Pradziad. Żeby zdążyć przed pogodowym dziadostwem.
: 2017-11-01, 20:49
Październik przez większość czasu nie rozpieszczał pogodą, zwłaszcza dla osób chcących wybrać się w góry. O ile początek miesiąca był jeszcze jaki-taki, to im później tym gorzej. Podczas śledzenia prognoz okazało się, że ostatni ładny dzień przed długim okresem dziadostwa wypada w piątek... Szybka burza mózgów i jedziemy! Na cel wybrałem popularną górę, będącą najwyższym szczytem dwóch krain.
Zabieram ze sobą Bastka, z którym wiosną chodziliśmy po Górach Opawskich - a właściwie to on zabiera mnie, bo robi za kierowcę Dojeżdżamy do Koutów nad Desnou (Winkelsdorf) i parkujemy przy kompleksie narciarskim.
Poza sezonem zimowym główna kolejka też działa, więc kręci się sporo osób uzbrojonych w kije trekingowe i chcących ułatwić sobie sprawę wjazdem do góry. My również skorzystamy z podwózki, ale autobusem .
W oczekiwaniu na transport wypijamy po Holbie i molestujemy miejscowego kota, który w końcu tak się z nami zaprzyjaźnił, że trzeba go było odganiać, aby nie wpadł pod koła.
Autobus przyjeżdża prawie punktualnie i jest prawie pusty. Do przejechania mamy tylko dwa przystanki, ale to 9 kilometrów serpentynami. Z okien obserwujemy piękne kolorowe drzewa i już cieszymy się na widoki, ale jednego nie przewidzieliśmy...
Červenohorské sedlo (Roter Berg Sattel), najsłynniejsza przełęcz Jesioników. Wysiadamy pod nowym mostkiem z 2016 roku, wybudowanym dla wygody narciarzy.
Kontrola profesjonalnego sprzętu i wchodzimy na czerwony szlak, który przecina polany z wyciągami, na których można znaleźć jeszcze pojedyncze jagody.
Z tego miejsca dobrze widać Jeseník (Freiwaldau) i okolicę: na prawo od miasta Zlatý Chlum (Goldkoppe, z kamienną wieżą), nad środku Křemenáč (Hemberg), po lewej Studniční vrch (Hirschbad). Odległość to 13-18 kilometrów.
Zielony dachu obiektów noclegowych Červenohorského. Nad nimi kopuła Červenej hory (Rothe Berg), słynna z powodu fundamentów schroniska oraz zabudowanego źródełka.
Tłumów nie widać, co w sumie nie dziwi w dzień powszedni. Początkowo planowałem tam zostawić samochód, ale nie chciało nam się płacić, no i powrót do wozu byłby trudniejszy logistycznie.
Suniemy dalej trawersując Velký Klínovec (niem. Käulig Wiese, 1166 metrów). Poniżej szczytu jest skromny punkt widokowy z niewielką wiatą. Stąd pierwszy raz widzimy dziś Pradziad.
Obok ścieżki co chwilę mijamy słupki graniczne sektorów leśnych. Ale jednocześnie ciągle idziemy inną granicą: śląsko-morawską.
Widoki mamy głównie na morawską stronę; w oddali niziny opanowały mgły. W ogóle chyba tego dnia zamglona była spora część Europy, bo dostałem kilka informacji zza granicy, że słońce zasłonięte .
Charakterystyczny ścięty szczyt Dlouhé stráně (Lange Lenth) z górnym zbiornikiem elektrowni.
Z tyłu klasyka - Keprník (Köppernik), Červená hora oraz skały na Vozce (Fuhrmannstein). Z lewej strony Śnieżnik.
Pisałem wcześniej, że czegoś nie przewidzieliśmy - jesteśmy na tyle wysoko, że dookoła mamy tylko lasy iglaste, a więc kolorów pięknej jesieni praktycznie brak! Może mogłem wybrać inną trasę w dolinach?
