Spokojny wrześniowy urlop bez napinki
: 2019-09-21, 14:29
Część I
W tym roku z urlopem były same zawirowania. Początkowo planowaliśmy jak zwykle w czerwcu, ale z powodów zawodowych przesuwało się to systematycznie i pojechaliśmy dopiero we wrześniu.
Co do miejsca, mieliśmy uzgodnioną Toskanię we Włoszech. Tydzień przed wyjazdem, zorientowałem się, że jednak nie wiem gdzie leży Toskania i tak naprawdę chodziło mi o Abruzję. Różnica nie jest duża, Abruzja jest trochę bardziej na południowy wschód. Jednak dzień przed wyjazdem, zapoznawszy się z pogodą, stwierdziłem, że jedziemy na Słowację. No i pojechaliśmy - w sobotę 31 sierpnia, w czasie gigantycznych upałów. Plan był dojechać nad zalew do miejscowości Nitrianske Rudno.
Wyjechaliśmy dopiero ok 9:00, na miejscu byliśmy po 12:00. W pensjonatach wszystko pozajmowane, zakwaterowaliśmy się na kempingu w 4-osobowym domku. Skwar był taki, że plany górskie olaliśmy, poszliśmy nad wodę, potem na piwo, a wieczorem na pizzę i piwo - tak minął pierwszy dzień. Miejscówka jest genialna. Fajny akwen z pełnym zapleczem wypoczynkowym otoczony ze wszystkich stron górami. Spokojnie można tu siedzieć 3 tygodnie dobrze się bawiąc, mając połączenie woda+góry i nie wydając fortuny.
Drugiego dnia morderczych upałów ciąg dalszy, ale w góry ciągnie. Najbliższy ciekawy szczyt to Rokoš w paśmie Nitrické vrchy wchodzącym w skład Gór Strażowskich. Wyruszamy wcześnie rano.
Rokoš (1010) widać w oddali pośodku. Droga prowadzi przez szczyt widoczny z prawej - Košútova Skala (841), a wracać będziemy przez widoczny z lewej Predný Rokoš (811).
U podnóża na początku lasu znajduje się tor motocrossowy. Tabliczka informuje, że jeśli ktoś chce pojeździć, robi to na własne ryzyko. Właścicielem terenu jest "Obecný úrad Nitrianske Rudno", czyli miejscowy urząd miasta. Genialna inicjatywa, dzięki temu nie ma rozjeżdżania gór motorami, tylko jest wyznaczone miejsce, gdzie można to robić legalnie i za darmo.
Dalej był normalny słowacki szlak, czyli stroma urokliwa ścieżka.
Punkty widokowe z tym co przed nami.
I tym co już za nami.
Idziemy w górę.
Cel coraz bliżej.
Zalew coraz dalej.
Skał coraz więcej.
Szczytujemy, odsłaniają się widoki na drugą stronę.
Jest pomnik, informujący, że był tu Alexander Dubček w 1968 roku i krzyż.
Jest też wiata z możliwością noclegu na poddaszu.
Oraz miejsce na ognisko, z informacją, żeby nie tworzyć nowych miejsc ogniskowych. W otoczeniu ani jednego śmiecia. To ma sens. Jest tu rezerwat ścisły, ale można przyjść, poimprezować przy ognisku i przespać się w wiacie. U nas w takim miejscu byłaby wielka tablica z kilkunastoma punktami czego nie wolno robić i jakie kary za to grożą.
Schodzimy przeciwległą granią.
Tobi ćwiczy na trudnym pieńku. Zwróćcie uwagę jaką przekładankę robi przednimi łapkami.
Ostatni szczyt Predný Rokoš i widok z niego.
Jest na nim ciekawy krzyż na którym zawieszona jest książka wpisowa. Jedno nie przeszkadza drugiemu.
Schodzimy bez szlaku, fajną bardzo stromą ścieżką.
Towarzyszą nam ciekawe skałki.
Pętelka, którą zrobiliśmy nie była duża - 6 godzin spokojnym tempem. Trasę opisałem jako słowacki standard, bo wiele już takich na Słowacji widziałem. U nas niestety ciężko byłoby znaleźć tak piękne miejsca. Prawa autorskie do trasy posiada Magis
Wracamy na kemping i drugą połowę dnia plażujemy, bo pogoda jest do tego idealna.
