Górki i pagórki czyli ja na pustych szlakach
: 2017-08-21, 10:57
W zasadzie to nic specjalnego. Jadę na kilka dni do Wadowic. Pogoda daje popalić- najpierw dwa dni upałów, więc z moim zdrowiem to tylko park, Skawa, a wieczorem knajpa i ławka na rynku, potem deszcz. Wreszcie czwartego dnia pogoda w miarę stabilna, więc można się trochę poplątać.
Iłowiec.
Zaczynam od kilkugodzinnego spacerku na Iłowiec. Najpierw do Jaroszowic ścieżką turystyczną, potem odbijam w prawo, przechodzę przez ulicę i dalej w wieś.Mijam Młyn Jacka-wypasiony hotel z knajpą.
Dworek Zegadłowicza. Mam nadzieję,ze tym razem uda mi się wejść na teren muzeum. Jest przecież niedziela, więc brama powinna być otwarta. Niestety, zamknięte na głucho, w dodatku kartka z informacją o godzinach otwarcia ściągnięta. Robię fotkę przez kraty w ogrodzeniu, ale w zasadzie ani dworku ani otaczającego go parku nie widać.
Dalej asfaltem w górę.
I po chwili mam już pierwsze widoki na Beskid Makowski i Żywiecki.
Na Goryczkowiec
Ponieważ uwielbiam tamtą okolicę, postanawiam trochę pospacerować bezszlakowo. Mijam krzyż, który okoliczna ludność postawiła, aby upamiętnić pobyt JPII w Polsce w 2002r.
Jedna z wielu okolicznych kapliczek.
Wracam na szlak i już po chwili mam widok na Górę Jaroszowicką.
Mijam kolejne kapliczki. Przy tej drugiej jest ławeczka, więc przysiadam na chwilę,żeby się napić i zjeść kawałek ciasta, które zabrałam z domu.
Na polance nie da się posiedzieć, bo mokro po wczorajszym deszczu. Włażę więc na najwyższy jej punkt, robię fotki i zmykam dalej.
Szczyt oczywiście zalesiony, nic specjalnego, wracam przez polankę, a pod nią skręcam na szlak czarny czyli do Czartaka.
Zahaczam jeszcze o knajpę i po porządnym posileniu się wracam busem do domu.
Bliźniaki
Następnego dnia rano bus w kierunku Andrychowa. Wysiadam na ostatnim przystanku w Inwałdzie. Wiem, że żółty szlak zaczyna się obok budynku stacji kolejowej. Trafiam tam dość szybko korzystając z pomocy dwójki dzieciaków, które jadąc przede mną na rowerach wskazują mi drogę. Wstyd się przyznać, ale dotąd nie znałam tego szlaku.
Ścieżka szybko wprowadza w las.
Po chwili niewielka polanka, a z niej widok na okolicę.
W lesie mały staw.
Dalej dość stromo, aż do miejsca, gdzie szlak żółty, którym idę, spotyka się z zielonym- z Andrychowa.
Dalej wygodnie szeroką ścieżką do Przełęczy Panienka. Jest kapliczka, bo jakby mogło być inaczej , są ławki. Rozsiadam się wygodnie. Pierwszy dłuższy odpoczynek i czas na drugie śniadanie.
Tu jest też rozstaj szlaków. Zielony prowadzi na Gancarz i dalej na Leskowiec. Trzeba się będzie nim kiedyś przejść. Ja dalej żółtym. w pewnym miejscu wycinka drzew, pojawiają się więc widoki.
Mniej więcej w tym miejscu gubię szlak. Nie wiem czy przeoczyłam znaki czy po prostu wycięto jakieś oznakowane drzewa , w każdym razie skręcam szeroką ścieżką i idę w dół. Po chwili orientuję się , że znaków nie ma. Idę więc na wyczucie i bez większego problemu trafiam do ulicy w Kaczynie. Niestety, skręcam nie w tym kierunku , co trzeba i ląduję w centrum wsi.
Od tubylców dowiaduję się, że powinnam skręcić w lewo, a nie w prawo. A mapę mam w plecaku.Wystarczyło tylko popatrzeć. W każdym razie wracam.Niepotrzebnie zrobiłam jakieś 4 kilometry. No trudno. Znajduję szlak.
Teraz już prosto i bez problemu na Bliźniaki, to znaczy z małym problemem, bo początek podejścia stromy okrutnie, więc odpoczywam dość często.
Na podejściu na pierwszy z Bliźniaków odsłania się ładny widok na okolicę i Pogórze. Gdyby warunki pogodowe były lepsze, widok byłyby dość rozległy.
Po chwili już jestem na pierwszym z Bliźniaków. Obydwa niestety zalesione.
Mała polanka, w zasadzie przełęcz łącząca oba szczyty.
Trochę do góry i drugi z Bliźniaków.
