"Jesioniki, Jesioniki", czyli wrzesień 1987 r. w k
: 2019-12-09, 02:20
Kilka dni temu, przy okazji związanego ze świątecznymi porządkami wietrzenia jednej z szaf, natknąłem się na stos papierzysk pamiętających jeszcze lata 80. minionego stulecia. Był to akurat plik zawierający moje archiwalia turystyczne. Gdzieś tam w środku tego stosu znalazłem gazetę o bynajmniej nieturystycznym tytule "Nasze Problemy", nad którym wybrzmiewał bijący po oczach imperatyw "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!". Był to mający format osławionej "Trybuny Ludu" dwutygodnik wrocławskiej fabryki "Archimedes" specjalizującej się m.in. w produkcji... elektrycznych dojarek (tak!, właśnie takich dopasowanych do krowich wymion).
To jednak nie zdobywające wszelakie możliwe nagrody na międzynarodowych konkursach agroprzemysłowych dojarki kazały mi przed laty włączyć ten numer archimedesowskich "Naszych Problemów" do moich papierowych pamiątek turystycznych, lecz znajdujący się na trzeciej stronie tej gazety niezbyt obszerny artykuł. Tekst napisany przez Grzegorza Nietupskiego, pracownika "Archimedesa" i jednocześnie przewodnika z naszego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich, stanowił krótką relację z wycieczki górskiej, w której również i ja brałem udział. Była to trwająca zaledwie trzy dni wycieczka po Górach Rychlebskich i Wysokim Jesioniku, odbyta we wrześniu 1987 r. Wycieczka dla mnie bardzo ważna, gdyż będąca moim pierwszym zetknięciem się z Jesionikami i czechosłowacką (wtedy) częścią Gór Złotych, czyli Rychlebskými horami.
Nad tekstem Grześka znalazło się jakieś dziwne zdjęcie, bynajmniej niejesionickie, a tym bardziej nierychlebskie. Może widoczek ten, zapewne tatrzański, miał zachęcić pracowników "Archimedesa" do przeczytania artykułu, którego tytuł niewiele wówczas przeciętnemu mieszkańcowi miasta nad Odrą mówił - "Jesioniki, Jesioniki". Dla mnie oczywiście ważniejszy od fotki nieokreślonego górskiego jeziorka był tekst, dlatego też egzemplarz "Naszych Problemów" jakoś udało mi się od Grześka wyprosić. A teraz - po latach - ponownie przeczytać jego relację z naszej wędrówki.
Jesioniki, Jesioniki
Znowu jedziemy na wycieczkę. Jej cel - Jesioniki - pasmo górskie należące do Sudetów Wschodnich. Jeżeli spojrzymy na mapę, obejmującą fragment Polski i Czechosłowacji, to na południe od Głuchołaz zobaczymy najpierw miasteczko Jesenik, a potem pasmo górskie o tej samej nazwie. W nazewnictwie czeskim używa się terminu "Hruby Jesenik" (Wysoki Jesionik), natomiast w polskim - Jesioniki. Najwyższym szczytem, a zarazem największą górą Sudetów Wschodnich, jest Praded (Pradziad) - 1492 m.
Całe Jesioniki to park narodowy z partiami ścisłych rezerwatów, o czym informują tablice ustawione przy szlakach. Granice parku najłatwiej określić przez położenie miast: Sumperk i Branna na zachodzie, Bruntal, Vrbno i Zlate Hory na wschodzie, Jesenik na północy i Rymarov na południu.
Gdy obejrzały nas już polskie i czeskie służby graniczne (Czesi bardzo sympatyczni, Polacy mniej), wysiedliśmy w Lichkovie (pierwsza stacja po czeskiej stronie) i stąd pociągami lokalnymi dotarliśmy do Stareho Mesta. Od tego momentu jedynym środkiem lokomocji były nasze nogi. Opanowała nas taka ochota do łażenia po górach, że pierwszego dnia przeszliśmy 27 kilometrów. Nikt jakoś nie pomyślał, że można wcześniej szukać noclegu, a nie dopiero na Cervenohorskim Sedle. Ale w końcu jesteśmy młodzi. Zresztą pokonanie tej odległości nie było aż takim problemem, ponieważ grzbiet Jesioników jest wyrównany i dobrze się nimi idzie - mniej więcej tak, jak grzbietem Karkonoszy.
Drugiego dnia osiągnęliśmy Pradziada i zeszliśmy na nocleg do Karlovej Studanki. Tu było przyzwoite spanie (poprzednie na podłodze), lecz za nieprzyzwoitą cenę, bo z narzutem dla cudzoziemców. Niestety, coś takiego praktykuje się w wielu krajach.