Rozmawiamy też o podejściu Słowaków do zakazów. Nigdzie nie ma ratownika, są tabliczki, że kąpiel na własne ryzyko. U nas chyba jest to niemożliwe prawnie, bo jest obowiązek, żeby na kąpielisku był ratownik - jeżeli nie ma, kąpiel jest zakazana. Oczywiście ludzie i tak się kąpią. Jest to przykład polskiego bezsensu.
Ratownika nie ma, ale jest ciekawa wieżyczka dla ratownika. Leżeliśmy obok, cały czas ludzie próbowali się wspinać na górę. Wyjście na nią jest trudne. Nie ma dolnej drabinki/schodków, więc sprawny facet musi doskoczyć, złapać się podestu i podciągnąć. Kobiecie lub dziecku można pomóc podsadzając. Niektóre dzieciaki ze zręcznością małpki wchodzą same po podporach.
Można wypożyczyć sobie rowerek i popływać z koleżankami. Podoba mi się modny w tym sezonie krój bikini.
Wielu ludzi przychodzi nad wodę z czworonogami.
Kolejnego dnia pogoda wykazuje tendencję do zmiany. Jeszcze jest upał, ale mniej słoneczny i taki ciężki. Nasz mały cel na dzisiaj to Temešská skála (910), widoczna z lewej.
Podjeżdżamy autem i na skałę mieliśmy raptem 45 minut. Niestety pojawiły się przeszkody.
Wiatrołomy były zarówno stare jak i świeże. Zabarykadowały dostęp do skały solidnie. Jednak nie odpuszczaliśmy.
Udało się zdobyć. Widoki byłyby piękne, przy dobrej przejrzystości, a ta była tego dnia fatalna.
Trochę szkoda, bo miejsce jest bardzo ciekawe.
Wróciliśmy do plażowania.
Po południu nastąpiło przepowiadane załamanie pogody. Gwałtowna burza, a potem deszcz ciągły całą noc i spadek temperatury.
Zostało nam jeszcze 20 dni urlopu... co robić, wracać do domu??? Może jednak pojedziemy do tych Włoch
C.D.N.
W tym roku z urlopem były same zawirowania. Początkowo planowaliśmy jak zwykle w czerwcu, ale z powodów zawodowych przesuwało się to systematycznie i pojechaliśmy dopiero we wrześniu.
Co do miejsca, mieliśmy uzgodnioną Toskanię we Włoszech. Tydzień przed wyjazdem, zorientowałem się, że jednak nie wiem gdzie leży Toskania i tak naprawdę chodziło mi o Abruzję. Różnica nie jest duża, Abruzja jest trochę bardziej na południowy wschód. Jednak dzień przed wyjazdem, zapoznawszy się z pogodą, stwierdziłem, że jedziemy na Słowację. No i pojechaliśmy - w sobotę 31 sierpnia, w czasie gigantycznych upałów. Plan był dojechać nad zalew do miejscowości Nitrianske Rudno.
Wyjechaliśmy dopiero ok 9:00, na miejscu byliśmy po 12:00. W pensjonatach wszystko pozajmowane, zakwaterowaliśmy się na kempingu w 4-osobowym domku. Skwar był taki, że plany górskie olaliśmy, poszliśmy nad wodę, potem na piwo, a wieczorem na pizzę i piwo - tak minął pierwszy dzień. Miejscówka jest genialna. Fajny akwen z pełnym zapleczem wypoczynkowym otoczony ze wszystkich stron górami. Spokojnie można tu siedzieć 3 tygodnie dobrze się bawiąc, mając połączenie woda+góry i nie wydając fortuny.
Drugiego dnia morderczych upałów ciąg dalszy, ale w góry ciągnie. Najbliższy ciekawy szczyt to Rokoš w paśmie Nitrické vrchy wchodzącym w skład Gór Strażowskich. Wyruszamy wcześnie rano.
Rokoš (1010) widać w oddali pośodku. Droga prowadzi przez szczyt widoczny z prawej - Košútova Skala (841), a wracać będziemy przez widoczny z lewej Predný Rokoš (811).
