17-22.07.2016 Jutro będzie lepiej... w Beskidzie Niskim
: 2016-07-25, 12:34
Temat Beskidu Niskiego pojawiał się i znikał. Na majówce pogadaliśmy - jedni byli, inni nie. Pudelek wybierał się w wakacje, więc postanowiłam umilić mu czas swoim towarzystwem Oczywiście nie podjął wyzwania od początku do końca, ale pozwolił mi dołączyć w trakcie swojej wycieczki
Monitorując prognozy pogody nawet nie rozpaczałam, że on jest tam wcześniej i depcze po moich ulubionych okolicach Radocyny. W deszczu. Miałam dołączyć w niedzielę, czyli pogodowo dzień najgorszy z możliwych. W telewizji ostrzeżenia hydrologiczne, na prognozach słupki deszczu sięgające po sufit, ale popołudniu miało się poprawiać.
NIEDZIELA
No nic, uczesałam się, wyprostowałam, make-up zrobiłam (;-P) i ruszyłam w drogę. Brzesko - Tarnów, Tarnów - Jasło, Jasło - Krempna. O godzinie 14:00 byłam już na miejscu. Krempna przyjęła mnie tak, jak pożegnało Brzesko, czyli deszczem. Wprawdzie było bez tragedii, ale mimo wszystko w prognozach mówili, że deszcz ma słabnąć!
Jako mistrzyni intelektu i geniusz pakowania śpiwór przypięłam na zewnątrz, bo już mi się nie zmieścił do środka (priorytetem były butelczyny ).
W Krempnej nie miałam wielkiego zapału do zwiedzania. Miałam jednak duże parcie na toaletę. I zwiedzanie, i toaletę załatwiłam za jednym zamachem - w okolicach cerkwi greckokatolickiej p.w. śś. Kosmy i Damiana - typowej cerkwi zachodniołemkowskiej. W środku niestety jest gruntowny remont, ikonostas zasłonięty folią, podłoga zerwana i należy poruszać się po rozłożonych tam deskach.
Żałuję tylko, że nie zajrzeliśmy na cmentarz wojskowy, zwłaszcza że jego projektantem był Duszan Jurkowicz, a wszystkie cmentarze jego projektu mi się podobają. Pogoda jednak do tego nie zachęcała.
Ruszyliśmy w stronę Polan. Czekała nas długa droga asfaltowa bez żadnych atrakcji, a jako deszczowe ludki nie zachęcaliśmy potencjalnych ludzi dobrej woli do zabrania autostopowiczów Ostatecznie zatrzymał się ktoś tuż za rozwidleniem dróg i podwiózł nas pod dawną cerkiew greckokatolicką p.w. św. Jana Złotoustego, obecnie współużytkowaną także przez katolików wyznania rzymskokatolickiego.
Tam też zatrzymaliśmy się na chwilę przy sklepie, a ja dzielnie opakowałam swój śpiwór w foliowy wór ... Później ruszyliśmy już dalej w kierunku Olchowca. Zobaczywszy z daleka bród mieliśmy nieco skwaszone miny, na szczęście w tym przypadku okazało się, że jest mostek!
W Olchowcu mieliśmy kolejny postój na przystanku. Miało się nawet wrażenie, że deszcz nieco zelżał. Ja jednak nie miałam ochoty podchodzić pod cerkiew. Nie robiłam też specjalnie dużo zdjęć, gdyż w deszczu nie chciało mi się wyciągać aparatu. Z Olchowca odbiliśmy w stronę Ropianki, gdzie zaplanowaliśmy nocleg.
Przy szosie znajduje się tablica oraz kiwon, upamiętniające pierwszą w Polsce zawodową szkołę nafciarską (Praktyczną Szkołę Wiercenia Kandayjskiego). Znajdowała się w tym miejscu przez 3 lata, a ukończyło ją 50 osób.
Tuż za obeliskiem skręciliśmy ku chatce studenckiej AKT "Maluch" z PW. Lekko nie było. Nie prowadzi tam żaden wytyczony szlak, są raptem trzy tabliczki, z których jedna jest tak głupio zawieszona, że ją przegapiliśmy. Skutkiem tego było przedzieranie się w trakcie deszczu przez łąkę, na której rosły metrowe trawy i kwiaty. Witajcie, mokre buty!