Później zejście dość łagodne na szczęście, niecałe pół godziny i jestem na Przełęczy Panczakiewicza, a stamtąd czarnym w dół do Ponikwi, gdzie załapuję się na ostatniego busa.
Ciąg dalszy będzie...
Iłowiec.
Zaczynam od kilkugodzinnego spacerku na Iłowiec. Najpierw do Jaroszowic ścieżką turystyczną, potem odbijam w prawo, przechodzę przez ulicę i dalej w wieś.Mijam Młyn Jacka-wypasiony hotel z knajpą.
Dworek Zegadłowicza. Mam nadzieję,ze tym razem uda mi się wejść na teren muzeum. Jest przecież niedziela, więc brama powinna być otwarta. Niestety, zamknięte na głucho, w dodatku kartka z informacją o godzinach otwarcia ściągnięta. Robię fotkę przez kraty w ogrodzeniu, ale w zasadzie ani dworku ani otaczającego go parku nie widać.
Dalej asfaltem w górę.
I po chwili mam już pierwsze widoki na Beskid Makowski i Żywiecki.
Na Goryczkowiec
Ponieważ uwielbiam tamtą okolicę, postanawiam trochę pospacerować bezszlakowo. Mijam krzyż, który okoliczna ludność postawiła, aby upamiętnić pobyt JPII w Polsce w 2002r.
Jedna z wielu okolicznych kapliczek.
Wracam na szlak i już po chwili mam widok na Górę Jaroszowicką.
Mijam kolejne kapliczki. Przy tej drugiej jest ławeczka, więc przysiadam na chwilę,żeby się napić i zjeść kawałek ciasta, które zabrałam z domu.
Na polance nie da się posiedzieć, bo mokro po wczorajszym deszczu. Włażę więc na najwyższy jej punkt, robię fotki i zmykam dalej.
Szczyt oczywiście zalesiony, nic specjalnego, wracam przez polankę, a pod nią skręcam na szlak czarny czyli do Czartaka.
Zahaczam jeszcze o knajpę i po porządnym posileniu się wracam busem do domu.
Bliźniaki
Następnego dnia rano bus w kierunku Andrychowa. Wysiadam na ostatnim przystanku w Inwałdzie. Wiem, że żółty szlak zaczyna się obok budynku stacji kolejowej. Trafiam tam dość szybko korzystając z pomocy dwójki dzieciaków, które jadąc przede mną na rowerach wskazują mi drogę. Wstyd się przyznać, ale dotąd nie znałam tego szlaku.
Ścieżka szybko wprowadza w las.
Po chwili niewielka polanka, a z niej widok na okolicę.
W lesie mały staw.
Dalej dość stromo, aż do miejsca, gdzie szlak żółty, którym idę, spotyka się z zielonym- z Andrychowa.
Dalej wygodnie szeroką ścieżką do Przełęczy Panienka. Jest kapliczka, bo jakby mogło być inaczej , są ławki. Rozsiadam się wygodnie. Pierwszy dłuższy odpoczynek i czas na drugie śniadanie.
Tu jest też rozstaj szlaków. Zielony prowadzi na Gancarz i dalej na Leskowiec. Trzeba się będzie nim kiedyś przejść. Ja dalej żółtym. w pewnym miejscu wycinka drzew, pojawiają się więc widoki.
Mniej więcej w tym miejscu gubię szlak. Nie wiem czy przeoczyłam znaki czy po prostu wycięto jakieś oznakowane drzewa , w każdym razie skręcam szeroką ścieżką i idę w dół. Po chwili orientuję się , że znaków nie ma. Idę więc na wyczucie i bez większego problemu trafiam do ulicy w Kaczynie. Niestety, skręcam nie w tym kierunku , co trzeba i ląduję w centrum wsi.
Od tubylców dowiaduję się, że powinnam skręcić w lewo, a nie w prawo. A mapę mam w plecaku.Wystarczyło tylko popatrzeć. W każdym razie wracam.Niepotrzebnie zrobiłam jakieś 4 kilometry. No trudno. Znajduję szlak.
Teraz już prosto i bez problemu na Bliźniaki, to znaczy z małym problemem, bo początek podejścia stromy okrutnie, więc odpoczywam dość często.
Na podejściu na pierwszy z Bliźniaków odsłania się ładny widok na okolicę i Pogórze. Gdyby warunki pogodowe były lepsze, widok byłyby dość rozległy.
Po chwili już jestem na pierwszym z Bliźniaków. Obydwa niestety zalesione.
Mała polanka, w zasadzie przełęcz łącząca oba szczyty.
Trochę do góry i drugi z Bliźniaków.
Później zejście dość łagodne na szczęście, niecałe pół godziny i jestem na Przełęczy Panczakiewicza, a stamtąd czarnym w dół do Ponikwi, gdzie załapuję się na ostatniego busa.
Ciąg dalszy będzie...