U podnóża na początku lasu znajduje się tor motocrossowy. Tabliczka informuje, że jeśli ktoś chce pojeździć, robi to na własne ryzyko. Właścicielem terenu jest "Obecný úrad Nitrianske Rudno", czyli miejscowy urząd miasta. Genialna inicjatywa, dzięki temu nie ma rozjeżdżania gór motorami, tylko jest wyznaczone miejsce, gdzie można to robić legalnie i za darmo.
Dalej był normalny słowacki szlak, czyli stroma urokliwa ścieżka.
Punkty widokowe z tym co przed nami.
I tym co już za nami.
Idziemy w górę.
Cel coraz bliżej.
Zalew coraz dalej.
Skał coraz więcej.
Szczytujemy, odsłaniają się widoki na drugą stronę.
Jest pomnik, informujący, że był tu Alexander Dubček w 1968 roku i krzyż.
Jest też wiata z możliwością noclegu na poddaszu.
Oraz miejsce na ognisko, z informacją, żeby nie tworzyć nowych miejsc ogniskowych. W otoczeniu ani jednego śmiecia. To ma sens. Jest tu rezerwat ścisły, ale można przyjść, poimprezować przy ognisku i przespać się w wiacie. U nas w takim miejscu byłaby wielka tablica z kilkunastoma punktami czego nie wolno robić i jakie kary za to grożą.
Schodzimy przeciwległą granią.
Tobi ćwiczy na trudnym pieńku. Zwróćcie uwagę jaką przekładankę robi przednimi łapkami.
Ostatni szczyt Predný Rokoš i widok z niego.
Jest na nim ciekawy krzyż na którym zawieszona jest książka wpisowa. Jedno nie przeszkadza drugiemu.
Schodzimy bez szlaku, fajną bardzo stromą ścieżką.
Towarzyszą nam ciekawe skałki.
Pętelka, którą zrobiliśmy nie była duża - 6 godzin spokojnym tempem. Trasę opisałem jako słowacki standard, bo wiele już takich na Słowacji widziałem. U nas niestety ciężko byłoby znaleźć tak piękne miejsca. Prawa autorskie do trasy posiada Magis
Wracamy na kemping i drugą połowę dnia plażujemy, bo pogoda jest do tego idealna.
Rozmawiamy też o podejściu Słowaków do zakazów. Nigdzie nie ma ratownika, są tabliczki, że kąpiel na własne ryzyko. U nas chyba jest to niemożliwe prawnie, bo jest obowiązek, żeby na kąpielisku był ratownik - jeżeli nie ma, kąpiel jest zakazana. Oczywiście ludzie i tak się kąpią. Jest to przykład polskiego bezsensu.
Ratownika nie ma, ale jest ciekawa wieżyczka dla ratownika. Leżeliśmy obok, cały czas ludzie próbowali się wspinać na górę. Wyjście na nią jest trudne. Nie ma dolnej drabinki/schodków, więc sprawny facet musi doskoczyć, złapać się podestu i podciągnąć. Kobiecie lub dziecku można pomóc podsadzając. Niektóre dzieciaki ze zręcznością małpki wchodzą same po podporach.
Można wypożyczyć sobie rowerek i popływać z koleżankami. Podoba mi się modny w tym sezonie krój bikini.
Wielu ludzi przychodzi nad wodę z czworonogami.
Kolejnego dnia pogoda wykazuje tendencję do zmiany. Jeszcze jest upał, ale mniej słoneczny i taki ciężki. Nasz mały cel na dzisiaj to Temešská skála (910), widoczna z lewej.
Podjeżdżamy autem i na skałę mieliśmy raptem 45 minut. Niestety pojawiły się przeszkody.
Wiatrołomy były zarówno stare jak i świeże. Zabarykadowały dostęp do skały solidnie. Jednak nie odpuszczaliśmy.
Udało się zdobyć. Widoki byłyby piękne, przy dobrej przejrzystości, a ta była tego dnia fatalna.
Trochę szkoda, bo miejsce jest bardzo ciekawe.
Wróciliśmy do plażowania.
Po południu nastąpiło przepowiadane załamanie pogody. Gwałtowna burza, a potem deszcz ciągły całą noc i spadek temperatury.
Zostało nam jeszcze 20 dni urlopu... co robić, wracać do domu??? Może jednak pojedziemy do tych Włoch
C.D.N.