Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohorę

Relacje z gór całego świata, niepasujące do pozostałych działów.
Awatar użytkownika
buba
Posty: 6126
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohorę

Postautor: buba » 2024-03-11, 19:15

Pomysł na ten wyjazd powstał na forum bieszczadzkim. Tam poznałam Katię, która akurat w tym czasie była dziewczyną Kuby i prowadziła chatkę na Kosaryszczu pod Czarnohorą. Samego Kubę poznałam przelotem kilka lat wcześniej w Dzembronii i jakoś, oględnie mówiąc, nie przypadliśmy sobie do gustu. Z Katią sprawa miała się zgoła inaczej - polubiłyśmy się od razu! I teraz nagle pojawiła się możliwość pojechania do cudnej chatki w Karpatach, spotkania z sympatyczną znajomą z forum (i wreszcie poznania jej na żywo) i to jeszcze bez konieczności użerania się z Kubą (no bo on akurat w tym terminie miał być nieobecny - wyjeżdżał do pracy do Polski czy gdzieś na zachód). Oprócz tego plan zakładał wybrać się na Czarnohorę i przejść jej kawałek, a przynajmniej wdrapać się na Popa Iwana, bo w tamte czasy obserwatorium na jego szczycie stało jeszcze malowniczo opuszczone, więc wpadało z zakres bubowych zainteresowań. Żeby atrakcji nie było zbyt mało - tydzień później miał się odbywać przedzlot z forum bieszczadzkiego na łąkach pod Pikujem i spore ekipy już od miesiąca się na owe spotkanie umawiały. Nas też miało pojechać chyba z 10 osób, mieliśmy się załadować w 3 auta i tak zmierzać w stronę Czarnohory.

Rzeczywistość jednak w wielu kwestiach mocno zweryfikowała plany. Zaczęło się od tego, że im bliżej daty wyjazdu, tym bardziej ekipa zaczęła się wysypywać. Zainteresowani i zdeklarowani ludzie pod byle pretekstem (często totalnie niedorzecznym i absurdalnym) masowo zaczęli się wycofywac z wyjazdu. Ostatecznie w piękny majowy poranek na miejscu obranym na start wyjazdu pojawiamy się w czwórkę - ja, toperz, Silent i skodusia.

Zdjęcia były robione aparatem Canon PowerShot A700 i był to wyjazd, na którym udało mi się ustawić idealny balans bieli. Zdjęcia wreszcie mają takie kolory jak zawsze chciałam uzyskać - takie ciepłe i jakby przypylone. Już nigdy później nie udało mi się tego efektu uzyskać, ani obróbką, ani ustawieniami aparatu. Wciąż się staram, ale tak dobrze już nigdy się nie udało.

Pierwsze ujęcie z wyjazdu mam z baru w Słomnikach. Dobrze, że przetrwały podpisy z dawnej picasy. Nie wiem dlaczego, ale na chwilę obecną zupełnie nie pamiętam tego miejsca - czy jedliśmy tam po prostu obiad? Czy spotkaliśmy się z kimś? Czy ową szablę zdjęłam ze ściennej dekoracji do zdjęcia? Czy może obok biesiadowała ekipa rekonstrukcyjna? Czarna dziura... A raczej gorzej - kilka czy kilkanaście przypominających się i tłoczących się wspomnień i sytuacji, które mogły mieć miejsce akurat tam, a mogły też zupełnie gdzie indziej w innym terminie.

Obrazek

Ciagłość wspomnień zaczyna się na polu namiotowym w Stasianym, podówczas naszym ulubionym miejscu tranzytowym podczas wyjazdów na wschód. Rozkładamy namiot, a Silent korzysta z uroków kanapy w skodusi.

Obrazek

Obrazek

A! Jeszcze odnośnie Słomnik - tych Słomnik, których w ogóle nie pamiętam! Opis z picasy: "W Słomnikach jeden gosciu prosił nas by mu dać 3 zł na herbate w barze, w zamian dał nam 10 jaj. To właśnie jajecznica z nich." Jak to warto robić notatki z wyjazdów! Nawet takie szczątkowe mogą być po latach świetnym uzupełnieniem relacji.

Obrazek

Obrazek

Granicę przechodzimy z rana, więc idzie nam sprawnie. Jedziemy znaną nam trasą w stronę Karpat. Na początek rzut oka na okolice Skeliwki.

Obrazek

Obrazek

Towarzyszą nam pyliste drogi, cerkwie, stada krów i komunistyczne pomniki - czyli wszystko to, co na wschodzie kochamy najbardziej!

