Ale skąd pomysł, że to Chorwacja?Sebastian Słota pisze:Bardzo ładne te pejzaże chorwackie
Spokojny wrześniowy urlop bez napinki
- sprocket73
- Posty: 5760
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
- sprocket73
- Posty: 5760
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Część III
Warto być przyzwoitym, mawiał Władysław Bartoszewski. Więc i my, dla przyzwoitości, postanowiliśmy się jednak wybrać na ten pagórek, co go było widać za kwaterą.
Pagórek wyrastał nad doliną o wysokości 200-300 m na prawie 2800 m. Gdyby postawić w tej dolinie obok niego Tatry Wysokie, byłyby pół kilometra niższe. Te liczby robiły na mnie wrażenie. Masyw Majella z najwyższym szczytem Monte Amaro (2793).
Dojrzałem go z satelity jak przeglądałem okolicę przed wyjazdem. Wybrałem miejscowość Palena jako punkt startu. Autem dojeżdża się na ok 1100 m, potem podejście na przełęcz na ok 1700 m, było widać, że jest droga. Tam miałem podjąć decyzję co dalej.
Wstajemy o 4:00, jedziemy 75 km zdezelowanymi drogami, równo ze wschodem słońca jesteśmy na miejscu.
Jest cudnie, pogoda idealna do intensywnego marszu. Ruszamy ubrani na krótko. Chłód nocy ustępuje w promieniach słońca. Pędzimy.
Na przełęczy miałem podjąć decyzję, czy iść na południe, krótką granią w kierunku szczytu Monte Porrara (2137), czy na północ, gdzie znajdują się pagórki znacznie wyższe i zapewne ciekawsze, z najdalszą opcją dojścia do samego Monte Amaro, choć w to w domu, przy planowaniu trasy słabo wierzyłem.
Natomiast na miejscu moja wiara wzrosła, bo czas mieliśmy wyśmienity. Ponad granicą lasu uderzył w nas lodowaty wiatr, ale byliśmy przygotowani na takie warunki - długie spodnie, kurtki, czapki, rękawiczki i do boju!
Bardzo szybko nabieramy wysokości. Zdjęcie wstecz, jest przełęcz i w chmurze porzucony plan minimum - Monte Porrara.
Od przełęczy szliśmy szlakiem, jednak na tabliczkach były podane czasy tylko do jakichś schronów, których z kolei nie miałem na zdjęciu, które służyło mi za mapę. W pewnym momencie szlak skręcił z drogi, która prowadziła na krechę do góry. Uznaliśmy że trzymamy się szlaku. Nie może przecież ominąć głównej grani, a droga prowadzi pewnie tylko do górnej stacji wyciągów narciarskich.
Szlak okazał się ledwie widoczną, ginąca ścieżką i ewidentnie nie chciał nabierać wysokości. Szliśmy nim długo, mijając kolejne rozległe żleby, na zmianę lekko w górę i lekko w dół. Było ładnie, ale czułem, że mijamy cel bokiem.
W końcu, przy jednym z krowich wodopojów szlak się zgubił. Zarządziłem powrót na grań jednym ze żlebów. To był moment kryzysowy, żleb nie miał ekstremalnego nachylenia, jak np. Żleb Spadzisty pod Kominiarskim, ale jednak był stromy, a co gorsza od góry mieliśmy strasznie mocny wiatr prosto w twarz. Pojawiła się chwila zwątpienia, niemocy, ale udało się ją przezwyciężyć.
Żleb był strasznie długi, ale wraz ze wzrostem wysokości jego nachylenie robiło się coraz mniejsze.
Trwało to wieczność, ale wyszliśmy w końcu na grań, która niczym nie przypominała znanych grani - rozległe płaskie przestrzenie, a w oddali białe Monte Amaro. Wiatr zelżał, szybkość marszu wzrosła. Poczułem zew góry, nie interesowało mnie już nic innego, tylko Monte Amaro.
Chłonęliśmy okolice. Uwielbiam być w nowych nieznanych górach.
Nie da się opisać tych rozległych płaskich przestrzeni.
Troszkę kruchych egzotycznych skał.