Ostatecznie udało się nam dotrzeć do Malucha, ale trwało to dobre 40 minut. Chatka jak chatka. Prohibicja jednak przeważyła szalę - niespieszno mi tam będzie kolejny raz Niestety nie udało się też wysuszyć ubrań i obuwia, więc następnego dnia musieliśmy dzielnie wejść w mokre buty i pomaszerować dalej.
Poniedziałek
Oczywiście cały czas jak mantrę powtarzałam, że jutro będzie lepiej Rano pogoda faktycznie zachęcała do wędrówki.
Przez chwilę nawet pojawiło się niebieskie niebo, więc Marcin uwierzył mi, że będzie ładna pogoda Szybko się to zmieniło, na niebie pojawiły się deszczowe chmury, z których znów zaczęło siąpić.
Zanim opuściliśmy na dobre chatkę, Jakub zaprowadził nas w okolice odwiertów. W jednym cały czas był płomień, więc nawet nie musieliśmy używać przyniesionych przez nas zapałek. Po powrocie z odwiertów pożegnaliśmy chatkowych i ruszyliśmy dalej, tym razem już właściwą ścieżką.
Jako że pozostałe ścieżki są jeszcze bardziej "nieutrzymywane" niż ta, którą szliśmy, a ta też na utrzymywaną nie wygląda, poszliśmy z powrotem w stronę Olchowca, skąd zamierzaliśmy iść dalej. Marcin chyba dostrzegł te urocze chmury, bo mina mu zrzedła
Znaleźliśmy też znak, który wskazywał drogę. Zamiast iść prosto drogą, za tym ogrodzeniem trzeba było skręcić w krzaki...
Nam to się już chyba jednak nie przyda
W końcu z krainy błota i mokrych spodni wyszliśmy na asfalt, gdzie można było spotkać święte krowy
Docierając do Olchowca dojrzałam do obejrzenia cerkwi, na którą prowadzi kamienny mostek, uznany za zabytek architektury.
Mostek prowadzi do cerkwi greckokatolickiej p.w. Przeniesienia Relikwi św. Mikołaja. Obecnie nabożeństwa greckokatolickie odbywają się tam tylko sporadycznie, ale od lat 90. w maju każdego roku odbywa się tam łemkowski kermesz.
Tuż przy cerkwi znajdują się tradycyjne zabudowania.
Z tego miejsca ruszyliśmy dalej żółtym szlakiem w kierunku Tylawy.
Szlak początkowo prowadzi przez las. Dopiero za Wilsznią, czyli nieistniejącą już wsią, zaczynają się polany. Podobno jedynym śladem po Wilszni jest kamienny krzyż. W miejscu dawnej wsi jest także tablica z informacjami o niej.
Wychodząc za granice Magurskiego Parku Narodowego mamy przed sobą wyczekane polany.
Wprawdzie nie są szczególnie widokowe, ale są!
Dochodząc do Smerecznego, czyli kolejnej nieistniejącej wsi znajdującej się na drodze do Tylawy, zatrzymaliśmy się przy kaplicy-pomniku, upamiętniającej dawnych mieszkańców i ich przejście na prawosławie w okresie międzywojennym.
Przez ostatni już tego dnia bród przeszliśmy do drewnianych balach.
Z tego miejsca mieliśmy już bardzo blisko do Tylawy. Tutaj rozstał się z nami pies, który towarzyszył nam przez całą drogę z Olchowca. My odbiliśmy w lewo w kierunku przystanku, pies w prawo - być może w kierunku swojego domu?
Z Tylawy podjechaliśmy autobusem do Trzciany, gdzie według mapy miał być bar i sklep. Był! Baro-sklep!
Korzystając z okazji zjedliśmy ciepły posiłek i zrobiliśmy zakupy na wieczór. Posiedzieliśmy dosyć długo z miejscowym, który wcale nie chciał nas opuścić, by później ruszyć w kierunku chatki w Zawadce Rymanowskiej.
Nad nami wciąż kłębiły się ciemne chmury.
