Dzień 15, 10 września, niedziela IV Szlak Architektury Drewnianej
Budzik drze mordę: „Nie spać, zwiedzać!!!!” W końcu nie jesteśmy tu dla przyjemności… Poranek wcale nie zapowiada ładnej pogody. Jest chłodno i jesiennie. Męczenie kciuka w kierunku Kotani nie napawa optymizmem. W końcu docieramy z buta pod cerkiew.
Pw. śś Kosmy i Damiana, zbudowana 1782 roku, obecnie kościół filialny parafii w Krempnej. Po wyludnieniu wsi po II wojnie światowej, opuszczona, niszczała, dopiero w latach 1962-63 cerkiew rozebrano, zakonserwowano i złożono, dokonując niezbędnych napraw. W 1963 r. wokół cerkwi utworzono lapidarium z 22 zabytkowych kamiennych nagrobków i figur przydrożnych, przeniesionych z Nieznajowej, Żydowskiego i Ciechani. Wśród tych figur dominują odwzorowania postaci Chrystusa na krzyżu, który w kościele obrządku wschodniego stopy ma przybite oddzielnie, ale również zdarzają się figury, gdzie stopy przybite są jednym gwoździem, jak w obrządku rzymskokatolickim. Co ciekawe, wierna kopia tej cerkwi znajduje się w skansenie we Lwowie…
Na Świątkową chcemy się przebić żółtym szlakiem, jednak po jakimś kilometrze szlak zagradzają elektryczne pastuchy, nie ma ścieżki a perspektywa bliskiego spotkania z kopulującym bydłem nie napawa optymizmem. Odwrót. Do Świątkowej Wielkiej mamy podwózkę. Naturalnie geniusz Małecki przytrzaskuje mi rękę drzwiami przy wsiadaniu. K***a i to w kangoo!!!
Świątkowa Wielka. Cerkiew pw św. Michała Archanioła. Obecnie kościół filialny parafii w Desznicy. Pierwotne wzmianki datują ją na 1581 jako świątynię prawosławną, która zmieniła wyznanie po podpisaniu aktu unii brzeskiej. W tym miejscu w 1757 r. wzniesiono świątynię w obecnym kształcie. W 1927 roku zaczęto znów w cerkwi obrządek prawosławny. Do 1986 roku stała pusta po akcji „Wisła”. Jest jedną z nielicznych, która przypomina, że cerkwie malowano, głównie w celu zabezpieczenia i konserwacji drewna i gontu.
Jest też obok cmentarz i gospodarstwo, na którym pasą się daniele… A dalej z buta przez popegeerowskie pastwiska w upale południa. Do cerkwi w Świątkowej Małej.
Datowana pierwotnie na 1581 rok jako świątynia pomocnicza parafii prawosławnej w Grabiu. W obecnej formie wybudowana w 1762 roku. Całkowicie zamknięta w 1931 roku. W latach 50 XX wieku niemal całkowicie zdewastowana a w latach 70. Obiekt został kilkakrotnie rozkradziony – złodzieje wycięli carskie wrota i wynieśli ikony rzędu świąt. Generalny remont świątyni przeprowadzono w 2010 roku.