Poruszamy się w dół i w górę, ale przewyższenia są niewielkie, za to odległości duże. Wszystko płynie w zwolnionym tempie. Odnajduje się jakiś szlak idący grzbietem.
Tutaj Monte Amaro wydawało się już blisko. Przy posiłku zapytałem Ukochanej jak ocenia szanse jego zdobycia, odpowiedziała, że będzie nasz. Wtedy przyznałem jej się do małego kłamstwa, wcześniej jak pytała o parametry trasy, nie odważyłem się powiedzieć, że będzie 1700 metrów różnicy poziomów.
Ruszamy, jest już na wyciągniecie ręki.
Choć to tylko złudzenie, wciąż daleko. Po lewej Dolina Martwych Kobiet - fantazyjna nazwa, działająca na wyobraźnię.
Znowu rozległy płaskowyż. Mam wrażenie, że utknęliśmy w pętli czasoprzestrzeni, bo idziemy i idziemy, a cel wciąż tak samo daleko, choć wydawał się już blisko. W tym miejscu spotykamy jedynego turystę na tej wycieczce. Samotny Włoch, z wielkim biwakowym plecakiem.
Ciekawa grota po drodze. Widać, że używana do biwaków.
Jednak się przybliżamy...
Ostatnie strome podejście i jesteśmy. Na górze jest ciekawy schron.
W środku 10 miejsc na łóżkach.
Ostatnie metry podejścia pod szczyt.
Udało się!
Tobi ma nowy rekord wysokości - 2793 m
Rzut oka na okolicę.
Wyjście zajęło nam 8 godzin. Pocieszam, że z górki będzie już łatwo i przyjemnie.
Ruszamy w drogę powrotną. Ależ jest tu inaczej - po prostu księżycowo.
Pojawiają się popołudniowe chmurki.
Które dodają uroku, kadrom.
Pięknie jest z chmurami, choć sytuacja na niebie jest bardzo dynamiczna, zmienia się z minuty na minutę
Doszliśmy do miejsca, gdzie wcześniej osiągnęliśmy grzbiet podchodząc żlebem. Zdecydowałem, że będziemy wracać górą. Będzie szybciej, łatwiej i po szlaku.
Z tym szlakiem to było tak, że niby był, wyznaczony kopczykami, ale ścieżka czasem znikała zupełnie i go gubiliśmy, aby potem ponownie odnaleźć.
Z jednej strony przepięknie, naprawdę przepięknie. Z drugiej inaczej to sobie wyobrażałem. Zamiast ciągle wytracać wysokość idąc cały czas w dół, zdobywamy kolejne pagórki, wciąż dokładając kolejne metry podejść.
Dodatkowo trochę strasznie, bo momentami przechodziła chmura i widoczność spadała. Widać kopczyk, czyli jesteśmy na szlaku, ale ścieżki nie ma żadnej. Wystarczy moment nieuwagi i można we mgle zejść na niewłaściwą stronę góry.
Niższy masyw podobny do naszego, po przeciwległej stronie doliny.
W tym miejscu poczułem ulgę. Stacja końcowa wyciągów idących od przełęczy. Teraz można zejść nawet w chmurze, trzymając się wyciągów. W tym samym momencie uświadomiłem sobie, ze jesteśmy na 2400, czyli czeka nas 1300 metrów w dół. Moje nogi już odpadają. A Ukochana?
Mimo trudów, nie potrafię nie zachwycać się otoczeniem. Spektakl chmur i słońca wciąż trwa.
Równo z zachodem schodzimy na przełęcz.
Z przełęczy nie jest już tak stromo, ale jak to zwykle bywa ostatnie metry sprawiają największy ból. Do auta docieramy równo z ciemnością. Udało się zejść w 5 godzin, ale tempo było na max możliwości.
Bardzo ciężka wycieczka, myślę, że spokojnie przekroczyliśmy 2000 metrów podejść. Plan maksimum osiągnięty. Okoliczności przyrody - powyżej skali.
Była to jedyna wycieczka górska tej części urlopu, ale za to bardzo porządna.
C.D.N.
