Miesiąc wcześniej odbyłem inną, dość ciekawą wycieczkę tatrzańską. Dzień wcześniej zadzwoniła Ania. Że jest w Morskim Oku i że by poszła na Rysy, ale w sumie się trochę boi. No a Ania to była Ania. W tamtych czasach trochę za nią latałem, zdarzało mi się z głupoty pojechać na godzinkę do Krakowa, w sumie nie wiadomo po co... Bo może ją spotkam. Wcześniej pojechaliśmy na weekend w Beskidy, ale wzięła ze sobą przyzwoitkę (tzn szefa) i suma sumarum moje szanse u niej zostały na tym wyjeździe pogrzebane, bo szefu też atakował do Ani, jak się okazało, no i na szlaku dostał w zęby.
Usłyszałem wtedy, że jestem taki i taki - wiedziałem już, że u Ani nie powalczę.
Natomiast ten telefon od niej spowodował, że pomyślałem, że coś moze się zmieniło, nie zastanawiałem się więc za wiele, pojechałem.
O świcie byłem na Palenicy, w godzinkę doleciałem nad jezioro, mijając świeżą kupę misia. Pewnie dlatego tak zaiwaniałem.
Na miejscu okazuje się, że mamy powtórkę z rozrywki, Ania jest z kolegą. No ale tylko z kolegą, kolega nie startuje do Ani. Tego dowiedziałem się potem.
No dobra to idziemy na te Rysy.
Z Bartkiem dość szybko nawiązuję wspólny język, to zupełnie inny gość niż głupi szef Ani z poprzedniego wyjazdu.
Jakoś szybko nam mija okrążenie Morskiego Oka.
Ponieważ jestem w całkiem niezłej formie - zasuwam jak młody jastrząb. Tydzień wcześniej byłem na Granatach. Mam czekan, raki, niczego się nie boję.
No ale przecież ja nie myslę o górach...
Chwilka i już jesteśmy nad Czarnym Stawem.
No to pchamy się na te Rysy! Po drodze gdzieś tam okazuje się, że pogoda nieco się zmienia. No ale tragedii nie ma. Oprócz tego, że Anka uchwyciła na zdjeciu, jak pięknie plączą mi się nogi.
Mijamy bulę i wchodzimy do rysy. Teraz już powinno byc łatwo. O ile nie zleci jakaś lawina...
Po drodze wyprzedza nas jakiś zakręcony gostek, co sunie bez sprzętu w adidasach na szczyt. I cholera, wyprzedził nas... I co więcej, w kronice TOPRu nie było żadnej wzmianki o nim...
W sumie bez przygód zdobywamy szczyt.
Piękne widoki stąd, niemniej chmury płatają figla i czasem zasłaniają to, co najlepsze...
Niczym Alpy!
Krót Karpat skrył się za chmurką...
Wysoka też jakaś wstydliwa się wydaje.
Zrobili mi zdjecie Zdobywcy.
Jak się okazuje, z tym palcem to ja już wiele lat temu miałem jakieś zboczenie...
Drugie zboczenie, czyli gwałcenie kolegów na szczycie, na szczęście mi przeszło...
Para jak z samowara!
Schodzimy! A jak na złość, pogoda się poprawia. O, na szczycie jeszcze tablica była, że przejście graniczne! Dawne to czasy były...
Na początku rysy miałem małą przygodę, zahaczyłem rakiem o gacie i jebłem. Ujechałem pół rysy i po drodze nauczyłem się hamować czekanem.
Ania z Bartkiem schodzili tradycyjną metodą, więc trochę zostali z tyłu.
Był więc czas oddać się pasji fotografowania. Niestety miałem tylko starego trupa marki konkurencyjnej, więc zdjęcia jakie są takie są...
Otoczenie Morskiego Oka
Która kobieta się takiemu opalonemu taternikowi oprze?
Odpowiedź brzmi: wszystkie!!!!
Nic się już nie wydarzy. Zjeżdżamy na dupach, tym razem to juz zjazd kontrolowany.
Jeszcze chwila, i jesteśmy nad Czarnym Stawem.
Co prawda na zejściu z progu coś tam chyba odpierdzielałem, bo widzę na zdjęciu, że coś jest nie tak, ale nie wiem, co ja tam wtedy robiłem...
I ostatnie zdjecie jakie mam z tego dnia, Sokół pełny wiary w lepsze jutro. Poczułem, że może jeszcze jestem w grze.
Na noc zostałem w schronisku. Wieczorem Ania powiedziała, ze było wspaniale i że może byśmy spróbowali pójść na Chłopka.
Pięknie - pomyslałem.
Przełęcz pod Chłopkiem to była zaklęta przełęcz. Tak sobie kiedyś wmówiłem, że wejdę tam tylko z osobą, z którą spędzę całe życie. A Ania nie wiedziała o tajemniczości tego skromnego miejsca....
I próbowałem, kilka razy... raz cofnąłem się już przy schronisku...
Drugim razem szedłem z żoną. Piękna pogoda - "Świetnie!" - pomyslałem...
Przy Kazalnicy zaczęło grzmieć i ledwo uciekliśmy przed burzą. Ta burza dosięgła mnie kilka miesięcy później wywracając całe życie do góry nogami.
Przepowiednia się sprawdziła.
A jak było z Anią?
Rano nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Świeży opad śniegu, widoczność kilkunastometrowa...
Tośmy poszli, ale na parking do auta.
Zawiozłem jeszcze Ankę z Bartkiem do Krakowa i w sumie to by było na tyle z tej opowieści, bo kontakt się zupełnie urwał... Nie było sensu drązyć tematu, skoro Przełęcz pod Chłopkiem zadecydowała.
ps. A na Chłopku w końcu stanąłem. I od tego czasu śpię spokojnie.