Trzeci dzień - to zakupy w miasteczku Jesenik. Przy tego typu wyjazdach - ostatnie dni przeznaczane są właśnie na zwiedzanie większego miasta i zakupy. Nie udało nam się kupić niektórych rzeczy - bo ich nie było, a i koron nie mieliśmy za dużo.
Granicę przekroczyliśmy w Głuchołazach. Muszę przyznać, że to było jedno z najsympatyczniejszych "przekroczeń".
Być może ktoś zapyta: Jak zorganizowaliście taką wycieczkę?
Odpowiedź: Dobrze jest należeć do jakiegoś koła PTTK. Gdy się chce zorganizować wycieczkę tego typu należy program przedstawić w jednostce zwierzchniej, czyli oddziale PTTK. Po zatwierdzeniu programu zanosimy go do Biura Turystyki Zagranicznej PTTK, a biuro wysyła go do Warszawy. Na odpowiedź czekamy dwa, trzy miesiące - i po otrzymaniu potwierdzenia przedstawiamy w BTZ ostateczną listę uczestników, zbieramy pieniądze i uskuteczniamy kolejną podobną bieganinę.
Liczba wyjazdów należy od aktywności koła do którego należymy. Opisany wyjazd został zorganizowany przez Koło Studenckich Przewodników Sudeckich podlegające Oddziałowi Akademickiemu PTTK. Koło jest aktywne, ciągle się tam coś dzieje. Przy okazji - jeśli kogoś interesują wydawnictwa krajoznawcze, to polecam księgarnię Oddziału Akademickiego - Rynek-Ratusz 11/12.
- Aha, jeszcze strona finansowa tej wycieczki: kosztowała ok. 9500zł z wymianą, opłatą manipulacyjną pobieraną przy wymianie, i paroma podobnymi, a koniecznymi rzeczami. Bieganiny podczas organizacji jest sporo, ale opłaca się. Wróciliśmy zachwyceni Jesionikami.
Przeczytałem teraz znowuż ten grześkowy tekst i wspomnienia powróciły. Pamiętam wycieczkę nieco inaczej niż Grzesiek. Nie tylko dlatego, że jego wrażenia były świeże, powstałe kilka dni po wędrówce, moje zaś - przywołane nagle lekturą wydanej przeszło 32 lata temu gazety - przefiltrowane muszą być kilkunastoma późniejszymi moimi wypadami w czeskie Sudety Wschodnie. Ale - tak myślę - chyba i wtedy, we wrześniu 1987 r., były inne.
O Jesionikach, że to fajne góry, i w ogóle, że w Czechosłowacji jest fajnie, dowiedziałem się w sierpniu 1981 r., gdy mój o rok starszy "jeszcze z liceum" kolega Piotrek wrócił z dwutygodniowego obozu wędrownego - właśnie po Jesionikach. Odbywał praktykę przewodnicką podczas jednego z turnusów jesionickich obozów, organizowanych przez wrocławskie Studenckie Koło Przewodników Sudeckich dla studentów z całej Polski. Jego opowieści o Pradziadzie, Keprniku i Vřesovej studance były na tyle barwne, że postanowiłem dwa miesiące później zapisać się na kurs przewodnicki SKPS, aby w kolejne wakacje poznać już samemu te góry. Zapisałem się..., ale przyszedł 13 grudnia 1981 r., stan wojenny, i w praktyce (chociaż nie w teorii) "zamknięcie" gór socjalistycznej Czechosłowacji dla polskich turystów. Można było zwiedzać znajdujące się w kraju Nicolae Ceaucescu, "Geniusza Karpat", góry Rumunii, można było organizować wyjazdy do Bułgarii w Piryn czy Riłę, ale na czeskie Karkonosze, Góry Stołowe i Jesioniki można było sobie co najwyżej popatrzeć z naszej, polskiej części Sudetów...
... albo o tych górach pisać przewodniki. Oczywiście robili to ci nasi koledzy, którzy mieli szczęście poznać czeskie Sudety przed 13 grudnia 1981 r.