Warto być przyzwoitym, mawiał Władysław Bartoszewski. Więc i my, dla przyzwoitości, postanowiliśmy się jednak wybrać na ten pagórek, co go było widać za kwaterą.
Pagórek wyrastał nad doliną o wysokości 200-300 m na prawie 2800 m. Gdyby postawić w tej dolinie obok niego Tatry Wysokie, byłyby pół kilometra niższe. Te liczby robiły na mnie wrażenie. Masyw Majella z najwyższym szczytem Monte Amaro (2793).
Dojrzałem go z satelity jak przeglądałem okolicę przed wyjazdem. Wybrałem miejscowość Palena jako punkt startu. Autem dojeżdża się na ok 1100 m, potem podejście na przełęcz na ok 1700 m, było widać, że jest droga. Tam miałem podjąć decyzję co dalej.
Wstajemy o 4:00, jedziemy 75 km zdezelowanymi drogami, równo ze wschodem słońca jesteśmy na miejscu.
Jest cudnie, pogoda idealna do intensywnego marszu. Ruszamy ubrani na krótko. Chłód nocy ustępuje w promieniach słońca. Pędzimy.
Na przełęczy miałem podjąć decyzję, czy iść na południe, krótką granią w kierunku szczytu Monte Porrara (2137), czy na północ, gdzie znajdują się pagórki znacznie wyższe i zapewne ciekawsze, z najdalszą opcją dojścia do samego Monte Amaro, choć w to w domu, przy planowaniu trasy słabo wierzyłem.
Natomiast na miejscu moja wiara wzrosła, bo czas mieliśmy wyśmienity. Ponad granicą lasu uderzył w nas lodowaty wiatr, ale byliśmy przygotowani na takie warunki - długie spodnie, kurtki, czapki, rękawiczki i do boju!
Bardzo szybko nabieramy wysokości. Zdjęcie wstecz, jest przełęcz i w chmurze porzucony plan minimum - Monte Porrara.
Od przełęczy szliśmy szlakiem, jednak na tabliczkach były podane czasy tylko do jakichś schronów, których z kolei nie miałem na zdjęciu, które służyło mi za mapę. W pewnym momencie szlak skręcił z drogi, która prowadziła na krechę do góry. Uznaliśmy że trzymamy się szlaku. Nie może przecież ominąć głównej grani, a droga prowadzi pewnie tylko do górnej stacji wyciągów narciarskich.
Szlak okazał się ledwie widoczną, ginąca ścieżką i ewidentnie nie chciał nabierać wysokości. Szliśmy nim długo, mijając kolejne rozległe żleby, na zmianę lekko w górę i lekko w dół. Było ładnie, ale czułem, że mijamy cel bokiem.
W końcu, przy jednym z krowich wodopojów szlak się zgubił. Zarządziłem powrót na grań jednym ze żlebów. To był moment kryzysowy, żleb nie miał ekstremalnego nachylenia, jak np. Żleb Spadzisty pod Kominiarskim, ale jednak był stromy, a co gorsza od góry mieliśmy strasznie mocny wiatr prosto w twarz. Pojawiła się chwila zwątpienia, niemocy, ale udało się ją przezwyciężyć.
Żleb był strasznie długi, ale wraz ze wzrostem wysokości jego nachylenie robiło się coraz mniejsze.
Trwało to wieczność, ale wyszliśmy w końcu na grań, która niczym nie przypominała znanych grani - rozległe płaskie przestrzenie, a w oddali białe Monte Amaro. Wiatr zelżał, szybkość marszu wzrosła. Poczułem zew góry, nie interesowało mnie już nic innego, tylko Monte Amaro.
Chłonęliśmy okolice. Uwielbiam być w nowych nieznanych górach.
Nie da się opisać tych rozległych płaskich przestrzeni.
Troszkę kruchych egzotycznych skał.
Poruszamy się w dół i w górę, ale przewyższenia są niewielkie, za to odległości duże. Wszystko płynie w zwolnionym tempie. Odnajduje się jakiś szlak idący grzbietem.
