Wredne chmury, ponure mury i święci górscy.
: 2013-11-12, 13:57
Dzień dobry.
Złe czasy nastały. Kryzys, pensji od 5 lat nie podnieśli, życie co raz droższe, choróbska na starość człeka dopadają. A żyć trzeba … Tylko za co ? Doszło do tego, że trzeba szukać dodatkowych źródeł zarobkowania. I tak jak to rzekł Zdziczały Piotr w temacie Stołu – zostałem wynajęty jako przewodnik. Po Ziemi Żywieckiej.
Pani Moderator Malgo poinformowała mnie, że ma zamiar poznać lepiej Beskidy. No cóż – jak Moderatorka tak pisze, to biedny, skromny użytkownik musi. I tak oto zostałem wynajęty jako przewodnik na dwa dni – sobotę i niedzielę. Miałem przygotować plan wycieczek, oprowadzić i z powrotem przyprowadzić. Ponoć się udało.
Sobota rano – pogoda wręcz cudna. Pada, zimno, chmury biegają po okolicy. Listopad … Ale turystyka to nie tylko przyjemności. Należy być dzielnym i zdobywać góry nawet w takich warunkach. A Malgo dzielna jest. Ja nie musiałem być dzielny. Byłem wynajęty. Na sobotę zaproponowałem klasyczną trasę po Beskidzie Śląskim. Z Zimnika do Zimnika. Przez Dolinę Zimnika, górę Kościelec, wyłysiałą Malinowską Skałę na Skrzyczne. I jazda w dół do Zimnika. O straszliwej, 9 rano, ruszamy dnem Doliny Zimnika. Sami. Inni turyści nie lubią moknąć. Spokojnie docieramy do leśniczówki Łukaszne, przekraczamy mostek i prawym zboczem Kościelca ruszamy ku przygodzie. Widoki … no cóż. Po prawej w chmurach ukrywały się Skrzyczne i Malinowska Skała. Na szczęście Kościelec po lewicy nie był zakryty i dzięki temu tam trafiliśmy. Bo byłby wstyd jakbym nie trafił … Siadamy na chwilę przy zakręcie wprowadzającym na stok Kościelca, śniadamy, opowiadamy, plotkujemy. O wszystkich. Ale czas skończyć pogawędki i ruszyć. Ku górze. Zwłaszcza, że skały już widać. Wzywają nas, kuszą, mamią, otumaniają, prowadzą na manowce. Należy być czujnym. I tacy byliśmy. Obeszliśmy wszystkie skały partii szczytowej, weszliśmy na kilka z nich, stwierdziliśmy że jesteśmy w Pieninach i przyszedł czas na odpoczynek na szczycie. Myśmy odpoczywali a w oddali warkotały piły. „Beskidzka masakra piłą motorową”. Aż strach był iść w tym kierunku. A musieliśmy – trzeba było teraz dotrzeć do szlaku na Malinowską. Udało nam się uniknąć ciosów okrutnych drwali. Docieramy do szlaku i rozpoczynamy drugi etap naszej wycieczki – ku Malinowskiej Skałe. Zwanej obecnie Łyską Malinową. W odróżnieniu od Łyski leżakującej na obrzeżach Żywca. W mrocznym mroku idziemy ku Górze Przeznaczenia. Sami, a w koło nas upiory, strzygi, pająki, muchy i ufoludki. Jesteśmy wręcz przerażeni gdy z Malinowskiej Mgły Smoleńskiej wyłaniają się ludzie. Dwa. Obok powszechnie znanej skały podszczytowej na Malinowskiej. I jak te dwa, pierwsze tego dnia, ludzie się pojawiły to do Skrzycznego łaziły już tłumy. Na Malinowskiej krajobraz jak na froncie I Wojny Światowej. Część drzew wycięta, część wyrwana przez wiatr. Cud, że skały nie zdmuchnęło. Kolejnym cudem było pojawienie się dwojga świętych w kapliczce w skale. Tam od tej pory będą procesje chodzić. Pamiętajcie o wpłacaniu wolnych datków na konta świętych. Zainteresowanych prosimy o PW.
Po dłuższym pobycie na skale czas ruszyć ku Skrzycznemu. Szliśmy w biegających chmurach, wśród resztek lasu. Tylko my ku schronisku, reszta ku Malinowskiej. Na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego dotarliśmy w deszczu. Deszcz ten był tak miły, że towarzyszył nam aż do końca wycieczki. Dziękujemy, postaramy się odpowiednio odwdzięczyć. Wchodzimy do schroniska, miejsca siedzące jeszcze były. I w cieple spędziliśmy półtorej godziny. Plotkując o wszystkich. Ale plotkowaliśmy mile i elegancko. Czas przerwy minął, czas na zejście nadszedł. W deszczu, błocie, liściach i żmijach w godzinę dotarliśmy do Zimnika. Pętla została zrobiona. Dotarliśmy tam o 16.12, najbliższy autobus mieliśmy o 17.21. Ale w Żywcu są dobrzy ludzie i poratowali potrzebujących w potrzebie. O 16.20 zajeżdża auto z dwoma osobnikami na pokładzie : Łukaszem i Łukaszem. Dziękujemy Panowie.
