Dawno, dawno temu...
: 2017-04-11, 12:49
Ta relacja znalazła się tu przypadkiem. Szukałem na starych płytach zdjeć do konkursów no i znalazłem... Co prawda tylko część zdjęć, z jednego aparatu, ale mój w sumie i tak był pijany..
Co nieco jeszcze pamiętam... Spróbuję cofnąć się te kilka lat wstecz.
To był grudzień. Bardzo zimny grudzień.
Wiem, że w aucie zamarzły szyby, bo rąbnął mi termostat.
Zaczęliśmy dość wcześnie, po ciemku. Gdy stawaliśmy, przymarzały nam nogi do podłoża.
Im bliżej szczytu, tym ładniejsze kolory się pojawiały. A szliśmy szybko, bo piździało, jak w Bełchatowie na rynku, to znaczy przed domem cepra.
Ów osobnik fotografował wszystko, co było możliwe. Poznajecie?
Zbliżaliśmy się do szczytu i było cholernie zimno. Ale nikomu to nie przeszkadzało.
Te dwa osobniki weszły na wieżę. Jeden z nich był gospodarzem rejonu. To była jego ziemia, wielkie księstwo żywieckie.
Wielki hetman żywiecki pokazywał i tłumaczył, z których ziem ściąga należne mu lenno. A ziem tych było od liku, nawet wprawne oko nie potrafiło oszacować ilości.
I wówczas drugi z osobników (to znaczy nie fotograf ani nie hetman, tylko trzeci - znak rozpoznawczy to pedalska czerwona czapka) wyciągnął z plecaka stare, zużyte prześcieradło.
I wówczas stało się coś, co zaważyło na losach Was wszystkich. Jeszcze nieświadomie, ale z pełnym zaangażowaniem, jeszcze niezdarnie, ale z poświęceniem...
Wielki hetman żywiecki spojrzał z politowaniem na wijącego się z prześcieradłem ślązaka i ruszył do pomocy.
Następnie cały spektakl otarł się o tak zwany bufet, wskutek czego trzech mężnych turystów wędrowało zygzakami w obstawie damy dworu.
Niektórzy, dzięki wydarzeniom ze szczytu tak urośli, że zahaczali łbami o drzewa.
Ci mniejsi podskakiwali, by dorównać wyższym. Każdy przeszedł ten chrzest, który przez jakiś czas był tradycją. To znaczy ze dwa wyjazdy tak było, bo potem śnieg się skończył, a innego pomysłu nikt nie miał.
Potem nie pamiętam, co było, więc tylko zdjęcia wkleję. To znaczy kojarzę coś, ze dama dworu narzekała, że las, ale niestety nie mam zdjęcia, które mogłoby być dowodem w tej sprawie.
W końcu wędrowcy dotarli do jakiejś cywilizacji. Było tam schronisko, ale akurat nie mam zdjęcia, a kojarzę, że i tam flaga zatrzepotała na wietrze...
O, a teraz bardzo ważny moment. Hetman gna do krzyża. Oddawał się tam modłom, by los uchronił nas od ceprów. No niestety, krzyż był metalowy, a to znaczy, że nie chciał wysłuchać próśb.
Zachodziło słońce, kończył się dzień, bardzo ważny dzień.
Gospodarz rejonu był tak zadowolony z obchodu swoich ziem, że postanowił jeszcze raz, o zachodzie słońca, zabielić swój łeb płatkami śniegu, co miało symbolizować... a, coś tam miało, ale zapomniałem.
Jako ciekawostkę mogę tylko podać, że kilka lat później tą samą, zaklętą trasą podążał inny orszak. Bynajmniej nie żałobny. Bardziej paszkwilowy. Też było grubo. No ale tamta wyprawa nie zakończyła się aż takim sukcesem. Brak flagi w orszaku czyni go zdecydowanie mniej dostojnym.
A co się stało z flagą?
To znaczy z prześcieradłem?
Poszperałem co nieco i znalazłem...
Najpierw zdjęcie sprzed schroniska, o którym wspominałem nieco wyżej.
Z lewej strony symbolika! Zwróćcie uwagę. Cztery osoby i piąte koło.
Piąte koło u wozu symbolizuje cepra. Jak wcześniej mogłem tego symbolu nie odczytać?
Flaga pojechała jeszcze z nami na Pilsko, gdzie obchodziliśmy sobie rocznicę zgubienia się na szczycie. To była fajna impreza. Pojeździliśmy sobie skuterami GOPR-u, wróciliśmy w nocy do domu. Były nawet wywiady w TVN w faktach. Do dziś mam to nagrane
No a rocznica... średnio wyszła, bo nikt się nie zgubił.