Jednym z takich piszących o Jesionikach był Andrzej Czermak. W drugim zeszycie naszego SKPS-owskiego periodyku "Karkonosz", wydanym w 1986 r., opublikował duży artykuł o najbardziej znanych sudeckich dawnych znakach granicznych (o średniowiecznej granicy "Świętego Jana" księstwa biskupiego) i w tym opracowaniu wspomniał też o innych sudeckich kamieniach granicznych, m.in. o XVIII-wiecznym znaku znajdującym się na szczycie Pradziada, w miejscu styku granic ówczesnych posiadłości biskupów wrocławskich, włości zakonu krzyżackiego z Bruntálu, oraz ziem należących do szlacheckiego rodu Żerotinów z Velkých Losin.
Szczęśliwie w 1984 r. socjalistyczna turystyczna granica polsko-czechosłowacka odrobinę została nadwątlona, stąd można było wreszcie, poprzez Biuro Turystyki Zagranicznej PTTK, organizować wyjazdy tzw. turystyki kwalifikowanej do CSRS (w swoim tekście w "Naszych Problemach" właśnie o takich imprezach pisał Grzesiek). Wiosną 1987 r. Andrzej Czermak opracował plan wrześniowej wycieczki po Górach Rychlebskich i Wysokim Jesioniku, której motywem przewodnim miały być tamtejsze dawne znaki graniczne. Nie tylko ten najbardziej znany trójpański kamień z Pradziada, ale i inne - te o których Andrzej słyszał, że istnieją, i te, których obecności można się było wtedy tylko domyślać.
Andrzej nie musiał mnie długo namawiać na tę eskapadę. Raz, że temat fajny, dwa, że rok wcześniej, również we wrześniu, niemal dokładnie tą samą trasą szli uczestnicy naszego kołowego pionierskiego przejścia Sudetów Czeskich ("od Łaby do Odry" - relację z tego przejścia, którego drugą połowę z przyczyn zawodowych musiałem odpuścić, zamieściłem już wcześniej na kilku forach górskich). Dlatego nagle w 1987 r. pojawiła się okazja, abym obejrzał sobie te góry, których dwanaście miesięcy wcześniej nie dane było mi poznać. Poza Andrzejem, Grześkiem i mną na rychlebsko-jesionicką wędrówkę wybrały się jeszcze tylko trzy osoby (spośród naszych przewodników jeszcze Jarek Niementowski "Krokodyl").
O samej wycieczce nie będę się długo rozwodził. Zrobił to już za mnie przed przeszło trzema dekadami Grzesiek Nietupski. Szczegółowy przebieg trasy jest taki, jak w powstałych zaraz po wycieczce moich notatkach - są to wpisy z 12-14 września 1987 r.
Pokażę natomiast pewną partię moich fotografii z dosyć lakonicznymi opisami. Są to reprodukcje wschodnioniemieckich przeźroczy firmy ORWO. Produkty specyficzne, stąd i specyficzne barwy tych fotografii.
Podczas naszego przejazdu pociągami do Stareho Mesta zdjęć nie robiłem (tradycyjnie oszczędzałem kliszę); dzisiaj żałuję, gdyż wiele rzeczy zniknęło, w tym m.in. po gruntownej przebudowie obiektu połowa dawnej stacyjki w Starém Měste. Wyciągnąłem z plecaka aparat dopiero po wyjściu z miasteczka. Ten schron (řopik), znajdujący się obok ostatnich zabudowań miejscowości, przy zielonym szlaku wiodącym w stronę chaty Paprsek, jeszcze istnieje, ale już w trochę innym architektoniczno-krajobrazowym kontekście.
Ten triangul zaś, wzniesiony na jednej z kulminacji poprzedzających na górę Vetrov, to już oczywiście czas przeszły (całkowicie) dokonany. Nie ma go, podobnie jak i wszystkich sudeckich drewnianych wież triangulacyjnych.
A to nasza ekipa, mozolnie wspinająca się na pierwszy poważny szczyt na trasie, czyli na Vetrov (918 m n.p.m.). Góra fajna, ale niedługo - piszę o tym z perspektywy 2019 r. - zostanie spaskudzona kolejną w Sudetach, chyba już milionową wieżą widokową (ta ma być repliką dawnej wieży widokowej na Śnieżniku).
I dotarliśmy do chaty turystycznej Paprsek. Była zamknięta, po sezonie, spotkaliśmy tylko jakiegoś gbura, którego gburowatość jeszcze bardziej się wzmogła, gdy zorientował się, że jesteśmy Polakami (od razu piszę, że tego rodzaju zachowanie Czechów w stosunku do nas na szczęście nie było wtedy regułą).