W pewnym momencie nawet z chmur zaczął padać deszcz, więc trzeba było odziać się w pelerynkę
Rzeki niestety nie wyglądały na takie, w których chciałoby się wykąpać ;-(
W chatce było bardzo sympatycznie, od razu po wejściu zdecydowaliśmy, że zostajemy tam na dwie noce. Po południu świętowaliśmy urodziny chatkowego tortem-omletem z pokrzywami. Później dołączyła wesoła ekipa z SKPB Kraków, z którą posiedzieliśmy do późnych godzin nocnych.
Wtorek
Następnego dnia pogodowo było lepiej niż dzień wcześniej, ale gorzej niż dzień później. My jednak mieliśmy leniucha, wiec podjechaliśmy z osobami opuszczającymi chatkę do Dukli. W chatce w Zawadce wyschły mi buty! Jakaż to była radość wejść nogami do suchego obuwia!
W Dukli podeszliśmy pod kościół i klasztor Bernardynów.
Z tego miejsca przez cmentarz miejski podeszliśmy do cmentarza wojskowego, gdzie spoczywają żołnierze radzieccy i czechosłowaccy polegli w czasie walk o Przełęcz Dukielską.
Znajdują się tutaj także groby z okresu I wojny światowej.
Z tego miejsca podeszliśmy także do zespołu pałacu Mniszchów, gdzie znajduje się Muzeum Historyczne. My jednak obejrzeliśmy tylko ekspozycję, mieszczącą się w parku przed pałacem.
Stamtąd udaliśmy się na rynek, gdzie wstąpiliśmy do knajpki Browaru Dukla (nazwy nie pamiętam). Tam zakosztowaliśmy piw tego browaru i zjedliśmy obiad. Spotkaliśmy się też z ekipą SKPB Kraków, z którą posiedzieliśmy aż do momentu, w którym uciekliśmy na busa do Trzciany.
W Trzcianie kolejny raz zatrzymaliśmy się w baro-sklepie. Wtedy zaczęło mocniej lać, więc zdecydowanie mądrze zrobiliśmy!
Później, już w drodze do Zawadki zaczęło się przejaśniać.
Wyglądało na to, że może faktycznie następnego dnia nadejdzie moment ładnej, słonecznej pogody
...i mieliśmy opuścić Zawadkę!
Galeria z pory deszczowej
Monitorując prognozy pogody nawet nie rozpaczałam, że on jest tam wcześniej i depcze po moich ulubionych okolicach Radocyny. W deszczu. Miałam dołączyć w niedzielę, czyli pogodowo dzień najgorszy z możliwych. W telewizji ostrzeżenia hydrologiczne, na prognozach słupki deszczu sięgające po sufit, ale popołudniu miało się poprawiać.
NIEDZIELA
No nic, uczesałam się, wyprostowałam, make-up zrobiłam (;-P) i ruszyłam w drogę. Brzesko - Tarnów, Tarnów - Jasło, Jasło - Krempna. O godzinie 14:00 byłam już na miejscu. Krempna przyjęła mnie tak, jak pożegnało Brzesko, czyli deszczem. Wprawdzie było bez tragedii, ale mimo wszystko w prognozach mówili, że deszcz ma słabnąć!
Jako mistrzyni intelektu i geniusz pakowania śpiwór przypięłam na zewnątrz, bo już mi się nie zmieścił do środka (priorytetem były butelczyny ).
W Krempnej nie miałam wielkiego zapału do zwiedzania. Miałam jednak duże parcie na toaletę. I zwiedzanie, i toaletę załatwiłam za jednym zamachem - w okolicach cerkwi greckokatolickiej p.w. śś. Kosmy i Damiana - typowej cerkwi zachodniołemkowskiej. W środku niestety jest gruntowny remont, ikonostas zasłonięty folią, podłoga zerwana i należy poruszać się po rozłożonych tam deskach.
Żałuję tylko, że nie zajrzeliśmy na cmentarz wojskowy, zwłaszcza że jego projektantem był Duszan Jurkowicz, a wszystkie cmentarze jego projektu mi się podobają. Pogoda jednak do tego nie zachęcała.
