Pogoda jest jak kobieta...
: 2016-02-01, 13:32
Laynn mnie nakusił na Beskidy. No to ustawiłem budzik na 5.30 i tyle. Spakowałem najgorsze ciuchy, bo mnie straszyli błotem.
O 5.20 obudziła mnie burza z gradem. Fajnie. Dopakowałem po omacku rękawice i czekałem pod klatką. Wreszcie przyjechał.
Po drodze pogoda się poprawiła na tyle, że dało się wyjść z auta.
A wyszliśmy w legendarnym już Zimniku.
Oboje w softshellach, przemy do góry. Z początku ostro w górę, po lodzie, bo błoto cudownym sposobem zamarzło. Pogoda mleczna, ale kilkukrotnie zauważamy, jak pędzące ekspresowym tempem chmury coś tam odsłaniają. No i po jakimś czasie coś tam widzimy...
Po godzinie jesteśmy na Hali Jaskowej, kiedyś to był jedyny punkt widokowy aż do szczytu, tym razem punktów jest więcej. Ogólnie szaro jest, ale gdzieniegdzie się słońce próbuje przebić.
Matyska
Ostatnie podejście przed grzywką lasu. Wieje. Chmura coraz bliżej nas. Zimno.
I ludzie. Jakiś rajd. Jedna pani biegnie cała w błocie. Może to Peppa? Wszyscy w adidaskach. O, jeden pan w skorupach schodzi. I ma raki. Wow!
Tuż przed wejściem do lasu otulonego mgłą zauważamy, że nieopodal Żywca kogoś musiało oświecić.
Dochodzimy do schroniska. I żałoba. Ceny z kosmosu.
Pogoda zza okna macha do nas zachęcająco.
Jemy kanapki, ale ile można siedzieć?
Postanawiamy iść do Malinowskiej Skały. I się potem zobaczy.
Wychodzimy. Laynn narzeka. Zapomniał rękawic. A zimno jak w psiarni. A ja mam rękawice, w plecaku!
Wyciągam je.
Kur.... To jedna rekawica i opaska. Dobre i to.
Pogoda jak cholera.
Nagle miny nam się zmieniają, bo na końcu lasu widać coś. Biegniemy jak głupki. Jest nadzieja!
Po dwa zdjęcia i ręce skostniałe do kieszeni na minutę. Tym sposobem planujemy przetrwać.
W międzyczasie zachciało mi się siku. Dobrze, że wiata stała, to się szło schować przed wiatrem. Laynn wydawał się niezrażony zimnem.
Nawet pojawiły się plany, żeby iść aż do Baraniej!
Tylko tak wieje, zimno w łapki...
Pogoda z każdą minutą wytwarzała nam zupełne inne okoliczności, które zmuszały nas do ryzykowania odmrożeń palców.
Padł nawet pomysł, żeby zadzwonić po paszkwile, żeby rozpalić ognisko i się ogrzać.
Tymczasem pomysł spalił na panewce, bo ku zdziwieniu wyszło na chwilę słońce.
Jakoś i wiać przestało, więc powoli przesuwaliśmy się do kopczyka z grzywką - ku Malinowskiej Skale.
Przy podejściu na Malinowską zaczęły się kłopoty.
Laynn dostał skurczów.
Nie, nie, spokojnie. Skurczów nogi. Dalszy ciąg wyprawy został wystawiony na próbę.
Trzeba było przystanąć. Na domiar złego teraz to on chciał siku, a nie było szans schować się przed znów szalejącą wichurą.
Po chwili znaleźliśmy coś, co osłoniło jego klejnoty rodzinne przed złowieszczym huraganem.
W tym czasie ja osłaniałem go z góry.
A nasz cel był blisko i wyśmiewał nasze trudy.
Laynn ozdrowiał, oddając mocz pod magiczną skałą. Szybko uporaliśmy się z Zielonym Kopcem.
Jednak Królowa Beskidu Śląskiego schowała się w krainie Mordoru, przysłonięta wspaniałą, pierwotną puszczą beskidzką.
Myśmy jednak dostrzegli coś innego, co dodało nam odwagi, by wkroczyć dalej w niedostępne i niezliczone hordy pniaków. To były zarysy Małej Fatry.
I dotarliśmy do krwawego szlaku, skąd wiodła droga ku zgubie bądź ku chwale.
Królowa próbowała nas zniechęcić wywieszając okrutny napis na tabliczce - Barania 1h, ale nie daliśmy się tanim sztuczkom. Mimo to zachowaliśmy zimną krew i Laynn na wszelki wypadek zjadł dwie bułki.