A zatem na zrobionych jeszcze we Wrocławiu kanapkach i po wypiciu herbaty z wrocławskiej wody (termosy mieliśmy tradycyjne, ze szklanym wkładem), uderzyliśmy czerwonym szlakiem w stronę Císařské boudy. Oczywiście nie wiedzieliśmy jeszcze, że to obiekt zamknięty na cztery spusty, będący właściwie tylko punktem topograficznym na mapie - skrzyżowaniem szlaków turystycznych. Ale było fajnie, objedliśmy się tam wrześniowymi borówkami. "Byliśmy młodzi" - jak to fajnie napisał w swoim tekście Grzesiek. Całkiem zapomnieliśmy, że we wrześniu dzień jest już krótki. Nie biegliśmy... Znalazł się i czas na jakieś doraźne naprawy naszego obuwia.
Od Císařské boudy przeszliśmy szlakiem zielonym do rozdroża pod Bruskiem,
a stamtąd, szlakiem zielonym i niebieskim, doszliśmy do Smreka. Najpierw na "szczyt" graniczny (trójstyk granic Czech, Ziemi Kłodzkiej i Śląska), a potem na właściwą kulminację, znajdującą się już po czeskiej stronie granicy (1127 m n.p.m.). Tu namierzyliśmy pierwsze dawne znaki graniczne - najpierw takie mniej nas wtedy interesujące, bo XIX-wieczne.
Ze Smreka schodziliśmy na południe głównym grzbietem Gór Rychlebskich do Ramzovej, nietypowym szlakiem biało-czerwonym.
Szlak wiódł głównie przez las, ale pojawiały się też i widokowe grzbietowe polany. Główną dominantą krajobrazową był oczywiście Šerak (1350 m n.p.m.), najpierw jego obłe cielsko...
... z którego, po pewnym czasie, zaczęły wyłaniać się wyrastające z jego północno-wschodniego zbocza Obří skály. To już był, oczywiście, Wysoki Jesionik.
Na razie musieliśmy zejść z Gór Rychlebskich. W Ramzovej przekroczyliśmy Ramzovské sedlo (760 m n.p.m.), rozdzielające Góry Rychlebskie od Wysokiego Jesionika. Przecięliśmy tam również jedną z najśmielej wytyczonych sudeckich linii kolejowych, łączącą Hanušovice z miastem Jeseník (budowa linii trwała od 1883 do 1888 r.), zwaną - trochę górnolotnie - śląskim Semmeringiem.
Pierwszy postój w Jesionikach urządziliśmy sobie tuż po wyjściu z Ramzovej, przy oddalonej raptem 1,5 km od przełęczy kapliczce przy Dobrym Źródle ("U Dobré Vody"). Parę łyków wody, kilka fotografii i wyjście na oddalony nieco ponad cztery kilometry Šerak, niestety, leżący też ponad czterysta metrów wyżej.
Między dobrym źródłem a Šerakiem złapał nas zmrok. Przy świetle latarek (chciałem napisać "czołówek", ale czołówek wtedy jeszcze nie używaliśmy; kijków trekingowych zresztą też) dotarliśmy do chaty na Šeraku. Zapytaliśmy o nocleg... i zostaliśmy odprawieni z kwitkiem. Kolejny raz usłyszeliśmy słowo, jakże często używane w czeskich obiektach tego typu: zavřeno!
No to poszliśmy dalej czerwonym grzbietowym szlakiem, wytyczonym przez najwyższe partie północnej części Wysokiego Jesionika: przez Keprnik (1423 m n.p.m.), Vřesovą studankę, Červeną horę (1337 m n.p.m.) na Červenohorské sedlo (1005 m n.p.m.). Całe przeszło 9 kilometrów po ciemku. Żadnych widoków - może tylko trochę gwiazd, bo i o rozgwieżdżonym niebie mogliśmy tylko pomarzyć. Dopiero podczas późniejszych wyjazdów w Jesioniki mogłem zobaczyć, jakie widoki nas wtedy ominęły.
Dotarliśmy w końcu na Červenohorské sedlo i do tamtejszego hotelu górskiego. Było po dziesiątej wieczorem, restauracja w chacie była właśnie zamykana. Zapytaliśmy o nocleg. Część hotelowa była, no jasne (!), nieczynna. Ale sama rozmowa była zupełnie inna niż we wcześniej odwiedzanych w tym dniu obiektach. "Jeśli macie karimatki i spací pytlí, czyli śpiwory, to spokojnie możecie spać w jadalni", usłyszeliśmy od zamykającego część knajpianą szefa obiektu. A po następnym jego zdaniu aż podskoczytliśmy z wrażenia - "A jeżeli uda wam się jeszcze trochę piwa wytoczyć z beczki, to spuśćcie go sobie całkiem do końca". Była jeszcze podłączona do "kija". Do kolacji udało nam się wycisnąć z niej jeszcze trzy i pół kufla, zaś rano - jakimś cudem - ulało się jeszcze z półtora.
