Beskid Niski szlakiem granicznym
: 2015-07-19, 20:29
Motto: Żeby ktoś nie pomyślał, że ja tylko rzekami łażę
Dzień wita nas piękną pogodą. Jedziemy do Olchowca, gdzie nasz gospodarz umówił nas na spotkanie z panem Tadeuszem. Mijamy wieś Ropianka, na którą składają się dwa siedliska i chatka studencka Politechniki Warszawskiej – kojarzę miejsce, bo to chatka Klubu AKT Maluch z mego Wydziału.
Cisza, wielkie przestrzenie, pusto. Wspaniałe lasy, którymi pokryte są wzgórza (bo góry to niewysokie), kręte, wąskie drogi, czasem szutrowe – choć noszą dumne miano powiatowych. Mam nadzieję, że gdy przyjadę tu kolejny raz, będzie tak samo. Dopóki ktoś nie wpadnie na kolejny pomysł wsadzenia tu jakiegoś projektu unijnego, który wyasfaltuje, wybetonuje i obije schodami i drabinami ten zapomniany zakątek świata.
Docieramy do Olchowca. Idziemy kilkadziesiąt metrów i już jesteśmy przy pięknej łemkowskiej chyży. Chwilę trwa poszukiwanie gospodarza tego przybytku… gdzieś się zawieruszył Nagle wypada do nas zza węgła i pędzi z ogromną prędkością – lekko utykając i o lasce. Wielka radość, błyskawicznie znika w domu „bo ogarnąć trzeba dla gości”, za chwilę z okna rozlega się skoczna łemkowska muzyka. Pan wypada i porywa nam Renatę do tańca, aż się kurzy! Wulkan energii Wulkan, który ma… 85 lat. Opadła mi przysłowiowa „kopara”
Potem już jest długa godzinna opowieść. Fantastyczna pamięć, barwne słownictwo, kilka wątków przeplatających się ciągle – pan Tadeusz jest świetnym gawędziarzem. Słucha się go z prawdziwą przyjemnością.
Czas mija szybko a przed nami sporo kilometrów. Ruszamy na przełaj przez łąkę, potem improwizujemy jakimiś wertepami i nareszcie trafiamy na leśną przecinkę. Pan Andrzej zna tu każdą tutejszą ścieżkę i pewnie prowadzi nas na skróty na grzbiet pasma. Po godzinnym marszu łagodnie wznosząca się ścieżka kończy sie na szczycie Baranie. Jest tu piękna, nowa wiatka no i wieża widokowa! Drewniana konstrukcja powoduje przyśpieszone bicie serca, szczególnie przy wyłażeniu na trzecią, najwyższą platformę, której wysokość oceniam na około 15 metrów.
Po półgodzinnym odpoczynku, gdy większość ma już za sobą zmagania z wieżą i kanapkami, ruszamy szlakiem granicznym w kierunku Huty Polańskiej. Godzinny marsz w dół, chwilami nawet dość stromo, kończy się na Przełęczy Mazgalica. Kilometrów w nogach już sporo, stawka się trochę rozciąga, ale pilnujemy tych najwolniej idących, szczególnie, że od czasu do czasu na końcu grupy słyszymy nawoływania „nie zostawiaj mnie…” 😉
Z przełęczy czeka nas jeszcze półgodzinne zejście żółtym szlakiem na Hutę Polańską. Słoneczny dzień potęguje wrażenia bycia w raju. Wychodzę z lasu, zaczynają się łąki, mijam gigantyczną lipę, która natychmiast kojarzy mi się z drzewem widzianym w „Avatarze” W dole widzę murowany kościół, ale nim do niego dotrę, siadam na łące pachnącej tysiącem ziół. Rośnie tu np. dziewięćsił bezłodygowy, tymianek, podbiał, pachnie macierzanka.
GPS pokazuje już ponad 12 kilometrów, jesteśmy w drodze kilka ładnych godzin.
Jest 14, jedziemy do Krempnej. Mijamy miejscowość Polany z murowaną cerkwią, przy której jednak nie zatrzymujemy się. Kilka kilometrów dalej znajduje się Kotań. Tu obejrzymy kolejną przepięknie odnowioną cerkiew.
Jest piękna, podobnie jak jej otoczenie. Jestem oczarowany miejscem. Długo kręcę się wokół robiąc zdjęcia i wciąż czuję niedosyt, że nie oddają tego co tu widzę.
Wracamy szybko do Krempnej, by zwiedzić kolejną z cerkwi. Wspominam skansen miniatur w Myczkowcach. Oto mam oryginały budynków, którymi tak zachwycałem się w ich zmniejszonej postaci. Cerkiew w przeciwieństwie do tej w Kotani jest czynna, może zwiedzić jej wnętrze, schronić się na chwilę przed palącym słońcem.
Wracamy do Chyrowej. Około 21 gospodarz organizuje nam grilla, ale chłodna noc wygania nas koło 23 do budynku schroniska. Podziwiamy rozgwieżdżone niebo, bo nie ma tu żadnych świateł, a bezksiężycowa noc sprzyja podziwianiu Drogi Mlecznej.
