Ja obecnie chodze wolno. No cóż lata. Człowiek sie sypie. Kurczy. W sadełko obrasta.
Jak byłam młodsza też chodziłam wolno.
Może oprócz razy, kiedy musiałam zdążyc coś przejść, żeby sie zmieścic w ciągu dnia jesli trasa była dłuższa, albo kiedy było wiadomo na bank, że koło południa będzie burza i trzeba sie tak wyrobic żeby przynajmniej już schodzić.
Nigdy nie mialam skłonnosci do robienia rekordów. Maratony to rzecz mi zupełnie obca. Natomiast wylegiwanie sie w trawie "w terenie" już nie
![;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
.
Na ogół, wyłączając kiepska pogodę, jak juz ide w góry to po to aby w nich być a nie aby je przejść. I zejść. Tryb zadaniowy mi ne pasi. Nigdy go nie lubiłam . Wyjatkiem było poznawanie nowych terenów, no ale to wiadomo wtedy nie ma że boli trzeba teren przejść. No i jeszcze nie lubie chodzic po nocy, wiec trzeba za dnia z jakims zapasem.
Jedzenie w góry biore zawsze ale czesto go nie jem. Dopiero w schronisku lub na kwaterze. Za to musze pić wodę. Po trzy łyki, ale stosunkowo czesto 15- 20 min. Bez wody zdycham.
Jak mam zakwasy a zwykle mam to wychodze z założenia że trzeba je rozchodzic - generalnie nie robimy przerw jedno czy dwudniowych chyba żę ze wzgledów zdrowotnych.
Obecnie zrobiłam sie wygodna i sypiam w schroniskach lub kwaterach - pod namiotem ostatnio hm.. bedzie z 15 lat temu. Jakoś już z tego wyrosłam.
![:no6](./images/smilies/583.gif)