Takiego noclegu nie można było zapomnieć. Tym bardziej, że kosztował grosze... (zresztą, zaznaczył to w swoim tekście Grzesiek)
c.d.n.
To jednak nie zdobywające wszelakie możliwe nagrody na międzynarodowych konkursach agroprzemysłowych dojarki kazały mi przed laty włączyć ten numer archimedesowskich "Naszych Problemów" do moich papierowych pamiątek turystycznych, lecz znajdujący się na trzeciej stronie tej gazety niezbyt obszerny artykuł. Tekst napisany przez Grzegorza Nietupskiego, pracownika "Archimedesa" i jednocześnie przewodnika z naszego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich, stanowił krótką relację z wycieczki górskiej, w której również i ja brałem udział. Była to trwająca zaledwie trzy dni wycieczka po Górach Rychlebskich i Wysokim Jesioniku, odbyta we wrześniu 1987 r. Wycieczka dla mnie bardzo ważna, gdyż będąca moim pierwszym zetknięciem się z Jesionikami i czechosłowacką (wtedy) częścią Gór Złotych, czyli Rychlebskými horami.
Nad tekstem Grześka znalazło się jakieś dziwne zdjęcie, bynajmniej niejesionickie, a tym bardziej nierychlebskie. Może widoczek ten, zapewne tatrzański, miał zachęcić pracowników "Archimedesa" do przeczytania artykułu, którego tytuł niewiele wówczas przeciętnemu mieszkańcowi miasta nad Odrą mówił - "Jesioniki, Jesioniki". Dla mnie oczywiście ważniejszy od fotki nieokreślonego górskiego jeziorka był tekst, dlatego też egzemplarz "Naszych Problemów" jakoś udało mi się od Grześka wyprosić. A teraz - po latach - ponownie przeczytać jego relację z naszej wędrówki.
Jesioniki, Jesioniki
Znowu jedziemy na wycieczkę. Jej cel - Jesioniki - pasmo górskie należące do Sudetów Wschodnich. Jeżeli spojrzymy na mapę, obejmującą fragment Polski i Czechosłowacji, to na południe od Głuchołaz zobaczymy najpierw miasteczko Jesenik, a potem pasmo górskie o tej samej nazwie. W nazewnictwie czeskim używa się terminu "Hruby Jesenik" (Wysoki Jesionik), natomiast w polskim - Jesioniki. Najwyższym szczytem, a zarazem największą górą Sudetów Wschodnich, jest Praded (Pradziad) - 1492 m.
Całe Jesioniki to park narodowy z partiami ścisłych rezerwatów, o czym informują tablice ustawione przy szlakach. Granice parku najłatwiej określić przez położenie miast: Sumperk i Branna na zachodzie, Bruntal, Vrbno i Zlate Hory na wschodzie, Jesenik na północy i Rymarov na południu.
Gdy obejrzały nas już polskie i czeskie służby graniczne (Czesi bardzo sympatyczni, Polacy mniej), wysiedliśmy w Lichkovie (pierwsza stacja po czeskiej stronie) i stąd pociągami lokalnymi dotarliśmy do Stareho Mesta. Od tego momentu jedynym środkiem lokomocji były nasze nogi. Opanowała nas taka ochota do łażenia po górach, że pierwszego dnia przeszliśmy 27 kilometrów. Nikt jakoś nie pomyślał, że można wcześniej szukać noclegu, a nie dopiero na Cervenohorskim Sedle. Ale w końcu jesteśmy młodzi. Zresztą pokonanie tej odległości nie było aż takim problemem, ponieważ grzbiet Jesioników jest wyrównany i dobrze się nimi idzie - mniej więcej tak, jak grzbietem Karkonoszy.
Drugiego dnia osiągnęliśmy Pradziada i zeszliśmy na nocleg do Karlovej Studanki. Tu było przyzwoite spanie (poprzednie na podłodze), lecz za nieprzyzwoitą cenę, bo z narzutem dla cudzoziemców. Niestety, coś takiego praktykuje się w wielu krajach.
Trzeci dzień - to zakupy w miasteczku Jesenik. Przy tego typu wyjazdach - ostatnie dni przeznaczane są właśnie na zwiedzanie większego miasta i zakupy. Nie udało nam się kupić niektórych rzeczy - bo ich nie było, a i koron nie mieliśmy za dużo.