Leżę i patrzę w niebo 😀
Dzień wita nas piękną pogodą. Jedziemy do Olchowca, gdzie nasz gospodarz umówił nas na spotkanie z panem Tadeuszem. Mijamy wieś Ropianka, na którą składają się dwa siedliska i chatka studencka Politechniki Warszawskiej – kojarzę miejsce, bo to chatka Klubu AKT Maluch z mego Wydziału.
Cisza, wielkie przestrzenie, pusto. Wspaniałe lasy, którymi pokryte są wzgórza (bo góry to niewysokie), kręte, wąskie drogi, czasem szutrowe – choć noszą dumne miano powiatowych. Mam nadzieję, że gdy przyjadę tu kolejny raz, będzie tak samo. Dopóki ktoś nie wpadnie na kolejny pomysł wsadzenia tu jakiegoś projektu unijnego, który wyasfaltuje, wybetonuje i obije schodami i drabinami ten zapomniany zakątek świata.
Docieramy do Olchowca. Idziemy kilkadziesiąt metrów i już jesteśmy przy pięknej łemkowskiej chyży. Chwilę trwa poszukiwanie gospodarza tego przybytku… gdzieś się zawieruszył Nagle wypada do nas zza węgła i pędzi z ogromną prędkością – lekko utykając i o lasce. Wielka radość, błyskawicznie znika w domu „bo ogarnąć trzeba dla gości”, za chwilę z okna rozlega się skoczna łemkowska muzyka. Pan wypada i porywa nam Renatę do tańca, aż się kurzy! Wulkan energii Wulkan, który ma… 85 lat. Opadła mi przysłowiowa „kopara”
Potem już jest długa godzinna opowieść. Fantastyczna pamięć, barwne słownictwo, kilka wątków przeplatających się ciągle – pan Tadeusz jest świetnym gawędziarzem. Słucha się go z prawdziwą przyjemnością.
Czas mija szybko a przed nami sporo kilometrów. Ruszamy na przełaj przez łąkę, potem improwizujemy jakimiś wertepami i nareszcie trafiamy na leśną przecinkę. Pan Andrzej zna tu każdą tutejszą ścieżkę i pewnie prowadzi nas na skróty na grzbiet pasma. Po godzinnym marszu łagodnie wznosząca się ścieżka kończy sie na szczycie Baranie. Jest tu piękna, nowa wiatka no i wieża widokowa! Drewniana konstrukcja powoduje przyśpieszone bicie serca, szczególnie przy wyłażeniu na trzecią, najwyższą platformę, której wysokość oceniam na około 15 metrów.
Po półgodzinnym odpoczynku, gdy większość ma już za sobą zmagania z wieżą i kanapkami, ruszamy szlakiem granicznym w kierunku Huty Polańskiej. Godzinny marsz w dół, chwilami nawet dość stromo, kończy się na Przełęczy Mazgalica. Kilometrów w nogach już sporo, stawka się trochę rozciąga, ale pilnujemy tych najwolniej idących, szczególnie, że od czasu do czasu na końcu grupy słyszymy nawoływania „nie zostawiaj mnie…” 😉
Z przełęczy czeka nas jeszcze półgodzinne zejście żółtym szlakiem na Hutę Polańską. Słoneczny dzień potęguje wrażenia bycia w raju. Wychodzę z lasu, zaczynają się łąki, mijam gigantyczną lipę, która natychmiast kojarzy mi się z drzewem widzianym w „Avatarze” W dole widzę murowany kościół, ale nim do niego dotrę, siadam na łące pachnącej tysiącem ziół. Rośnie tu np. dziewięćsił bezłodygowy, tymianek, podbiał, pachnie macierzanka.
GPS pokazuje już ponad 12 kilometrów, jesteśmy w drodze kilka ładnych godzin.
Jest 14, jedziemy do Krempnej. Mijamy miejscowość Polany z murowaną cerkwią, przy której jednak nie zatrzymujemy się. Kilka kilometrów dalej znajduje się Kotań. Tu obejrzymy kolejną przepięknie odnowioną cerkiew.
Jest piękna, podobnie jak jej otoczenie. Jestem oczarowany miejscem. Długo kręcę się wokół robiąc zdjęcia i wciąż czuję niedosyt, że nie oddają tego co tu widzę.
Wracamy szybko do Krempnej, by zwiedzić kolejną z cerkwi. Wspominam skansen miniatur w Myczkowcach. Oto mam oryginały budynków, którymi tak zachwycałem się w ich zmniejszonej postaci. Cerkiew w przeciwieństwie do tej w Kotani jest czynna, może zwiedzić jej wnętrze, schronić się na chwilę przed palącym słońcem.
Wracamy do Chyrowej. Około 21 gospodarz organizuje nam grilla, ale chłodna noc wygania nas koło 23 do budynku schroniska. Podziwiamy rozgwieżdżone niebo, bo nie ma tu żadnych świateł, a bezksiężycowa noc sprzyja podziwianiu Drogi Mlecznej.
Leżę i patrzę w niebo 😀