Wracamy do drogi na Krempną i postanawiamy nie drzeć podeszew te 6 km, ale łapać stopa. 20 minut i kciuk umęczony…
Krempna. Teraz trzeba napchać porządnie kichę, bo jutro już na ciężko z perspektywą 2 dni bez zakupów. I chillout. Czyli opalanie na balkonie przy soplicy jagodowej. Przecież nie każdy musi wypoczywać jak zwykły ceper, czasami trzeba skorzystać z uroków cywilizacji, a nie tylko hotele…
Dzień 16, 11 września, poniedziałek Teleportacja
Jak zwykle spóźniona pobudka. Pakowanie „Łabowca” (tak od wizyty w Łabowcu nazywamy każdy większy rozpiździel) a nasz majdan mniej więcej tak wygląda i zajmuje łóżko, stół i pół podłogi… Ruszamy na stopa i tu chyba dokonuje się kolejny po roztrzaskanym pysku etap zemsty Kościejnego. Dwie i pół godziny obserwując krowy, wykopki i pustą drogę… A jak już coś jedzie to to jest baba i się nie zatrzyma… W końcu lituje się nad nami pewien traper z vitarą i zawozi wprost do Grabu, na skrzyżowanie na Wyszowatkę. Dalej polecimy na Radocynę, ale najpierw trochę lokalnego folkloru…
Dla zainteresowanych – po 1) sklepu w Ożennej już nie ma; 2) można się tu dostać z Jasła, 14:30 autobus był na miejscu, kierunek Grab; 3) w Wyszowatce sklep czynny 8-10 i 15-20.
Koło 15tej zaczynają schodzić się dyżurni… A właściwie jest to kilkunastu chłopa. Chyba się cała Wyszowatka zeszła… Kłócą się tam, zaczepiają, psy się nawet zlazły, bo sklep otworzyli, ino brzęczy szkło… Jednak w stosunku do nas, graba jak pół bochna chleba, dzień dobry, skąd-dokąd państwo idziecie, co tak młody do gości tyłem siedzisz, zachowuj się… Wypijamy 2 piwka i zarzucamy te znienawidzone już wory na plecy. Pada sakramentalne :”A chce wam się to nieść?” „Nie bardzo…”
Ot i pozostałości PGR-u, parę chałup i nagle znów kończy się wszystko… Przy drodze, przy której krzyż samotnie niszczeje… A właściwie 10 złamanych krzyży przy drodze z Wyszowatki do Radocyny….
Są i drzwi do wsi Długie…
Jak mówi napis: „Po bezdrożach wędrujesz, może nawet nieświadom, że w tajniki wkraczasz, bo dolina ta swą historię ma”… To pierwsze słowa na symbolicznych drzwiach do wsi Długie, która swoją historią sięga roku 1541… Była tu cerkiew greckokatolicka pw. św. Dymitra z 1754 roku. Żyło tu 247 osób, 36 gospodarstw a wioska ciągnęła się na długości 3 km… Dziś zostały tylko te drzwi…
W końcu dochodzimy do cmentarza wojennego nr 44 a dalej do cerkwiska wsi Długie. Na wzgórzu nad cerkwiskiem pasterz gwiżdżąc przepiękną, rzewną melodię schodzi w dół z kierdlem a my mijamy niezwykle ważny punkt telekomunikacyjny.
Przekraczamy bród na Wisłoce i teraz już tylko droga do bazy w Radocynie. Jest tu wiatka, na którą liczyliśmy, ale ktoś już ją zajął, więc zmuszeni jesteśmy rozbić namiot, co będzie miało swoje konsekwencje wczesnym rankiem…
Do snu (jakiego k***a snu???!!!) – trzaskanie ognia i recital samotnego jelenia aż po świt….
Dzień 17, 12 września, wtorek Ewakuacja
5:50…. Budzą nas pojedyncze krople deszczu bębniące w dach namiotu. Co jest k***a? Jakaś klątwa? Że Wiktora kuchenka, to wiemy, ale, że nasz namiot??? Na szczęście zwijamy majdan na 5 minut przed totalną zlewą.
Darek mówi, że to znów powtórka sprzed 2 lat, też się stąd zwijali z Krisem w deszczu. Tyle, że oni wtedy uciekali do domu, a my mamy spanie w Smerekowcu, tylko trzeba tam dojść…
Wybieramy opcję Radocyna- Zdynia- Ług, bo tam jest sklep. Gdy mijamy nieistniejącą wieś Lipne w okolicach Zajęczej Góry - coś jedzie. I tak pośrodku niczego, w lesie, w deszczu, udaje się złapać autostop. Zmoknięty grzybiarz z Gorlic z pająkiem dyndającym jako maskotka pod lusterkiem, zabiera nas wprost do Smerekowca pod sklep.