Tutaj Monte Amaro wydawało się już blisko. Przy posiłku zapytałem Ukochanej jak ocenia szanse jego zdobycia, odpowiedziała, że będzie nasz. Wtedy przyznałem jej się do małego kłamstwa, wcześniej jak pytała o parametry trasy, nie odważyłem się powiedzieć, że będzie 1700 metrów różnicy poziomów.
Ruszamy, jest już na wyciągniecie ręki.
Choć to tylko złudzenie, wciąż daleko. Po lewej Dolina Martwych Kobiet - fantazyjna nazwa, działająca na wyobraźnię.
Znowu rozległy płaskowyż. Mam wrażenie, że utknęliśmy w pętli czasoprzestrzeni, bo idziemy i idziemy, a cel wciąż tak samo daleko, choć wydawał się już blisko. W tym miejscu spotykamy jedynego turystę na tej wycieczce. Samotny Włoch, z wielkim biwakowym plecakiem.
Ciekawa grota po drodze. Widać, że używana do biwaków.
Jednak się przybliżamy...
Ostatnie strome podejście i jesteśmy. Na górze jest ciekawy schron.
W środku 10 miejsc na łóżkach.
Ostatnie metry podejścia pod szczyt.
Udało się!
Tobi ma nowy rekord wysokości - 2793 m
Rzut oka na okolicę.
Wyjście zajęło nam 8 godzin. Pocieszam, że z górki będzie już łatwo i przyjemnie.
Ruszamy w drogę powrotną. Ależ jest tu inaczej - po prostu księżycowo.
Pojawiają się popołudniowe chmurki.
Które dodają uroku, kadrom.
Pięknie jest z chmurami, choć sytuacja na niebie jest bardzo dynamiczna, zmienia się z minuty na minutę
Doszliśmy do miejsca, gdzie wcześniej osiągnęliśmy grzbiet podchodząc żlebem. Zdecydowałem, że będziemy wracać górą. Będzie szybciej, łatwiej i po szlaku.
Z tym szlakiem to było tak, że niby był, wyznaczony kopczykami, ale ścieżka czasem znikała zupełnie i go gubiliśmy, aby potem ponownie odnaleźć.
Z jednej strony przepięknie, naprawdę przepięknie. Z drugiej inaczej to sobie wyobrażałem. Zamiast ciągle wytracać wysokość idąc cały czas w dół, zdobywamy kolejne pagórki, wciąż dokładając kolejne metry podejść.
Dodatkowo trochę strasznie, bo momentami przechodziła chmura i widoczność spadała. Widać kopczyk, czyli jesteśmy na szlaku, ale ścieżki nie ma żadnej. Wystarczy moment nieuwagi i można we mgle zejść na niewłaściwą stronę góry.
Niższy masyw podobny do naszego, po przeciwległej stronie doliny.
W tym miejscu poczułem ulgę. Stacja końcowa wyciągów idących od przełęczy. Teraz można zejść nawet w chmurze, trzymając się wyciągów. W tym samym momencie uświadomiłem sobie, ze jesteśmy na 2400, czyli czeka nas 1300 metrów w dół. Moje nogi już odpadają. A Ukochana?
Mimo trudów, nie potrafię nie zachwycać się otoczeniem. Spektakl chmur i słońca wciąż trwa.
Równo z zachodem schodzimy na przełęcz.
Z przełęczy nie jest już tak stromo, ale jak to zwykle bywa ostatnie metry sprawiają największy ból. Do auta docieramy równo z ciemnością. Udało się zejść w 5 godzin, ale tempo było na max możliwości.
Bardzo ciężka wycieczka, myślę, że spokojnie przekroczyliśmy 2000 metrów podejść. Plan maksimum osiągnięty. Okoliczności przyrody - powyżej skali.
Była to jedyna wycieczka górska tej części urlopu, ale za to bardzo porządna.
C.D.N.
Ostatnio zmieniony 2019-09-24, 23:14 przez sprocket73, łącznie zmieniany 3 razy.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Spacerek górski bez napinki - można byłoby nieco dorzucić km, bo później w planach tylko plażowanie.
Gdyby Ukochana została na przełęczy, to powrót miałbyś łatwy, bo wystarczyło rzec do Tobiego: do Pańci.
