To, że prognozy pogody nie zawsze się sprawdzają, wie chyba każdy. Ale żeby aż tak? Od kilku dni informowano, że piątek ma być piękny i słoneczny. Wymyślamy więc Pilsko, bo jest w miarę blisko, ale i na tyle wysoko, że jest szansa na kolejną odsłonę zimy, tym razem po obfitszych opadach. Ranek wstaje niemrawy. Szarości nie ustępują aż do Przełęczy Glinne, skąd startujemy. Potem jest wszystko: śnieg, mgła, słońce, wiatr. Przez długie godziny niebo nie chce się przedrzeć i tak jest do samego szczytu. A tam... pstryk! Te dzisiejsze pstryki poniżej.
Zaczynamy w szarościach, a w dolinach mgły.
Stopniowo coraz więcej zaczyna się odsłaniać, choć słońce pojawia się tylko na krótkie chwile. Pilsko we mgle, która, jakimś cudem, zaczyna się rozwiewać, gdy stajemy na szczycie.
Nie wszędzie jednak. Nad Słowacją coś ewidentnie wisi...
Schodzimy ze szczytu już przy pogodzie. Na górze piękna zima, wreszcie człowiek przypomniał sobie, jak to jest wpadać w śnieg. No może nie od razu po kolana, ale po łydki co najmniej!
Wychodziliśmy szlakiem granicznym, to trochę nim jeszcze pójdziemy. Tym bardziej, że w stronę Rysianek i Romanek ładnie się rozwiało.
I jeszcze z dzisiejszych obserwacji: dwójka turystów z czekanami, pies z butkami na przednich łapach i autostopowicz-biegówkowicz, z którym miło gawędziliśmy w czasie drogi powrotnej. Dzień, mimo falstartu, bardzo udany!