Ruszyliśmy w stronę Polan. Czekała nas długa droga asfaltowa bez żadnych atrakcji, a jako deszczowe ludki nie zachęcaliśmy potencjalnych ludzi dobrej woli do zabrania autostopowiczów Ostatecznie zatrzymał się ktoś tuż za rozwidleniem dróg i podwiózł nas pod dawną cerkiew greckokatolicką p.w. św. Jana Złotoustego, obecnie współużytkowaną także przez katolików wyznania rzymskokatolickiego.
Tam też zatrzymaliśmy się na chwilę przy sklepie, a ja dzielnie opakowałam swój śpiwór w foliowy wór ... Później ruszyliśmy już dalej w kierunku Olchowca. Zobaczywszy z daleka bród mieliśmy nieco skwaszone miny, na szczęście w tym przypadku okazało się, że jest mostek!
W Olchowcu mieliśmy kolejny postój na przystanku. Miało się nawet wrażenie, że deszcz nieco zelżał. Ja jednak nie miałam ochoty podchodzić pod cerkiew. Nie robiłam też specjalnie dużo zdjęć, gdyż w deszczu nie chciało mi się wyciągać aparatu. Z Olchowca odbiliśmy w stronę Ropianki, gdzie zaplanowaliśmy nocleg.
Przy szosie znajduje się tablica oraz kiwon, upamiętniające pierwszą w Polsce zawodową szkołę nafciarską (Praktyczną Szkołę Wiercenia Kandayjskiego). Znajdowała się w tym miejscu przez 3 lata, a ukończyło ją 50 osób.
Tuż za obeliskiem skręciliśmy ku chatce studenckiej AKT "Maluch" z PW. Lekko nie było. Nie prowadzi tam żaden wytyczony szlak, są raptem trzy tabliczki, z których jedna jest tak głupio zawieszona, że ją przegapiliśmy. Skutkiem tego było przedzieranie się w trakcie deszczu przez łąkę, na której rosły metrowe trawy i kwiaty. Witajcie, mokre buty!
Ostatecznie udało się nam dotrzeć do Malucha, ale trwało to dobre 40 minut. Chatka jak chatka. Prohibicja jednak przeważyła szalę - niespieszno mi tam będzie kolejny raz Niestety nie udało się też wysuszyć ubrań i obuwia, więc następnego dnia musieliśmy dzielnie wejść w mokre buty i pomaszerować dalej.
Poniedziałek
Oczywiście cały czas jak mantrę powtarzałam, że jutro będzie lepiej Rano pogoda faktycznie zachęcała do wędrówki.
Przez chwilę nawet pojawiło się niebieskie niebo, więc Marcin uwierzył mi, że będzie ładna pogoda Szybko się to zmieniło, na niebie pojawiły się deszczowe chmury, z których znów zaczęło siąpić.
Zanim opuściliśmy na dobre chatkę, Jakub zaprowadził nas w okolice odwiertów. W jednym cały czas był płomień, więc nawet nie musieliśmy używać przyniesionych przez nas zapałek. Po powrocie z odwiertów pożegnaliśmy chatkowych i ruszyliśmy dalej, tym razem już właściwą ścieżką.
Jako że pozostałe ścieżki są jeszcze bardziej "nieutrzymywane" niż ta, którą szliśmy, a ta też na utrzymywaną nie wygląda, poszliśmy z powrotem w stronę Olchowca, skąd zamierzaliśmy iść dalej. Marcin chyba dostrzegł te urocze chmury, bo mina mu zrzedła
Znaleźliśmy też znak, który wskazywał drogę. Zamiast iść prosto drogą, za tym ogrodzeniem trzeba było skręcić w krzaki...
Nam to się już chyba jednak nie przyda
W końcu z krainy błota i mokrych spodni wyszliśmy na asfalt, gdzie można było spotkać święte krowy
Docierając do Olchowca dojrzałam do obejrzenia cerkwi, na którą prowadzi kamienny mostek, uznany za zabytek architektury.
Mostek prowadzi do cerkwi greckokatolickiej p.w. Przeniesienia Relikwi św. Mikołaja. Obecnie nabożeństwa greckokatolickie odbywają się tam tylko sporadycznie, ale od lat 90. w maju każdego roku odbywa się tam łemkowski kermesz.