Nie ma jednak co zbytnio narzekać, bowiem pogoda na razie bardzo dobra - większość nieba jest niebieska, słońce przyświeca i wydaje się, że to jeszcze późne lato.
Na wypłaszczeniu z mniej gęstym zalesieniem zainstalowano drewniany pomost. Okolica jest grząska.
Liczyliśmy na jakąś ławeczkę, ale skoro nie ma to siadamy na deskach obalając piwo w okolicach szczytu Malý Jezerník (Hungerstein, 1208 metrów). Mija nas jeden z nielicznych turystów idących w naszym kierunku.
Dlouhé stráně.
Z powrotem wchodzimy do lasu.
Rozdroże Slatě. Dochodzący tu zielony szlak jest mocno rozjeżdżony.
Stąd już rzut beretem do Švýcárni.
Schweizerei jest najstarszym schroniskiem Jesioników, wybudowane w 1887 roku na ziemiach księcia Liechtensteina ze wsparciem Mährisch-Schlesischer Sudetengebirgsverein. To także moje pierwsze czeskie schronisko w którym spałem.
Ale to było w poprzedniej dekadzie, dziś ceny są tu hotelowe, podobnie jak w większości budynków w okolicy Pradziada. Pozostaje wejść do jadalni, gdyż posiłki i piwo pozostały w rozsądnych cenach i nawet dość smaczne.
Obok schroniska dzwonnica poświęcona ofiarom gór.
Zaczyna się mocno asfalt. Najpierw mocno zniszczony, a potem bardzo dobrej jakości na podejściu pod wieżę. Dzikości tu próżno szukać.
Droga wije się dookoła, więc spoglądamy na wszystkie strony świata: Keprník, Vozka (12 km) i masyw Śnieżnika z Czarną Górą (30-35 km).
Dolina Střední Opavy (Mitteloppa), a na horyzoncie Biskupia Kopa (Bischofskoppe) i Příčný vrch (Querberg) - 18-23 km.
Zainteresował nas widok na południowy-wschód: końcówka jest zachmurzona, ale wydaje się, że coś tam jeszcze dodatkowego się wyłania.
Tak, tam na pewno widać Beskidy! A konkretnie to Beskid Śląsko-Morawski. Aparat jednak jest w tym przypadku gorszy niż oko, więc na pierwszy rzut ślepiem może wydawać się, że nic tam nie ma...
Dopiero po obróbce wyszło to lepiej: skrajnie na lewo Lysa hora, potem w miarę płaski Smrk, dalej Kněhyně i na końcu para Radegast - Radhošť. Oddalone o 100-105 kilometrów, co oznacza, że to chyba moja najdalsza obserwacja w tym mało przejrzystym roku . Charakterystyczny kopczyk z prawej strony to dawny wulkan Velký Roudný (Alter Rautenberg), natomiast na pierwszym planie kościół pątniczy obok Bruntalu.
Tuż pod nami schronisko Ovčárna (Schäferei) i parkingi dla zmotoryzowanych. W położonej obok Sabince spaliśmy jesienią 2015.
Docieramy do wieży. Nie jest może najładniejsza, ale dzięki niej nie sposób nie rozpoznać góry z daleka.
Rzeźba legendarnego ducha i strażnika gór, od którego szczyt wziął swą nazwę. Dość późno, bo dopiero w XIX wieku, przedtem zazwyczaj nazywano go inaczej.
Pradziad, Praděd, Altvater. Najwyższa góra Górnego Śląska, Czeskiego Śląska i Moraw, Sudetów Wschodnich i numer 6 (lub 5) w całych Sudetach. Granica śląsko-morawska biegnie trochę poniżej głównego szczytu, który leży na Śląsku. Końcówka wieży to także najwyższy punkt Republiki Czeskiej, a 30 metrów przebijający Śnieżkę. Do tego druga najwybitniejsza góra kraju i trzecia najbardziej izolowana (cokolwiek to znaczy ).