Obrazek

Obrazek

Niektóre pomniki są bardziej współczesne i utrzymane w nieco innych klimatach. Na wjeździe do Rohatyna mamy okazję przyjrzeć się pozostałościom jakiegoś wypadku drogowego. Trzeba przyznać, że robi to większe wrażenie niz nasze "czarne punkty", brrrrr....

Obrazek

W owym Rohatynie się też gubimy. Wpadamy w plątaninę różnistych uliczek, w labirynty osiedli i raz po raz wypluwa nas w miejscach, gdzie już byliśmy albo takich, gdzie w ogóle nie planowaliśmy się znaleźć. Oczywiście zasięgamy opinii u miejscowych, ale każdy wskazuje inny kierunek lub co gorsza bezładnie rozkłada ręce. A dzień ma się już ku końcowi...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mieliśmy nocować w Bereżanach, w hotelu "Złotyj Kłos" czy jakoś tak się on nazywał. Znalazłam go na mapach i na jakimś forum ktoś wspominał, że obiekt pamięta jeszcze chyba Stalina i od tamtych czasów niewiele się zmienił w klimacie i wystroju. Brzmi to więc jak przygoda bubowa, więc tam kierujemy swe kroki. Hotel stoi gdzie miał stać, były to jeszcze te dobre czasy, gdy mało się zmieniało i informacje nawet z lekka przeterminowane nie dezaktualizowały się tak szybko. Problem jednak atakuje nas z niespodziewanej strony - nie ma miejsc! Ktoś właśnie robi wesele, nazjeżdzało się gości od Portugalii po Kamczatkę i wynająli cały obiekt. Co gorsza - ponoć inne lokale noclegowe w najbliższej okolicy też są zawalone po brzegi. Tak to jest jak jakiś "kryminalny krug" wydaje córkę za mąż! Babka z recepcji jednak bardzo zmartwiła się losem zagubionych w ciemnościach turystów i postanowiła iść z nami na układ - zapłacimy jak za najtańszy pokój w hotelu, a będziemy spać u niej w domu kilka uliczek dalej. My nie zostaniemy na lodzie a i ona zarobi. Ideał!!! Jak się chce to się wszystko da! Jest to ten sam rok kiedy wywalili nas zimową nocą ze schroniska Szwajcarka "bo nie ma miejsc" - więc sobie wspominamy tamtego skurwiela. Tu mamy możliwość zobaczyć i doświadczyć na własnej skórze, że da się inaczej - i to za obopólnymi korzyściami.

Jak wyszło w praniu - jednak nie spaliśmy w mieszkaniu samej recepcjonistki, bo tam wyniknęły jakieś problemy z jej facetem. Zaliczyliśmy nocną rundę po mieście w poszukiwaniu odpowiednich kuzynek i ostatecznie trafiliśmy do bardzo pobożnej pani Natalii. Babeczka miała trochę problem wewnętrzny, że nie ma możliwości rozdziału nas na pokoje męskie i damskie, ale dysponując jednym wolnym pokojem nie miała innego wyjścia.

Tak się prezentuje z rana nasza kwatera.

Obrazek

A tak było na pokojach.

Obrazek

W Bereżanach kręcimy się trochę czasu. Najpierw odwiedzamy zamek. Niestety jest w remoncie i robotnicy nie pozwalają nam wejść do tej cześci budynku gdzie pracują.

Obrazek

Udaje się jedynie zapuścić żurawia do jednej z piwnic, gdzie co jak co, ale elektryczne światło jest dla nas sporym zaskoczeniem.

Obrazek

Obrazek

Namierzamy tu także kasę pancerną.

Obrazek

Natomiast na dziedzińcu mamy okazję nacieszyć się dość rzadko spotykanym pojazdem. Z tym napisem z gwiazdą spotkałam się jeszcze potem tylko raz - w muzeum starej techniki w Estonii.

Obrazek

W centrum mamy okazję napotkać ciekawy szlaban ;) Busio by chyba nie przelazł!

Obrazek

Na obrzeżach miasta wpadamy na skład taboru wojskowego. Pojazdy raczej już nieużywane, ale też nieopuszczone - ktoś tego pilnował i musieliśmy wbijać od tyłu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jeszcze tylko rzut oka na stację benzynową i ruszamy w dalszą drogę. Tak tak... mieliśmy wyjechać wcześnie rano, a tu już zaraz południe! Ale jak tu gnać przed siebie, gdy los takie skarby pod nogi rzuca!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Rozległe pola gdzieś w rejonie wioski Potutory.

Obrazek

Obrazek

Wjeżdżamy do Podhajców.