Nie byłbym ceprem, gdybym nie dorzucił swych 3 groszy do relacji (z reguły nie wtrącam się). Nie wiem, ile błądzili po górkach, ale według mapy od parkingu na szczyt Monte Amaro to 16km i 1.705 m podejść - mapa https://mapy.cz/s/fenelonovo Tyleż samo z powrotem, ale z większością zejść. Normą w górach jest, że idzie po pochylonej sinusoidzie, pewnie wygospodarował masę czasu na amory, wszak był z Ukochaną, chyba że mu przeszły poprzedniego dnia na plaży - nie wrzucił swej foty, więc można podejrzewać, że trzepak na urlopie to normalna rzecz.
Spacerek na miarę pierwszego dnia ostatniego zlotu (wprawdzie 6km krótszy i mniej podejść o 300m, ale nie startowałem o świcie, zaś przed zachodem słońca byłem po kolacji). Może wybiorę się kiedyś na amory...
Gdyby Ukochana została na przełęczy, to powrót miałbyś łatwy, bo wystarczyło rzec do Tobiego: do Pańci.
Nie byłbym ceprem, gdybym nie dorzucił swych 3 groszy do relacji (z reguły nie wtrącam się). Nie wiem, ile błądzili po górkach, ale według mapy od parkingu na szczyt Monte Amaro to 16km i 1.705 m podejść - mapa https://mapy.cz/s/fenelonovo Tyleż samo z powrotem, ale z większością zejść. Normą w górach jest, że idzie po pochylonej sinusoidzie, pewnie wygospodarował masę czasu na amory, wszak był z Ukochaną, chyba że mu przeszły poprzedniego dnia na plaży - nie wrzucił swej foty, więc można podejrzewać, że trzepak na urlopie to normalna rzecz.
Spacerek na miarę pierwszego dnia ostatniego zlotu (wprawdzie 6km krótszy i mniej podejść o 300m, ale nie startowałem o świcie, zaś przed zachodem słońca byłem po kolacji). Może wybiorę się kiedyś na amory...
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- sprocket73
- Posty: 5760
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Zapomniałem napisać o zdjęciach (podobnie jak na Maderze), ale nie będziemy tu cackać się jak na innych forach. Czekam na dalsze okazje do komentowania, Ty sprockecie przecież też, więc nie karz nas i nie każ sobie czekać. Bierz się do roboty, nim udasz się do pracy. A w międzyczasie wrzuć dalszy ciąg relacji.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- sprocket73
- Posty: 5760
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Pudelek pisze:czekam, czy znowu zdjęcia z plaży się nie pojawią
Naprawdę?
To miał być tylko ot taki przerywnik - przecież jesteśmy na forum górsko-turystycznym, a nie polityczno-pornograficznym
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
sprocket73 pisze:Pudelek pisze:czekam, czy znowu zdjęcia z plaży się nie pojawią
Naprawdę?
To miał być tylko ot taki przerywnik - przecież jesteśmy na forum górsko-turystycznym, a nie polityczno-pornograficznym
I widzisz, wystarczyło kilka golych dup i wszyscy mają gdzieś że się nachodziłeś i starałeś ... Teraz tylko dobra, dobra fajne widoki mieliście ale gdzie golizna
Cię potraktowali i przypieli ci łatkę ...
Żart oczywiście
Piękny krajobraz, zapowiadało się niewinnie, a na górze inny świat
Wszyscy są rozczarowani, bo brak jaskółki na Monte Amorek (nie chodzi tu o mały słupek) i Tobiego na schronie. Pierwsze oznaki starości dostrzegam ... u siebie. Co innego córa, gór nie lubi poza stokami narciarskimi, a mimo to w maju ruszyła z chłopakiem busem Omiš-Makarska, potem ponad 1.400m w górę na Vošac, zeszli na dół, popluskali się w morzu i powrót za dnia busem do Omiša. Wzięli na górę za dużo wody, za mało jedzenia - mi to się nie zdarza.
To były górskie amory czy nie? W schronie było wolnych 10 łóżek i nic?
To były górskie amory czy nie? W schronie było wolnych 10 łóżek i nic?
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Adrian i 104 gości