W tym roku w okolicach 11-go listopada porzuciliśmy wieloletnią tradycję wyjazdów w Tatry Zachodnie i odwiedziliśmy Pieniny.
Początkowo pogoda była średnia, ale przynajmniej nie padało i brak tłumów na szlakach.
Tobi podziwiał z Sokolicy Przełom Dunajca.
A my fragmenty Tatr.
Były też Trzy Korony... bez kolejki.
Ale te barierki są paskudne.
Na szczęście w sobotę wypogodziło się.
Wędrowaliśmy sobie bezszlakowo przez Małe Pieniny.
Z jesiennych barw trzymają się jeszcze modrzewie.
Prowadziłem na Dziobakowe Skały. Z bliska okazały się interesujące.
Dodatkowo, kiedy tam byliśmy, przeszedł intensywny opad krupy śnieżnej, przy ciągle świecącym słońcu. Ciekawe zjawisko.
Kolejnym celem była Wysoka... bezszlakowo od wschodniej strony. Szliśmy po prostu cały czas granicą, zastanawiając się jak sobie poradzimy na skałkach w szczytowej partii.
Okazało się, że trzeba było trochę się powspinać.
Po osiągnięciu wszystkich górskich celów świętowaliśmy w knajpie, a na koniec dnia powstał jeszcze pomysł, aby z okazji Święta Niepodległości odbyć pielgrzymkę pod Krzyż jaśniejący nad Jaworkami.
Następnego dnia trochę przyprószyło śniegiem.
Zrobiliśmy sobie spacer na Wysoki Wierch. Trzeba przyznać, że Małe Pieniny sa mocno widokowe.
Pod Durbaszką jeszcze bardziej biało.
Wygląda na to, że sezon zimowy rozpoczęty