Tuż przy cerkwi znajdują się tradycyjne zabudowania.
Z tego miejsca ruszyliśmy dalej żółtym szlakiem w kierunku Tylawy.
Szlak początkowo prowadzi przez las. Dopiero za Wilsznią, czyli nieistniejącą już wsią, zaczynają się polany. Podobno jedynym śladem po Wilszni jest kamienny krzyż. W miejscu dawnej wsi jest także tablica z informacjami o niej.
Wychodząc za granice Magurskiego Parku Narodowego mamy przed sobą wyczekane polany.
Wprawdzie nie są szczególnie widokowe, ale są!
Dochodząc do Smerecznego, czyli kolejnej nieistniejącej wsi znajdującej się na drodze do Tylawy, zatrzymaliśmy się przy kaplicy-pomniku, upamiętniającej dawnych mieszkańców i ich przejście na prawosławie w okresie międzywojennym.
Przez ostatni już tego dnia bród przeszliśmy do drewnianych balach.
Z tego miejsca mieliśmy już bardzo blisko do Tylawy. Tutaj rozstał się z nami pies, który towarzyszył nam przez całą drogę z Olchowca. My odbiliśmy w lewo w kierunku przystanku, pies w prawo - być może w kierunku swojego domu?
Z Tylawy podjechaliśmy autobusem do Trzciany, gdzie według mapy miał być bar i sklep. Był! Baro-sklep!
Korzystając z okazji zjedliśmy ciepły posiłek i zrobiliśmy zakupy na wieczór. Posiedzieliśmy dosyć długo z miejscowym, który wcale nie chciał nas opuścić, by później ruszyć w kierunku chatki w Zawadce Rymanowskiej.
Nad nami wciąż kłębiły się ciemne chmury.
W pewnym momencie nawet z chmur zaczął padać deszcz, więc trzeba było odziać się w pelerynkę
Rzeki niestety nie wyglądały na takie, w których chciałoby się wykąpać ;-(
W chatce było bardzo sympatycznie, od razu po wejściu zdecydowaliśmy, że zostajemy tam na dwie noce. Po południu świętowaliśmy urodziny chatkowego tortem-omletem z pokrzywami. Później dołączyła wesoła ekipa z SKPB Kraków, z którą posiedzieliśmy do późnych godzin nocnych.
Wtorek
Następnego dnia pogodowo było lepiej niż dzień wcześniej, ale gorzej niż dzień później. My jednak mieliśmy leniucha, wiec podjechaliśmy z osobami opuszczającymi chatkę do Dukli. W chatce w Zawadce wyschły mi buty! Jakaż to była radość wejść nogami do suchego obuwia!
W Dukli podeszliśmy pod kościół i klasztor Bernardynów.
Z tego miejsca przez cmentarz miejski podeszliśmy do cmentarza wojskowego, gdzie spoczywają żołnierze radzieccy i czechosłowaccy polegli w czasie walk o Przełęcz Dukielską.
Znajdują się tutaj także groby z okresu I wojny światowej.
Z tego miejsca podeszliśmy także do zespołu pałacu Mniszchów, gdzie znajduje się Muzeum Historyczne. My jednak obejrzeliśmy tylko ekspozycję, mieszczącą się w parku przed pałacem.
Stamtąd udaliśmy się na rynek, gdzie wstąpiliśmy do knajpki Browaru Dukla (nazwy nie pamiętam). Tam zakosztowaliśmy piw tego browaru i zjedliśmy obiad. Spotkaliśmy się też z ekipą SKPB Kraków, z którą posiedzieliśmy aż do momentu, w którym uciekliśmy na busa do Trzciany.
W Trzcianie kolejny raz zatrzymaliśmy się w baro-sklepie. Wtedy zaczęło mocniej lać, więc zdecydowanie mądrze zrobiliśmy!
Później, już w drodze do Zawadki zaczęło się przejaśniać.
Wyglądało na to, że może faktycznie następnego dnia nadejdzie moment ładnej, słonecznej pogody
...i mieliśmy opuścić Zawadkę!
Galeria z pory deszczowej