Granicę przekroczyliśmy w Głuchołazach. Muszę przyznać, że to było jedno z najsympatyczniejszych "przekroczeń".
Być może ktoś zapyta: Jak zorganizowaliście taką wycieczkę?
Odpowiedź: Dobrze jest należeć do jakiegoś koła PTTK. Gdy się chce zorganizować wycieczkę tego typu należy program przedstawić w jednostce zwierzchniej, czyli oddziale PTTK. Po zatwierdzeniu programu zanosimy go do Biura Turystyki Zagranicznej PTTK, a biuro wysyła go do Warszawy. Na odpowiedź czekamy dwa, trzy miesiące - i po otrzymaniu potwierdzenia przedstawiamy w BTZ ostateczną listę uczestników, zbieramy pieniądze i uskuteczniamy kolejną podobną bieganinę.
Liczba wyjazdów należy od aktywności koła do którego należymy. Opisany wyjazd został zorganizowany przez Koło Studenckich Przewodników Sudeckich podlegające Oddziałowi Akademickiemu PTTK. Koło jest aktywne, ciągle się tam coś dzieje. Przy okazji - jeśli kogoś interesują wydawnictwa krajoznawcze, to polecam księgarnię Oddziału Akademickiego - Rynek-Ratusz 11/12.
- Aha, jeszcze strona finansowa tej wycieczki: kosztowała ok. 9500zł z wymianą, opłatą manipulacyjną pobieraną przy wymianie, i paroma podobnymi, a koniecznymi rzeczami. Bieganiny podczas organizacji jest sporo, ale opłaca się. Wróciliśmy zachwyceni Jesionikami.
Przeczytałem teraz znowuż ten grześkowy tekst i wspomnienia powróciły. Pamiętam wycieczkę nieco inaczej niż Grzesiek. Nie tylko dlatego, że jego wrażenia były świeże, powstałe kilka dni po wędrówce, moje zaś - przywołane nagle lekturą wydanej przeszło 32 lata temu gazety - przefiltrowane muszą być kilkunastoma późniejszymi moimi wypadami w czeskie Sudety Wschodnie. Ale - tak myślę - chyba i wtedy, we wrześniu 1987 r., były inne.
O Jesionikach, że to fajne góry, i w ogóle, że w Czechosłowacji jest fajnie, dowiedziałem się w sierpniu 1981 r., gdy mój o rok starszy "jeszcze z liceum" kolega Piotrek wrócił z dwutygodniowego obozu wędrownego - właśnie po Jesionikach. Odbywał praktykę przewodnicką podczas jednego z turnusów jesionickich obozów, organizowanych przez wrocławskie Studenckie Koło Przewodników Sudeckich dla studentów z całej Polski. Jego opowieści o Pradziadzie, Keprniku i Vřesovej studance były na tyle barwne, że postanowiłem dwa miesiące później zapisać się na kurs przewodnicki SKPS, aby w kolejne wakacje poznać już samemu te góry. Zapisałem się..., ale przyszedł 13 grudnia 1981 r., stan wojenny, i w praktyce (chociaż nie w teorii) "zamknięcie" gór socjalistycznej Czechosłowacji dla polskich turystów. Można było zwiedzać znajdujące się w kraju Nicolae Ceaucescu, "Geniusza Karpat", góry Rumunii, można było organizować wyjazdy do Bułgarii w Piryn czy Riłę, ale na czeskie Karkonosze, Góry Stołowe i Jesioniki można było sobie co najwyżej popatrzeć z naszej, polskiej części Sudetów...
... albo o tych górach pisać przewodniki. Oczywiście robili to ci nasi koledzy, którzy mieli szczęście poznać czeskie Sudety przed 13 grudnia 1981 r.
Jednym z takich piszących o Jesionikach był Andrzej Czermak. W drugim zeszycie naszego SKPS-owskiego periodyku "Karkonosz", wydanym w 1986 r., opublikował duży artykuł o najbardziej znanych sudeckich dawnych znakach granicznych (o średniowiecznej granicy "Świętego Jana" księstwa biskupiego) i w tym opracowaniu wspomniał też o innych sudeckich kamieniach granicznych, m.in. o XVIII-wiecznym znaku znajdującym się na szczycie Pradziada, w miejscu styku granic ówczesnych posiadłości biskupów wrocławskich, włości zakonu krzyżackiego z Bruntálu, oraz ziem należących do szlacheckiego rodu Żerotinów z Velkých Losin.