Tyle "naj", że aż jakiś samolot zaczął lecieć na czołówkę, oby nie Tupolev .
W środku wieży działa punkt widokowy (brudne szyby), hotel i restauracja, droga, z długim czasem oczekiwania. Ale nakládaný hermelín mają smaczny.
Wracając podchodzimy do kamienia granicznego z 1721 roku - trójstyk ziem Zakonu Krzyżackiego, biskupiego Księstwa Nyskiego oraz Žerotínów. Formalnie leży on w rezerwacie.
Złazimy do rozdroża pod Pradziadem.
Niebieskim szlakiem schodzimy żlebem Divoký důl, który prowadzi wzdłuż potoku Divoký. Momentami jest stromo, czasem pozwalane drzewa i sypiąca się ziemia. Słońce, na które od jakiegoś czasu napierają ostro chmury, trochę doświetla roślinność.
Początkowo jest ciekawie, potem zejście zaczyna męczyć, tym bardziej, że odległości na tabliczkach nie odpowiadają tym w realnym terenie. W końcu docieramy do doliny Desny (Tess). Tu jest znacznie bardziej kolorowo, ale słońce schowało się za górami.
Znów maszerujemy asfaltem. Na dolnym zbiorniku elektrowni Dlouhé Stráně albo trwają ćwiczenia, albo szukają trupa.
Po asfalcie idzie się szybciej, jednak ten odcinek jest monotonny. Mija nas samochód. Potem drugi. Ta droga jest zamknięta dla normalnego ruchu, więc jeżdżą tu wyłącznie osoby upoważnione. Po jakimś czasie znów słychać warkot silnika...
- Pieprzę, będę łapał stopa - mówię do Bastka.
Macham ręką i od razu widzę, że będzie sukces. Kierowca z jakimś specjalistycznym sprzętem zabiera nas ze sobą. Z tyłu siedzi zafuczały bokser, który po zajęcia jego miejsca robi jeszcze bardziej obrażoną minę.
Facet podwozi nas pod parking w Koutach. Zaoszczędziliśmy co najmniej 5 kilometrów i godzinę maszerowania, z tego końcówkę na pewno już z czołówką.
Mam pewien niedosyt z powodu braku drzew liściastych, ale i tak jesteśmy zadowoleni
Zabieram ze sobą Bastka, z którym wiosną chodziliśmy po Górach Opawskich - a właściwie to on zabiera mnie, bo robi za kierowcę Dojeżdżamy do Koutów nad Desnou (Winkelsdorf) i parkujemy przy kompleksie narciarskim.
Poza sezonem zimowym główna kolejka też działa, więc kręci się sporo osób uzbrojonych w kije trekingowe i chcących ułatwić sobie sprawę wjazdem do góry. My również skorzystamy z podwózki, ale autobusem .
W oczekiwaniu na transport wypijamy po Holbie i molestujemy miejscowego kota, który w końcu tak się z nami zaprzyjaźnił, że trzeba go było odganiać, aby nie wpadł pod koła.
Autobus przyjeżdża prawie punktualnie i jest prawie pusty. Do przejechania mamy tylko dwa przystanki, ale to 9 kilometrów serpentynami. Z okien obserwujemy piękne kolorowe drzewa i już cieszymy się na widoki, ale jednego nie przewidzieliśmy...
Červenohorské sedlo (Roter Berg Sattel), najsłynniejsza przełęcz Jesioników. Wysiadamy pod nowym mostkiem z 2016 roku, wybudowanym dla wygody narciarzy.
Kontrola profesjonalnego sprzętu i wchodzimy na czerwony szlak, który przecina polany z wyciągami, na których można znaleźć jeszcze pojedyncze jagody.
Z tego miejsca dobrze widać Jeseník (Freiwaldau) i okolicę: na prawo od miasta Zlatý Chlum (Goldkoppe, z kamienną wieżą), nad środku Křemenáč (Hemberg), po lewej Studniční vrch (Hirschbad). Odległość to 13-18 kilometrów.
