Witajcie Górscy Towarzysze. I Wy, Towarzyszki.
Czas na ostatni dzień słowackiego urlopu górskiego, 9 sierpnia. Po Jaworowym, Chacie Szarotce, Baranich Rogach, Ramieniu Łomnicy przyszedł czas, ach przyszedł czas co by przekąsić delikatnym mięsem jagniątka. Wyszło jak wyszło – napiłem się za to pysznej lemoniady w Schronisku nad Brązowym Jeziorem. Albo innym – dzień był zmienny.
Powstajemy rześcy i radośni i o bardzo wczesnej porze ( na Telesforze ) wchodzimy do autobusa. 9.10 rano … Oczywiście kierowcy, jako potomkowie księdza Tiso dalej biorą w łapę jak ksiądz na tacę. Autobus jest pełny więc opuszczamy go szybko – przystanek Biała Woda. Cel – Jagnięcy Szczyt. Pogoda – zacna. Forma – jak na wiek może być. Ilość luda – bardzo ładna, cieszą mnie tłumy. Czas przejścia do schroniska – idiotyczny, 50 minut szybciej niż tabliczka informuje. Menu – polecam rewelacyjną lemoniadę, 1.50 euro za pół litra, zimniutka, z kawałkami cytryny, cudnie gasi pragnienie. Zacięcie turystyczne – dalej na wysokich obrotach, chcemy zarżnąć bydlę. Wynik – jesteśmy tuż pod Kołowym Przechodem, a tu jak nie walnie z trzech stron … Wcześniej waliło tylko z jednej więc doszliśmy do wniosku , że to walka myśliwców w oddali. Błyskawice sprowadziły nas na ziemię, a następnie do schroniska.
Przy okazji prywatny wtręt – szedłem na Jagnięcy 5 razy:
1. Koniec sierpnia 2006 roku – trzy dni spędzone w schronisku nad Zielonym, nagły atak zimy zniweczył nasze wszystkie plany.
2. 26 lipca 2009 – gwałtowny deszcz ze śniegiem, koniec w schronisku
3. 10 lipca 2011 – burza z gradem, koniec na początku szlaku
4. 22 sierpnia 2012 – cel wzięty
5. 9 sierpnia 2013 – odwrót przy Przechodzie
Na razie szczyt prowadzi ze mną ale musi być, szuja, na dopingu.
Jak Schronisko to czas wypocząć. Deszczyk kropi, burza w oddali ( na razie ) warczy, my dyskutujemy. O ważnych sprawach. Jak zobaczyłem, że mniej pada to obszedłem staw, wszedłem na jakąś dziką ścieżkę, którą tylko barany pewno chodzą. I to na łańcuchu. A że ja tego dnia spokojny byłem to szybko wróciłem. Koledzy czekają, czas wracać. No i jak wyszliśmy, na drogę weszliśmy to się zaczęło … Pioruny, grzmoty i inne jak na koncercie. A my przez ten las ku przystankowi … zatrzymać się w trakcie burzy w lesie – niepewnie, iść pod piorunami – głupio. Poszliśmy i doszliśmy do przystanku. Jakieś 200 metrów przed nim kurteczki i twarzyczki lekko nam grad zarysował. Ale nic to – mogło być gorzej. W Bukowinie tak ponoć mieli tego dnia. Autobus dojeżdża, tłum go szturmuje, kierowca wyciąga łapę, jedziemy.
I tak oto zakończyłem sierpniową wędrówkę po Tatrach Słowackich. W Niedzielę już brykałem na rodzimych Granatach.
Chwilowo 1 - 4.
Chwilowo 1 - 4.
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Dobromił, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 60 gości