29.12.16-01.01.17 TO I sylwestrOWO w Beskidzie Sądeckim
: 2017-01-02, 19:29
Grudzień to czas ostateczny na planowanie Sylwestra. Właściwie średnio już liczyłam na jakikolwiek wypad górski, bo na FB schronisk widziałam głównie "Nie mamy już żadnych miejsc.", "Prosimy o rozważne planowanie wycieczek." itp. Ale! Pojawiła się oferta w Chacie "Magóry", ponieważ ktoś zrezygnował. Jako że Pudelek był osobą, która najczęściej dzierżyła moje towarzystwo na szlaku, podesłałam mu ofertę i obydwoje postanowiliśmy z niej skorzystać
Miałam jeszcze małą traumę po Baraniej. W związku z tym m.in. zrezygnowałam z trzydniowej rezerwacji poświątecznej w Schronisku nad Wierchomlą (zaliczka poszła w niwecz! ). Nie byłam pewna, ile jest śniegu. Próbowałam szukać informacji na forach, aby zaplanować trasę. Mieliśmy się wybrać w czwartek na Halę Łabowską, więc zadzwoniłam rano do schroniska, ale pani z obsługi stwierdziła, że szlaki są nieprzetarte, a ciągle sypie! W takim razie asekuracyjnie poszliśmy asfaltem na Przehybę.
W pogodzie było szaro, buro i ponuro, ale w czwartek chodziło głównie o to, żeby zadokować już gdzieś w górach, ponieważ następnego dnia miała być ładna pogoda. Już na dole widzieliśmy, że śniegu nie ma zbyt wiele, więc nie było się czego obawiać.
Droga się trochę ciągnęła, a dopiero blisko tysiąca zaczęły się zabielać drzewa i zrobiło się ładnie. My jednak wystartowaliśmy dopiero o 14.30, więc na tej wysokości byliśmy już po zmroku.
Niżej doinformowałam się u przechodzących narciarzy, że na górze jest mało śniegu, a szlak na następny dzień jest przetarty, więc uradowana wlekłam się do przodu, a Marcin przede mną.
Na szczyt dotarliśmy dosyć późno, bo okrutnie pełzałam, ale w końcu się udało.
W schronisku było bardzo pusto. Widocznie niewiele osób zaczynało Sylwestra tak szybko jak my. Prognozy na meteo pokazywały nam jakieś dziwactwa, ale jednak nastawialiśmy się na dobry następny dzień, więc zastrzegłam sobie pobudkę w razie gdyby zechciało świtać
I poranek faktycznie był dosyć łaskawy. Oczywiście ja jako nadworny zmarzluch zarządziłam oglądanie wschodu z okna pokoju (już wcześniejszego dnia ucieszyłam się, że jest on akurat z tej strony! ). Wprawdzie samego słońca nie było widać, bo było bardziej po lewej za drzewami, ale kolory były
Wstaliśmy trochę za wcześnie, więc mieliśmy sporo czasu na wietrzenie pokoju
Idealnie było widać Niżne Tatry, a jak się dokładnie przyjrzało to wieżę na Kralovej Holi.
Okrutnie dalekich obserwacji nie było, bo góry zasłaniały, ale widać było, że jest przejrzyście
Tatry oczywiście wybijały się nad innymi górami i były bardzo ładnie widoczne
Jako że słońce i tak miało wzejść trochę dalej, to rzuciłam okiem jeszcze ostatni raz, a następnie oklapłam do łóżka aż do 9.00
Po 9:00 zaczęliśmy się niespiesznie zbierać. Okazało się, że nie zabrałam ze sobą tuszu do rzęs! , jednak mimo tej okrutnej przeciwności losu po śniadaniu wyszliśmy ku następnemu noclegowi, jeszcze raz rzucając okiem na widoki przy schronisku. Najpierw z perspektywy okna...
Później z zewnątrz.
W końcu jednak nadeszła pora, aby zostawić schronisko za plecami!
Jakiś szaleniec musiał całkiem niedawno pić tutaj coś ciepłego, bo były wydeptane ślady do stolika, na którym znajdowały się kubeczki
Trasa Przehyba-Radziejowa chwilami mnie nuży, ale tym razem śnieg dodawał jej uroku.
Chwilami nawet aż do przesady, więc wiedzieliśmy, że nam się lekko przeciągnie ;D Przecież oprócz mojego standardowego sapania, musiałam sobie troszkę powzdychać! ;P
Co jakiś czas pojawiały się otwarte przestrzenie, na których mogliśmy podziwiać do woli!