Szczęśliwie w 1984 r. socjalistyczna turystyczna granica polsko-czechosłowacka odrobinę została nadwątlona, stąd można było wreszcie, poprzez Biuro Turystyki Zagranicznej PTTK, organizować wyjazdy tzw. turystyki kwalifikowanej do CSRS (w swoim tekście w "Naszych Problemach" właśnie o takich imprezach pisał Grzesiek). Wiosną 1987 r. Andrzej Czermak opracował plan wrześniowej wycieczki po Górach Rychlebskich i Wysokim Jesioniku, której motywem przewodnim miały być tamtejsze dawne znaki graniczne. Nie tylko ten najbardziej znany trójpański kamień z Pradziada, ale i inne - te o których Andrzej słyszał, że istnieją, i te, których obecności można się było wtedy tylko domyślać.
Andrzej nie musiał mnie długo namawiać na tę eskapadę. Raz, że temat fajny, dwa, że rok wcześniej, również we wrześniu, niemal dokładnie tą samą trasą szli uczestnicy naszego kołowego pionierskiego przejścia Sudetów Czeskich ("od Łaby do Odry" - relację z tego przejścia, którego drugą połowę z przyczyn zawodowych musiałem odpuścić, zamieściłem już wcześniej na kilku forach górskich). Dlatego nagle w 1987 r. pojawiła się okazja, abym obejrzał sobie te góry, których dwanaście miesięcy wcześniej nie dane było mi poznać. Poza Andrzejem, Grześkiem i mną na rychlebsko-jesionicką wędrówkę wybrały się jeszcze tylko trzy osoby (spośród naszych przewodników jeszcze Jarek Niementowski "Krokodyl").
O samej wycieczce nie będę się długo rozwodził. Zrobił to już za mnie przed przeszło trzema dekadami Grzesiek Nietupski. Szczegółowy przebieg trasy jest taki, jak w powstałych zaraz po wycieczce moich notatkach - są to wpisy z 12-14 września 1987 r.
Pokażę natomiast pewną partię moich fotografii z dosyć lakonicznymi opisami. Są to reprodukcje wschodnioniemieckich przeźroczy firmy ORWO. Produkty specyficzne, stąd i specyficzne barwy tych fotografii.
Podczas naszego przejazdu pociągami do Stareho Mesta zdjęć nie robiłem (tradycyjnie oszczędzałem kliszę); dzisiaj żałuję, gdyż wiele rzeczy zniknęło, w tym m.in. po gruntownej przebudowie obiektu połowa dawnej stacyjki w Starém Měste. Wyciągnąłem z plecaka aparat dopiero po wyjściu z miasteczka. Ten schron (řopik), znajdujący się obok ostatnich zabudowań miejscowości, przy zielonym szlaku wiodącym w stronę chaty Paprsek, jeszcze istnieje, ale już w trochę innym architektoniczno-krajobrazowym kontekście.
Ten triangul zaś, wzniesiony na jednej z kulminacji poprzedzających na górę Vetrov, to już oczywiście czas przeszły (całkowicie) dokonany. Nie ma go, podobnie jak i wszystkich sudeckich drewnianych wież triangulacyjnych.
A to nasza ekipa, mozolnie wspinająca się na pierwszy poważny szczyt na trasie, czyli na Vetrov (918 m n.p.m.). Góra fajna, ale niedługo - piszę o tym z perspektywy 2019 r. - zostanie spaskudzona kolejną w Sudetach, chyba już milionową wieżą widokową (ta ma być repliką dawnej wieży widokowej na Śnieżniku).
I dotarliśmy do chaty turystycznej Paprsek. Była zamknięta, po sezonie, spotkaliśmy tylko jakiegoś gbura, którego gburowatość jeszcze bardziej się wzmogła, gdy zorientował się, że jesteśmy Polakami (od razu piszę, że tego rodzaju zachowanie Czechów w stosunku do nas na szczęście nie było wtedy regułą).
A zatem na zrobionych jeszcze we Wrocławiu kanapkach i po wypiciu herbaty z wrocławskiej wody (termosy mieliśmy tradycyjne, ze szklanym wkładem), uderzyliśmy czerwonym szlakiem w stronę Císařské boudy. Oczywiście nie wiedzieliśmy jeszcze, że to obiekt zamknięty na cztery spusty, będący właściwie tylko punktem topograficznym na mapie - skrzyżowaniem szlaków turystycznych. Ale było fajnie, objedliśmy się tam wrześniowymi borówkami. "Byliśmy młodzi" - jak to fajnie napisał w swoim tekście Grzesiek. Całkiem zapomnieliśmy, że we wrześniu dzień jest już krótki. Nie biegliśmy... Znalazł się i czas na jakieś doraźne naprawy naszego obuwia.