Telefon do Pani Danusi „Dzień dobry, to my, jesteśmy pod sklepem, gdzie mamy iść?” Po drugiej stronie słuchawki pada pytanie: „Gdzie, w Smerekowcu? To syn po was przyjedzie!”
5 min później kwaterujemy się… Kolejna cerkiew na trasie i powrót na ogarnięcie. Na obiad. I tu okazuje się, że niepotrzebnie robiliśmy zakupy, bo Gospodyni przynosi nam „troszkę zupki” (tak z litr) pomidorowej z ryżem i po 5 pierożków (po zjedzonym siódmym i Darka też siedem na talerzu zostaje 14). Ze skwareczkami…
Festiwal NicNieRobienia…. Pranie namoczyliśmy (grubszy brud odpadł), dupska umyliśmy, potrzebne było. A przyjęcie i gościna nie ma sobie równych… Na rano mamy zapowiedziane mleko prosto od krowy do kawy a w całym domu pachnie grzybową…
Taka dygresja – wieczór krowy też chyba mają rykowisko…
Dzień 18, 13 września, środa Kolejne spotkanie na końcu świata…
Od rana czekamy na spotkanie ustawione spontanicznie w trasie… Grześ leci na Ukrainę i decyduje zawinąć o Smerekowiec. Spotkać się z nami, pokrążyć po okolicy, przy okazji wypić flaszkę za spotkanie.
W planie na dziś: okoliczne cerkwie. Grześ dociera autem po 10:00, chwilę później syn gospodarzy proponuje nam podwózkę do Uścia Gorlickiego. Zawsze to z 7 km mniej w bucie, tym bardziej, że dzień ma być relaksacyjny. UHM…
Na początek Uście. Cerkiew pw. św. Paraskewii. Niestety zwiedzanie tylko w weekendy, więc o niej jeszcze będzie.
A dalej – piwo w łapę i z buta do Kwiatonia. Tu po drodze napotykamy bardzo przyjazne miejsce – mianowicie sklep. Co prawda, chwilowo zamknięty, ale można sobie urządzić piknik.
Kwiatoń. Ponoć jedna z najpiękniejszych cerkwi karpackich. Od przewodnika, pana Jana Hyry dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy, m.in. jak dokładnie „czytać” ikonostas, czym się różnią cerkwie w poszczególnych regionach Karpat, jak twórcy ikonostasu Bogdańscy przemycili rysy twarzy swoich najbliższych w wizerunkach Paraskewii, Matki Boskiej i św. Jana… Bogdańscy bardzo często mieszali symbolikę rzymską do cerkwi greckiej i odwrotnie, czego przykładem jest np. w Kwiatoniu ikona ukrzyżowania. W kościele obrządku wschodniego Chrystus ma przybite stopy osobno – a tu razem. Pan Jan to w ogóle skarbnica wiedzy… Chodzą słuchy, że zanim się urodził, już wiedział, że będzie przewodnikiem…
Gdy się żegnamy, pan Jan pyta skąd jesteśmy – z Bielska – Białej. „AAA, to nie wiem, czy Państwo wiecie, nasz dzwon z wieży został odlany w starej ludwisarni braci Schwabe w Białej!” Instytucja już nie istnieje a my jesteśmy bogatsi o nową wiedzę.
Obecnie cerkwi bardzo potrzebna jest instalacja ppoż, koszt 20.000, szukają sponsora/inwestora.
Kolejna na trasie jest cerkiew w Skwirtnem. Lecimy asfaltem przez drewniany most, dużo tu łemkowskich chyży. Cerkiew została zbudowana w 1837 roku. Po akcji „Wisła” zaczęła być użytkowana jako kościół rzymskokatolicki.