Zielony dachu obiektów noclegowych Červenohorského. Nad nimi kopuła Červenej hory (Rothe Berg), słynna z powodu fundamentów schroniska oraz zabudowanego źródełka.
Tłumów nie widać, co w sumie nie dziwi w dzień powszedni. Początkowo planowałem tam zostawić samochód, ale nie chciało nam się płacić, no i powrót do wozu byłby trudniejszy logistycznie.
Suniemy dalej trawersując Velký Klínovec (niem. Käulig Wiese, 1166 metrów). Poniżej szczytu jest skromny punkt widokowy z niewielką wiatą. Stąd pierwszy raz widzimy dziś Pradziad.
Obok ścieżki co chwilę mijamy słupki graniczne sektorów leśnych. Ale jednocześnie ciągle idziemy inną granicą: śląsko-morawską.
Widoki mamy głównie na morawską stronę; w oddali niziny opanowały mgły. W ogóle chyba tego dnia zamglona była spora część Europy, bo dostałem kilka informacji zza granicy, że słońce zasłonięte .
Charakterystyczny ścięty szczyt Dlouhé stráně (Lange Lenth) z górnym zbiornikiem elektrowni.
Z tyłu klasyka - Keprník (Köppernik), Červená hora oraz skały na Vozce (Fuhrmannstein). Z lewej strony Śnieżnik.
Pisałem wcześniej, że czegoś nie przewidzieliśmy - jesteśmy na tyle wysoko, że dookoła mamy tylko lasy iglaste, a więc kolorów pięknej jesieni praktycznie brak! Może mogłem wybrać inną trasę w dolinach?
Nie ma jednak co zbytnio narzekać, bowiem pogoda na razie bardzo dobra - większość nieba jest niebieska, słońce przyświeca i wydaje się, że to jeszcze późne lato.
Na wypłaszczeniu z mniej gęstym zalesieniem zainstalowano drewniany pomost. Okolica jest grząska.
Liczyliśmy na jakąś ławeczkę, ale skoro nie ma to siadamy na deskach obalając piwo w okolicach szczytu Malý Jezerník (Hungerstein, 1208 metrów). Mija nas jeden z nielicznych turystów idących w naszym kierunku.
Dlouhé stráně.
Z powrotem wchodzimy do lasu.
Rozdroże Slatě. Dochodzący tu zielony szlak jest mocno rozjeżdżony.
Stąd już rzut beretem do Švýcárni.
Schweizerei jest najstarszym schroniskiem Jesioników, wybudowane w 1887 roku na ziemiach księcia Liechtensteina ze wsparciem Mährisch-Schlesischer Sudetengebirgsverein. To także moje pierwsze czeskie schronisko w którym spałem.
Ale to było w poprzedniej dekadzie, dziś ceny są tu hotelowe, podobnie jak w większości budynków w okolicy Pradziada. Pozostaje wejść do jadalni, gdyż posiłki i piwo pozostały w rozsądnych cenach i nawet dość smaczne.
Obok schroniska dzwonnica poświęcona ofiarom gór.
Zaczyna się mocno asfalt. Najpierw mocno zniszczony, a potem bardzo dobrej jakości na podejściu pod wieżę. Dzikości tu próżno szukać.
Droga wije się dookoła, więc spoglądamy na wszystkie strony świata: Keprník, Vozka (12 km) i masyw Śnieżnika z Czarną Górą (30-35 km).
Dolina Střední Opavy (Mitteloppa), a na horyzoncie Biskupia Kopa (Bischofskoppe) i Příčný vrch (Querberg) - 18-23 km.
Zainteresował nas widok na południowy-wschód: końcówka jest zachmurzona, ale wydaje się, że coś tam jeszcze dodatkowego się wyłania.
Tak, tam na pewno widać Beskidy! A konkretnie to Beskid Śląsko-Morawski. Aparat jednak jest w tym przypadku gorszy niż oko, więc na pierwszy rzut ślepiem może wydawać się, że nic tam nie ma...