Od Císařské boudy przeszliśmy szlakiem zielonym do rozdroża pod Bruskiem,
a stamtąd, szlakiem zielonym i niebieskim, doszliśmy do Smreka. Najpierw na "szczyt" graniczny (trójstyk granic Czech, Ziemi Kłodzkiej i Śląska), a potem na właściwą kulminację, znajdującą się już po czeskiej stronie granicy (1127 m n.p.m.). Tu namierzyliśmy pierwsze dawne znaki graniczne - najpierw takie mniej nas wtedy interesujące, bo XIX-wieczne.
Ze Smreka schodziliśmy na południe głównym grzbietem Gór Rychlebskich do Ramzovej, nietypowym szlakiem biało-czerwonym.
Szlak wiódł głównie przez las, ale pojawiały się też i widokowe grzbietowe polany. Główną dominantą krajobrazową był oczywiście Šerak (1350 m n.p.m.), najpierw jego obłe cielsko...
... z którego, po pewnym czasie, zaczęły wyłaniać się wyrastające z jego północno-wschodniego zbocza Obří skály. To już był, oczywiście, Wysoki Jesionik.
Na razie musieliśmy zejść z Gór Rychlebskich. W Ramzovej przekroczyliśmy Ramzovské sedlo (760 m n.p.m.), rozdzielające Góry Rychlebskie od Wysokiego Jesionika. Przecięliśmy tam również jedną z najśmielej wytyczonych sudeckich linii kolejowych, łączącą Hanušovice z miastem Jeseník (budowa linii trwała od 1883 do 1888 r.), zwaną - trochę górnolotnie - śląskim Semmeringiem.
Pierwszy postój w Jesionikach urządziliśmy sobie tuż po wyjściu z Ramzovej, przy oddalonej raptem 1,5 km od przełęczy kapliczce przy Dobrym Źródle ("U Dobré Vody"). Parę łyków wody, kilka fotografii i wyjście na oddalony nieco ponad cztery kilometry Šerak, niestety, leżący też ponad czterysta metrów wyżej.
Między dobrym źródłem a Šerakiem złapał nas zmrok. Przy świetle latarek (chciałem napisać "czołówek", ale czołówek wtedy jeszcze nie używaliśmy; kijków trekingowych zresztą też) dotarliśmy do chaty na Šeraku. Zapytaliśmy o nocleg... i zostaliśmy odprawieni z kwitkiem. Kolejny raz usłyszeliśmy słowo, jakże często używane w czeskich obiektach tego typu: zavřeno!
No to poszliśmy dalej czerwonym grzbietowym szlakiem, wytyczonym przez najwyższe partie północnej części Wysokiego Jesionika: przez Keprnik (1423 m n.p.m.), Vřesovą studankę, Červeną horę (1337 m n.p.m.) na Červenohorské sedlo (1005 m n.p.m.). Całe przeszło 9 kilometrów po ciemku. Żadnych widoków - może tylko trochę gwiazd, bo i o rozgwieżdżonym niebie mogliśmy tylko pomarzyć. Dopiero podczas późniejszych wyjazdów w Jesioniki mogłem zobaczyć, jakie widoki nas wtedy ominęły.
Dotarliśmy w końcu na Červenohorské sedlo i do tamtejszego hotelu górskiego. Było po dziesiątej wieczorem, restauracja w chacie była właśnie zamykana. Zapytaliśmy o nocleg. Część hotelowa była, no jasne (!), nieczynna. Ale sama rozmowa była zupełnie inna niż we wcześniej odwiedzanych w tym dniu obiektach. "Jeśli macie karimatki i spací pytlí, czyli śpiwory, to spokojnie możecie spać w jadalni", usłyszeliśmy od zamykającego część knajpianą szefa obiektu. A po następnym jego zdaniu aż podskoczytliśmy z wrażenia - "A jeżeli uda wam się jeszcze trochę piwa wytoczyć z beczki, to spuśćcie go sobie całkiem do końca". Była jeszcze podłączona do "kija". Do kolacji udało nam się wycisnąć z niej jeszcze trzy i pół kufla, zaś rano - jakimś cudem - ulało się jeszcze z półtora.
Takiego noclegu nie można było zapomnieć. Tym bardziej, że kosztował grosze... (zresztą, zaznaczył to w swoim tekście Grzesiek)
c.d.n.