Kroczyliśmy ostrożnie. W pewnym momencie dostrzegliśmy zarys Tatr.
Oraz wniebowstąpienie z Pilska.
Mijaliśmy kolejne zasieki. Królowa drżała, wysyłała nam wietrzne pocałunki, straszyła chmurami, mamiła widokami, które miały odwrócić naszą uwagę.
W końcu jednak musiała odpuścić...
Do końca jednak próbowała odgryzać się nam trzęsąc wieżą widokową na lewo i prawo.
W końcu pokazała Fatrę
Wielką Raczę
I Czantorię
Poszedłem też, jako samiec alfa, zaznaczyć teren i obsikałem jedno ze szczytowych drzew.
I najpierw złość Królowej przyszła za moją bezczelność
Ale po chwili w uniesieniu ofiarowała nam skrawki błękitu
Wiktorowi się spodobało, sikał, sikał i sikał, a potem czekał z aparatem, ale daremnie....
Ruszyliśmy w drogę do domu.
Nagle za nami uderzył promień chwały.
Długo to nie trwało.
_kur... nie zdążyłem zrobić zdjęcia!!!
Od Magurki odbiliśmy w kierunku Lipowej. Podziwiając naszą dzisiejszą trasę.
W nagrodę za dzielność i odwagę jeszcze raz zaświeciło nam...
Tym razem prawie na minutę
Więc zadowoleni sunęliśmy w kierunku Magurki Radziechowskiej.
A potem zboczami Muronki...
W kierunku hali, gdzie Złoniemił szalał z kosą
Podziwiając ostatnie tego dnia widoki...
I pierwszy raz spotykając na drodze błoto... szybkie zejście, lecz to nie koniec bo na do widzenia kolejna, jeszcze potężniejsza Królowa wysłała nam zagadkowe spojrzenie, i coś mi się wydaje, że trzeba będzie i tam kiedyś pojechać i się wysikać na szczycie...
9 godzin na powietrzu, 25,5 km, dziękujemy Państwu za uwagę!
A tytuł chyba oczywisty... tak zmienną jak pogoda, może być tylko kobieta! I ona zawsze może zaskoczyć.
Tyle, że pogoda zaskakuje nas przeważnie w górach, a kobieta wszędzie...
O 5.20 obudziła mnie burza z gradem. Fajnie. Dopakowałem po omacku rękawice i czekałem pod klatką. Wreszcie przyjechał.
Po drodze pogoda się poprawiła na tyle, że dało się wyjść z auta.
A wyszliśmy w legendarnym już Zimniku.
Oboje w softshellach, przemy do góry. Z początku ostro w górę, po lodzie, bo błoto cudownym sposobem zamarzło. Pogoda mleczna, ale kilkukrotnie zauważamy, jak pędzące ekspresowym tempem chmury coś tam odsłaniają. No i po jakimś czasie coś tam widzimy...
Po godzinie jesteśmy na Hali Jaskowej, kiedyś to był jedyny punkt widokowy aż do szczytu, tym razem punktów jest więcej. Ogólnie szaro jest, ale gdzieniegdzie się słońce próbuje przebić.
Matyska
Ostatnie podejście przed grzywką lasu. Wieje. Chmura coraz bliżej nas. Zimno.
I ludzie. Jakiś rajd. Jedna pani biegnie cała w błocie. Może to Peppa? Wszyscy w adidaskach. O, jeden pan w skorupach schodzi. I ma raki. Wow!
Tuż przed wejściem do lasu otulonego mgłą zauważamy, że nieopodal Żywca kogoś musiało oświecić.
Dochodzimy do schroniska. I żałoba. Ceny z kosmosu.
Pogoda zza okna macha do nas zachęcająco.
Jemy kanapki, ale ile można siedzieć?
Postanawiamy iść do Malinowskiej Skały. I się potem zobaczy.
Wychodzimy. Laynn narzeka. Zapomniał rękawic. A zimno jak w psiarni. A ja mam rękawice, w plecaku!
Wyciągam je.
Kur.... To jedna rekawica i opaska. Dobre i to.
Pogoda jak cholera.
Nagle miny nam się zmieniają, bo na końcu lasu widać coś. Biegniemy jak głupki. Jest nadzieja!
Po dwa zdjęcia i ręce skostniałe do kieszeni na minutę. Tym sposobem planujemy przetrwać.