We trójkę ciężko złapać stopa… Tutaj autobus szkolny nie chce się zatrzymać. Walimy pod sklep w Smerekowcu, bo żołądek przykleił się do kręgosłupa. Pęto kiełbasy, buła w łapę i sru do Gładyszowa… Po drodze cmentarz wojenny nr 56…
I tu zaczyna powoli być widać, że znowu jesteśmy w górach… I ciekawostka – dwujęzyczne tablice niektórych miejscowości…
Zresztą, co tu się dużo dziwić – przecież w Skwirtnem widzieliśmy nowoczesne nagrobki z napisami w cyrylicy.
A dalej – klimaty gładyszowskie…. Rżenie koni pasących się na połaciach pastwisk, bo tu stadniny hucułów.
Idziemy pod cerkiew z 1938 r, bardzo nietypową jak na te okolice, ponieważ zbudowaną na planie krzyża greckiego. Zaraz obok jest ukryta za domami kaplica prawosławna.
I to tyle na dziś. Jeszcze tylko miły wieczór przy wspomnieniach z gór i nynu… To miał być dzień rekreacyjny. Wyszło prawie 20 km z buta…
Dzień 19, 14 września, czwartek Apogeum zmęczenia
Pobudka… Chyba ze 3 pobudki… Niechciejstwo totalne. Miała być Lackowa, srał ją pies, nie ucieknie… Tu boli, tam boli, tu trzeszczy, tam zgrzypi… Za dużo… Jeszcze gdyby szło tam sensownie podjechać, to owszem, a tu nie idzie stopa na Uście urobić… Urobiliśmy co prawda panią grzybiarkę, ale i tak do busa na Wysową musimy walić jakieś 1,5 km z lacia. Po drodze stacja benzynowa z „knajpą” na zapleczu. Tu dowiadujemy się, że nikt tu nie chodzi na grzyby dla przyjemności a jesień się kończy… Z czego ci ludzie żyją?
Lecimy na Wysową. Na początku cerkiew pw Michała Archanioła z 1779 roku. Cennym zabytkiem w niej jest późnobarokowy ikonostas z dobrze zachowanym kompletem ikon. No i niestety nic więcej nie wiemy…
A dalej na drogę, po napchaniu kichy w Barze u Tomasza, do Blechnarki. Leciutki spacerek z pięknymi widokami na Góry Hańczowskie…
Cerkiew w Blechnarce pw. śś Kosmy i Damiana z 1801 roku to kolejny ewenement. Poddasze cerkwi jest schronieniem kolonii jednego z najrzadszych w Europie nietoperzy – podkowca małego. Ten zagrożony gatunek skazany jest na wyginięcie, stąd wymaga bezustannej ochrony.
Nawrotka do Wysowej. Piwko grybowskie w Domu Zdrojowym ( do którego zjeżdżają właśnie rydze i prawdziwki ze skupu, o którym mówiły chłopy pod stacją benzynową, a dalej kościół NMP Wniebowziętej w Wysowej – już w tę stronę zaczynają się kościoły – taka mała dygresja… A potem szybki stop do Hańczowej, pod prawosławną cerkiew Opieki Matki Bożej z XIX wieku tuż obok granitowy krzyż, postawiony na pamiątkę 1000-lecia chrztu Rusi i tablica dedykowana wysiedlonym w ramach akcji „Wisła”…
Teraz już tylko bus do Uścia, w którym z sakiewki, wzorem Dobromiła, wysypujemy całą miedź na bilet. I „Homola”. Zamawiamy po piwku za 5 zł i lufce za 3,60… Darek bierze kartę, bo byśmy tu coś zjedli za 2 dni jak będziemy wracać. Przeglądam i oczom nie wierzem. Gramatura porcji przerasta możliwości żołądka a ceny zatrzymały się na wczesnym Kwaśniewskim. Da się? Tutaj owszem… 5 minut i łapiemy na stopa tatę i córę z Koniecznej. Kolejne podanie dłoni od tych wspaniałych ludzi z Beskidu Niskiego…
C.D.N.