Przehyba się oddalała, a Radziejowa zdawała nie zbliżać
Iiii.....na moje oko to Wielka Fatra. Niestety nie wyostrzyłam na to, co trzeba. Trudno!
Z przeciwnej strony obserwowaliśmy Beskidy.
Iii pojawiła się przed naszymi oczyma nadzieja. Tfu.. Radziejowa ;-)
Zostało tylko kilka delikatnych zejść i podejść na szczyt!
Babia wychylała się zza Gorców.
Na Radziejowej szybko pomknęliśmy na szczyt, bo spodziewałam się, że wkrótce słońce może być prosto nad Tatrami!
Na szczęście jeszcze nie!
Widoki z każdej strony były zacne!
Flaga się solidnie podniszczyła od ostatniej mojej wizyty!
Wiało dość solidnie i było można też konkretnie zmarznąć!
George jednak utrzymał się w pozycji siedzącej na 3 sekundy, aby mu zrobić zdjęcie!
Ja ustałam chwilę dłużej!
Długo nie mogłam zejść "Jeszcze tylko ostatnie zdjęcie!"
Jak w końcu zeszłam, to musiałam się solidnie rozgrzać! Dobrze, że tym razem wzięłam ze sobą termosik! Następnie ruszyliśmy dalej w kierunku Wielkiego Rogacza.
Szybko wyskoczyliśmy z części zalesionej i znów pojawiły się ładne widoki.
Nad Tatrami aureolka!
Z Rogacza widok głównie na Tatry i Pieniny.
Ale Babia też się uśmiechała. Ja naprawdę lubię ją głównie z daleka
Z Wielkiego Rogacza pomaszerowaliśmy na Mały.
Było na tyle ciepło, że uśmiech wciąż utrzymywał się na twarzy, a ja mogłam zaprezentować swój świński podkoszulek
Na Polanie Litawcowej wiedzieliśmy już, że raczej nie dotrzemy przed zmrokiem na Eliaszówkę. Zwłaszcza że planowaliśmy zatrzymać się jeszcze po drodze na obiad.
Już po dotarciu do Obidzy widać było, że słońce zachodzi.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, po czym weszliśmy do Bacówki na Obidzy, aby zjeść obiad.
Na wieży oczywiście byliśmy po zmroku, jednak wybraliśmy ten szlak ze względu na to, że nim najszybciej dotarliśmy do Chatki Magóry. I znów byliśmy jedynymi turystami. Jednak grzane wino w wykonaniu Jędrka połączone z muzyką na kaseciaku było tak sympatyczne, że wieczór mijał błogo... a następnego dnia miało być znów pogodnie!
Miałam jeszcze małą traumę po Baraniej. W związku z tym m.in. zrezygnowałam z trzydniowej rezerwacji poświątecznej w Schronisku nad Wierchomlą (zaliczka poszła w niwecz! ). Nie byłam pewna, ile jest śniegu. Próbowałam szukać informacji na forach, aby zaplanować trasę. Mieliśmy się wybrać w czwartek na Halę Łabowską, więc zadzwoniłam rano do schroniska, ale pani z obsługi stwierdziła, że szlaki są nieprzetarte, a ciągle sypie! W takim razie asekuracyjnie poszliśmy asfaltem na Przehybę.
W pogodzie było szaro, buro i ponuro, ale w czwartek chodziło głównie o to, żeby zadokować już gdzieś w górach, ponieważ następnego dnia miała być ładna pogoda. Już na dole widzieliśmy, że śniegu nie ma zbyt wiele, więc nie było się czego obawiać.
Droga się trochę ciągnęła, a dopiero blisko tysiąca zaczęły się zabielać drzewa i zrobiło się ładnie. My jednak wystartowaliśmy dopiero o 14.30, więc na tej wysokości byliśmy już po zmroku.
Niżej doinformowałam się u przechodzących narciarzy, że na górze jest mało śniegu, a szlak na następny dzień jest przetarty, więc uradowana wlekłam się do przodu, a Marcin przede mną.
Na szczyt dotarliśmy dosyć późno, bo okrutnie pełzałam, ale w końcu się udało.