Po Pilsku flaga zaginęła. I nikt nie wie, gdzie się ona teraz znajduje...
Co nieco jeszcze pamiętam... Spróbuję cofnąć się te kilka lat wstecz.
To był grudzień. Bardzo zimny grudzień.
Wiem, że w aucie zamarzły szyby, bo rąbnął mi termostat.
Zaczęliśmy dość wcześnie, po ciemku. Gdy stawaliśmy, przymarzały nam nogi do podłoża.
Im bliżej szczytu, tym ładniejsze kolory się pojawiały. A szliśmy szybko, bo piździało, jak w Bełchatowie na rynku, to znaczy przed domem cepra.
Ów osobnik fotografował wszystko, co było możliwe. Poznajecie?
Zbliżaliśmy się do szczytu i było cholernie zimno. Ale nikomu to nie przeszkadzało.
Te dwa osobniki weszły na wieżę. Jeden z nich był gospodarzem rejonu. To była jego ziemia, wielkie księstwo żywieckie.
Wielki hetman żywiecki pokazywał i tłumaczył, z których ziem ściąga należne mu lenno. A ziem tych było od liku, nawet wprawne oko nie potrafiło oszacować ilości.
I wówczas drugi z osobników (to znaczy nie fotograf ani nie hetman, tylko trzeci - znak rozpoznawczy to pedalska czerwona czapka) wyciągnął z plecaka stare, zużyte prześcieradło.
I wówczas stało się coś, co zaważyło na losach Was wszystkich. Jeszcze nieświadomie, ale z pełnym zaangażowaniem, jeszcze niezdarnie, ale z poświęceniem...
Wielki hetman żywiecki spojrzał z politowaniem na wijącego się z prześcieradłem ślązaka i ruszył do pomocy.
Następnie cały spektakl otarł się o tak zwany bufet, wskutek czego trzech mężnych turystów wędrowało zygzakami w obstawie damy dworu.
Niektórzy, dzięki wydarzeniom ze szczytu tak urośli, że zahaczali łbami o drzewa.
Ci mniejsi podskakiwali, by dorównać wyższym. Każdy przeszedł ten chrzest, który przez jakiś czas był tradycją. To znaczy ze dwa wyjazdy tak było, bo potem śnieg się skończył, a innego pomysłu nikt nie miał.
Potem nie pamiętam, co było, więc tylko zdjęcia wkleję. To znaczy kojarzę coś, ze dama dworu narzekała, że las, ale niestety nie mam zdjęcia, które mogłoby być dowodem w tej sprawie.
W końcu wędrowcy dotarli do jakiejś cywilizacji. Było tam schronisko, ale akurat nie mam zdjęcia, a kojarzę, że i tam flaga zatrzepotała na wietrze...
O, a teraz bardzo ważny moment. Hetman gna do krzyża. Oddawał się tam modłom, by los uchronił nas od ceprów. No niestety, krzyż był metalowy, a to znaczy, że nie chciał wysłuchać próśb.
Zachodziło słońce, kończył się dzień, bardzo ważny dzień.
Gospodarz rejonu był tak zadowolony z obchodu swoich ziem, że postanowił jeszcze raz, o zachodzie słońca, zabielić swój łeb płatkami śniegu, co miało symbolizować... a, coś tam miało, ale zapomniałem.
Jako ciekawostkę mogę tylko podać, że kilka lat później tą samą, zaklętą trasą podążał inny orszak. Bynajmniej nie żałobny. Bardziej paszkwilowy. Też było grubo. No ale tamta wyprawa nie zakończyła się aż takim sukcesem. Brak flagi w orszaku czyni go zdecydowanie mniej dostojnym.
A co się stało z flagą?
To znaczy z prześcieradłem?
Poszperałem co nieco i znalazłem...
Najpierw zdjęcie sprzed schroniska, o którym wspominałem nieco wyżej.
Z lewej strony symbolika! Zwróćcie uwagę. Cztery osoby i piąte koło.
Piąte koło u wozu symbolizuje cepra. Jak wcześniej mogłem tego symbolu nie odczytać?
Flaga pojechała jeszcze z nami na Pilsko, gdzie obchodziliśmy sobie rocznicę zgubienia się na szczycie. To była fajna impreza. Pojeździliśmy sobie skuterami GOPR-u, wróciliśmy w nocy do domu. Były nawet wywiady w TVN w faktach. Do dziś mam to nagrane
No a rocznica... średnio wyszła, bo nikt się nie zgubił.
Po Pilsku flaga zaginęła. I nikt nie wie, gdzie się ona teraz znajduje...