I tak oto zakończyliśmy pierwszy dzień turystyki.
Dobranoc.
Złe czasy nastały. Kryzys, pensji od 5 lat nie podnieśli, życie co raz droższe, choróbska na starość człeka dopadają. A żyć trzeba … Tylko za co ? Doszło do tego, że trzeba szukać dodatkowych źródeł zarobkowania. I tak jak to rzekł Zdziczały Piotr w temacie Stołu – zostałem wynajęty jako przewodnik. Po Ziemi Żywieckiej.
Pani Moderator Malgo poinformowała mnie, że ma zamiar poznać lepiej Beskidy. No cóż – jak Moderatorka tak pisze, to biedny, skromny użytkownik musi. I tak oto zostałem wynajęty jako przewodnik na dwa dni – sobotę i niedzielę. Miałem przygotować plan wycieczek, oprowadzić i z powrotem przyprowadzić. Ponoć się udało.
Sobota rano – pogoda wręcz cudna. Pada, zimno, chmury biegają po okolicy. Listopad … Ale turystyka to nie tylko przyjemności. Należy być dzielnym i zdobywać góry nawet w takich warunkach. A Malgo dzielna jest. Ja nie musiałem być dzielny. Byłem wynajęty. Na sobotę zaproponowałem klasyczną trasę po Beskidzie Śląskim. Z Zimnika do Zimnika. Przez Dolinę Zimnika, górę Kościelec, wyłysiałą Malinowską Skałę na Skrzyczne. I jazda w dół do Zimnika. O straszliwej, 9 rano, ruszamy dnem Doliny Zimnika. Sami. Inni turyści nie lubią moknąć. Spokojnie docieramy do leśniczówki Łukaszne, przekraczamy mostek i prawym zboczem Kościelca ruszamy ku przygodzie. Widoki … no cóż. Po prawej w chmurach ukrywały się Skrzyczne i Malinowska Skała. Na szczęście Kościelec po lewicy nie był zakryty i dzięki temu tam trafiliśmy. Bo byłby wstyd jakbym nie trafił … Siadamy na chwilę przy zakręcie wprowadzającym na stok Kościelca, śniadamy, opowiadamy, plotkujemy. O wszystkich. Ale czas skończyć pogawędki i ruszyć. Ku górze. Zwłaszcza, że skały już widać. Wzywają nas, kuszą, mamią, otumaniają, prowadzą na manowce. Należy być czujnym. I tacy byliśmy. Obeszliśmy wszystkie skały partii szczytowej, weszliśmy na kilka z nich, stwierdziliśmy że jesteśmy w Pieninach i przyszedł czas na odpoczynek na szczycie. Myśmy odpoczywali a w oddali warkotały piły. „Beskidzka masakra piłą motorową”. Aż strach był iść w tym kierunku. A musieliśmy – trzeba było teraz dotrzeć do szlaku na Malinowską. Udało nam się uniknąć ciosów okrutnych drwali. Docieramy do szlaku i rozpoczynamy drugi etap naszej wycieczki – ku Malinowskiej Skałe. Zwanej obecnie Łyską Malinową. W odróżnieniu od Łyski leżakującej na obrzeżach Żywca. W mrocznym mroku idziemy ku Górze Przeznaczenia. Sami, a w koło nas upiory, strzygi, pająki, muchy i ufoludki. Jesteśmy wręcz przerażeni gdy z Malinowskiej Mgły Smoleńskiej wyłaniają się ludzie. Dwa. Obok powszechnie znanej skały podszczytowej na Malinowskiej. I jak te dwa, pierwsze tego dnia, ludzie się pojawiły to do Skrzycznego łaziły już tłumy. Na Malinowskiej krajobraz jak na froncie I Wojny Światowej. Część drzew wycięta, część wyrwana przez wiatr. Cud, że skały nie zdmuchnęło. Kolejnym cudem było pojawienie się dwojga świętych w kapliczce w skale. Tam od tej pory będą procesje chodzić. Pamiętajcie o wpłacaniu wolnych datków na konta świętych. Zainteresowanych prosimy o PW.
Po dłuższym pobycie na skale czas ruszyć ku Skrzycznemu. Szliśmy w biegających chmurach, wśród resztek lasu. Tylko my ku schronisku, reszta ku Malinowskiej. Na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego dotarliśmy w deszczu. Deszcz ten był tak miły, że towarzyszył nam aż do końca wycieczki. Dziękujemy, postaramy się odpowiednio odwdzięczyć. Wchodzimy do schroniska, miejsca siedzące jeszcze były. I w cieple spędziliśmy półtorej godziny. Plotkując o wszystkich. Ale plotkowaliśmy mile i elegancko. Czas przerwy minął, czas na zejście nadszedł. W deszczu, błocie, liściach i żmijach w godzinę dotarliśmy do Zimnika. Pętla została zrobiona. Dotarliśmy tam o 16.12, najbliższy autobus mieliśmy o 17.21. Ale w Żywcu są dobrzy ludzie i poratowali potrzebujących w potrzebie. O 16.20 zajeżdża auto z dwoma osobnikami na pokładzie : Łukaszem i Łukaszem. Dziękujemy Panowie.
I tak oto zakończyliśmy pierwszy dzień turystyki.
Dobranoc.