W schronisku było bardzo pusto. Widocznie niewiele osób zaczynało Sylwestra tak szybko jak my. Prognozy na meteo pokazywały nam jakieś dziwactwa, ale jednak nastawialiśmy się na dobry następny dzień, więc zastrzegłam sobie pobudkę w razie gdyby zechciało świtać
I poranek faktycznie był dosyć łaskawy. Oczywiście ja jako nadworny zmarzluch zarządziłam oglądanie wschodu z okna pokoju (już wcześniejszego dnia ucieszyłam się, że jest on akurat z tej strony! ). Wprawdzie samego słońca nie było widać, bo było bardziej po lewej za drzewami, ale kolory były
Wstaliśmy trochę za wcześnie, więc mieliśmy sporo czasu na wietrzenie pokoju
Idealnie było widać Niżne Tatry, a jak się dokładnie przyjrzało to wieżę na Kralovej Holi.
Okrutnie dalekich obserwacji nie było, bo góry zasłaniały, ale widać było, że jest przejrzyście
Tatry oczywiście wybijały się nad innymi górami i były bardzo ładnie widoczne
Jako że słońce i tak miało wzejść trochę dalej, to rzuciłam okiem jeszcze ostatni raz, a następnie oklapłam do łóżka aż do 9.00
Po 9:00 zaczęliśmy się niespiesznie zbierać. Okazało się, że nie zabrałam ze sobą tuszu do rzęs! , jednak mimo tej okrutnej przeciwności losu po śniadaniu wyszliśmy ku następnemu noclegowi, jeszcze raz rzucając okiem na widoki przy schronisku. Najpierw z perspektywy okna...
Później z zewnątrz.
W końcu jednak nadeszła pora, aby zostawić schronisko za plecami!
Jakiś szaleniec musiał całkiem niedawno pić tutaj coś ciepłego, bo były wydeptane ślady do stolika, na którym znajdowały się kubeczki
Trasa Przehyba-Radziejowa chwilami mnie nuży, ale tym razem śnieg dodawał jej uroku.
Chwilami nawet aż do przesady, więc wiedzieliśmy, że nam się lekko przeciągnie ;D Przecież oprócz mojego standardowego sapania, musiałam sobie troszkę powzdychać! ;P
Co jakiś czas pojawiały się otwarte przestrzenie, na których mogliśmy podziwiać do woli!
Przehyba się oddalała, a Radziejowa zdawała nie zbliżać
Iiii.....na moje oko to Wielka Fatra. Niestety nie wyostrzyłam na to, co trzeba. Trudno!
Z przeciwnej strony obserwowaliśmy Beskidy.
Iii pojawiła się przed naszymi oczyma nadzieja. Tfu.. Radziejowa ;-)
Zostało tylko kilka delikatnych zejść i podejść na szczyt!
Babia wychylała się zza Gorców.
Na Radziejowej szybko pomknęliśmy na szczyt, bo spodziewałam się, że wkrótce słońce może być prosto nad Tatrami!
Na szczęście jeszcze nie!
Widoki z każdej strony były zacne!
Flaga się solidnie podniszczyła od ostatniej mojej wizyty!
Wiało dość solidnie i było można też konkretnie zmarznąć!
George jednak utrzymał się w pozycji siedzącej na 3 sekundy, aby mu zrobić zdjęcie!
Ja ustałam chwilę dłużej!
Długo nie mogłam zejść "Jeszcze tylko ostatnie zdjęcie!"
Jak w końcu zeszłam, to musiałam się solidnie rozgrzać! Dobrze, że tym razem wzięłam ze sobą termosik! Następnie ruszyliśmy dalej w kierunku Wielkiego Rogacza.
Szybko wyskoczyliśmy z części zalesionej i znów pojawiły się ładne widoki.
Nad Tatrami aureolka!
Z Rogacza widok głównie na Tatry i Pieniny.
Ale Babia też się uśmiechała. Ja naprawdę lubię ją głównie z daleka
Z Wielkiego Rogacza pomaszerowaliśmy na Mały.
Było na tyle ciepło, że uśmiech wciąż utrzymywał się na twarzy, a ja mogłam zaprezentować swój świński podkoszulek
Na Polanie Litawcowej wiedzieliśmy już, że raczej nie dotrzemy przed zmrokiem na Eliaszówkę. Zwłaszcza że planowaliśmy zatrzymać się jeszcze po drodze na obiad.
Już po dotarciu do Obidzy widać było, że słońce zachodzi.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę, po czym weszliśmy do Bacówki na Obidzy, aby zjeść obiad.
Na wieży oczywiście byliśmy po zmroku, jednak wybraliśmy ten szlak ze względu na to, że nim najszybciej dotarliśmy do Chatki Magóry. I znów byliśmy jedynymi turystami. Jednak grzane wino w wykonaniu Jędrka połączone z muzyką na kaseciaku było tak sympatyczne, że wieczór mijał błogo... a następnego dnia miało być znów pogodnie!