Dopiero po obróbce wyszło to lepiej: skrajnie na lewo Lysa hora, potem w miarę płaski Smrk, dalej Kněhyně i na końcu para Radegast - Radhošť. Oddalone o 100-105 kilometrów, co oznacza, że to chyba moja najdalsza obserwacja w tym mało przejrzystym roku . Charakterystyczny kopczyk z prawej strony to dawny wulkan Velký Roudný (Alter Rautenberg), natomiast na pierwszym planie kościół pątniczy obok Bruntalu.
Tuż pod nami schronisko Ovčárna (Schäferei) i parkingi dla zmotoryzowanych. W położonej obok Sabince spaliśmy jesienią 2015.
Docieramy do wieży. Nie jest może najładniejsza, ale dzięki niej nie sposób nie rozpoznać góry z daleka.
Rzeźba legendarnego ducha i strażnika gór, od którego szczyt wziął swą nazwę. Dość późno, bo dopiero w XIX wieku, przedtem zazwyczaj nazywano go inaczej.
Pradziad, Praděd, Altvater. Najwyższa góra Górnego Śląska, Czeskiego Śląska i Moraw, Sudetów Wschodnich i numer 6 (lub 5) w całych Sudetach. Granica śląsko-morawska biegnie trochę poniżej głównego szczytu, który leży na Śląsku. Końcówka wieży to także najwyższy punkt Republiki Czeskiej, a 30 metrów przebijający Śnieżkę. Do tego druga najwybitniejsza góra kraju i trzecia najbardziej izolowana (cokolwiek to znaczy ).
Tyle "naj", że aż jakiś samolot zaczął lecieć na czołówkę, oby nie Tupolev .
W środku wieży działa punkt widokowy (brudne szyby), hotel i restauracja, droga, z długim czasem oczekiwania. Ale nakládaný hermelín mają smaczny.
Wracając podchodzimy do kamienia granicznego z 1721 roku - trójstyk ziem Zakonu Krzyżackiego, biskupiego Księstwa Nyskiego oraz Žerotínów. Formalnie leży on w rezerwacie.
Złazimy do rozdroża pod Pradziadem.
Niebieskim szlakiem schodzimy żlebem Divoký důl, który prowadzi wzdłuż potoku Divoký. Momentami jest stromo, czasem pozwalane drzewa i sypiąca się ziemia. Słońce, na które od jakiegoś czasu napierają ostro chmury, trochę doświetla roślinność.
Początkowo jest ciekawie, potem zejście zaczyna męczyć, tym bardziej, że odległości na tabliczkach nie odpowiadają tym w realnym terenie. W końcu docieramy do doliny Desny (Tess). Tu jest znacznie bardziej kolorowo, ale słońce schowało się za górami.
Znów maszerujemy asfaltem. Na dolnym zbiorniku elektrowni Dlouhé Stráně albo trwają ćwiczenia, albo szukają trupa.
Po asfalcie idzie się szybciej, jednak ten odcinek jest monotonny. Mija nas samochód. Potem drugi. Ta droga jest zamknięta dla normalnego ruchu, więc jeżdżą tu wyłącznie osoby upoważnione. Po jakimś czasie znów słychać warkot silnika...
- Pieprzę, będę łapał stopa - mówię do Bastka.
Macham ręką i od razu widzę, że będzie sukces. Kierowca z jakimś specjalistycznym sprzętem zabiera nas ze sobą. Z tyłu siedzi zafuczały bokser, który po zajęcia jego miejsca robi jeszcze bardziej obrażoną minę.
Facet podwozi nas pod parking w Koutach. Zaoszczędziliśmy co najmniej 5 kilometrów i godzinę maszerowania, z tego końcówkę na pewno już z czołówką.
Mam pewien niedosyt z powodu braku drzew liściastych, ale i tak jesteśmy zadowoleni