W międzyczasie zachciało mi się siku. Dobrze, że wiata stała, to się szło schować przed wiatrem. Laynn wydawał się niezrażony zimnem.
Nawet pojawiły się plany, żeby iść aż do Baraniej!
Tylko tak wieje, zimno w łapki...
Pogoda z każdą minutą wytwarzała nam zupełne inne okoliczności, które zmuszały nas do ryzykowania odmrożeń palców.
Padł nawet pomysł, żeby zadzwonić po paszkwile, żeby rozpalić ognisko i się ogrzać.
Tymczasem pomysł spalił na panewce, bo ku zdziwieniu wyszło na chwilę słońce.
Jakoś i wiać przestało, więc powoli przesuwaliśmy się do kopczyka z grzywką - ku Malinowskiej Skale.
Przy podejściu na Malinowską zaczęły się kłopoty.
Laynn dostał skurczów.
Nie, nie, spokojnie. Skurczów nogi. Dalszy ciąg wyprawy został wystawiony na próbę.
Trzeba było przystanąć. Na domiar złego teraz to on chciał siku, a nie było szans schować się przed znów szalejącą wichurą.
Po chwili znaleźliśmy coś, co osłoniło jego klejnoty rodzinne przed złowieszczym huraganem.
W tym czasie ja osłaniałem go z góry.
A nasz cel był blisko i wyśmiewał nasze trudy.
Laynn ozdrowiał, oddając mocz pod magiczną skałą. Szybko uporaliśmy się z Zielonym Kopcem.
Jednak Królowa Beskidu Śląskiego schowała się w krainie Mordoru, przysłonięta wspaniałą, pierwotną puszczą beskidzką.
Myśmy jednak dostrzegli coś innego, co dodało nam odwagi, by wkroczyć dalej w niedostępne i niezliczone hordy pniaków. To były zarysy Małej Fatry.
I dotarliśmy do krwawego szlaku, skąd wiodła droga ku zgubie bądź ku chwale.
Królowa próbowała nas zniechęcić wywieszając okrutny napis na tabliczce - Barania 1h, ale nie daliśmy się tanim sztuczkom. Mimo to zachowaliśmy zimną krew i Laynn na wszelki wypadek zjadł dwie bułki.
Kroczyliśmy ostrożnie. W pewnym momencie dostrzegliśmy zarys Tatr.
Oraz wniebowstąpienie z Pilska.
Mijaliśmy kolejne zasieki. Królowa drżała, wysyłała nam wietrzne pocałunki, straszyła chmurami, mamiła widokami, które miały odwrócić naszą uwagę.
W końcu jednak musiała odpuścić...
Do końca jednak próbowała odgryzać się nam trzęsąc wieżą widokową na lewo i prawo.
W końcu pokazała Fatrę
Wielką Raczę
I Czantorię
Poszedłem też, jako samiec alfa, zaznaczyć teren i obsikałem jedno ze szczytowych drzew.
I najpierw złość Królowej przyszła za moją bezczelność
Ale po chwili w uniesieniu ofiarowała nam skrawki błękitu
Wiktorowi się spodobało, sikał, sikał i sikał, a potem czekał z aparatem, ale daremnie....
Ruszyliśmy w drogę do domu.
Nagle za nami uderzył promień chwały.
Długo to nie trwało.
_kur... nie zdążyłem zrobić zdjęcia!!!
Od Magurki odbiliśmy w kierunku Lipowej. Podziwiając naszą dzisiejszą trasę.
W nagrodę za dzielność i odwagę jeszcze raz zaświeciło nam...
Tym razem prawie na minutę
Więc zadowoleni sunęliśmy w kierunku Magurki Radziechowskiej.
A potem zboczami Muronki...
W kierunku hali, gdzie Złoniemił szalał z kosą
Podziwiając ostatnie tego dnia widoki...
I pierwszy raz spotykając na drodze błoto... szybkie zejście, lecz to nie koniec bo na do widzenia kolejna, jeszcze potężniejsza Królowa wysłała nam zagadkowe spojrzenie, i coś mi się wydaje, że trzeba będzie i tam kiedyś pojechać i się wysikać na szczycie...
9 godzin na powietrzu, 25,5 km, dziękujemy Państwu za uwagę!
A tytuł chyba oczywisty... tak zmienną jak pogoda, może być tylko kobieta! I ona zawsze może zaskoczyć.
Tyle, że pogoda zaskakuje nas przeważnie w górach, a kobieta wszędzie...