Obrazek

Głównie interesuje nas tu opuszczony kościół. Dworcowe "kafe" (to po lewej) namierzyliśmy przypadkiem i też było całkiem w porządku :)

Obrazek

Obrazek

W Buczaczu odwiedzamy ruiny zamku. Zdecydowanie nie można powiedzieć, że jest on opuszczony - dziedziniec służy za pastwisko wszelakiej domowej chudobie. Życie więc kwitnie, czasem tylko walają się na trawie jakieś zwłoki, wygrzewające się do wiosennego słonka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widoczki z zamkowych murów na pagórkowatą okolicę.

Obrazek

Obrazek

Jakieś boczne uliczki, które kojarzą nam się z Dolnym Śląskiem.

Obrazek

Obrazek

Miejscowość Ripinci. Jeden z bardziej klimatycznych poradzieckich pomników jakie spotkaliśmy. Zresztą świetna ilustracja Ukrainy z tamtych lat. Terenu spokojnego, sielskiego i mającego wszystko gdzieś. Zawieszonego w niebycie pomiędzy przeszłością, która nie do końca minęła i teraźniejszością, która nie całkiem nadeszła. Klimatu, który ja uwielbiałam, ale jak życie pokazało - bardzo wielu osobom przeszkadzał.

A więc maj 2009 i żyjący w symbiozie sołdat, bocian, kura i porastająca stare płyty trawa :)

Obrazek

Kolejny przystanek na trasie to Jazłowiec - tu spędzimy sporo czasu pływając w ruinach i bzie! :) Krzyże i pomniki z polskimi napisami pożerają ogromniaste, pachnące krzewy. Ciszę przerywa tylko brzęczenie owadów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z jednej z kęp wyłania się kaplica o strzelistych wieżyczkach i dachach przetykanych drzewostanem. Inne elementy konstrukcyjne są wręcz idealne, aby się wyłożyć i wygrzewać w słońcu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Największe wrażenie robią jednak wnętrza. Wchodząc tu czujemy jakieś takie totalne odcięcie od świata zewnętrznego. Jakby tam, za połamanym progiem zostało wszystko co znamy, a tu wkraczamy w inny wymiar. Nie dochodzą tu niepożądane dźwięki zza murów. Nie dociera tu ludzka działalność ze wszystkim co się z nią wiąże - zgiełkiem, niepokojem, pośpiechem. Wokół panuje dziwny rodzaj ciszy - bo takiej głośnej. Wiem, że brzmi to idiotycznie, ale nie potrafię tego inaczej wyrazić. Jedynym i dominującym wszystko inne dźwiękiem jest śpiew ptaków, które masowo gniazdują w ścianach i pod pułapem budowli. I jak to ptactwo ma w zwyczaju - w maju zwykle jest zadowolone z życia. Tutaj jednoczesnie nic i nikt nie mąci ich radości oraz melodii płynącej z setek gardzieli. Miejsce łączące owe ptasie trele i aromat wybujałych bzów... Stoimy więc z rozdziawionymi gębami, łbami podniesionymi do góry - i jeśli gdzieś można być bliżej boga, to właśnie tutaj!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jakoś mamy w tej miejscowości wyjątkowego farta na opuszczone obiekty sakralne. Po spotkaniu z kaplicą napatoczyliśmy się na sporych rozmiarów kościół. Budynek ciekawy, malowniczy, z dużą dozą tajemniczości, jaka zazwyczaj towarzyszy opuszczonym miejscom. Ale już bez tej magii, którą miała ptasia kaplica z bzowego cmentarza. Tu po prostu jest normalnie...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aha! Do kościoła wchodziło się tak:

Obrazek

Z zamkiem było jeszcze ciekawiej. Z tego co pamiętam zmieściłam się tylko ja. Albo pozostałym zabrakło motywacji? ;)

Obrazek

Z zamku zbyt dużo nie pozostało, ale zawsze miło się powłóczyć po zielonych, kwiecistych pagórkach, gdzieniegdzie przetykanych starymi kamulcami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się nam podsuwać jedną i tą samą sugestię! Jak temu się oprzeć?? No jak?? Po prostu się nie da! ;)

Obrazek

Obrazek

Dniestr przekraczamy w miejscowości Łuka.

Obrazek

Wybraliśmy do tego celu bardzo klimatyczny most! :)

Obrazek

Obrazek

Gdzieś po drodze mijamy staw z okrągłą wyspą. Wygląda jak dawny park, teraz już nieco zapomniany.

Obrazek

Na nocleg zatrzymujemy się w Kołomyi, w przydworcowym hoteliku.

Obrazek

Obrazek

Pokój jest tu dość nietypowo umeblowany - jest np. stara toaletka.

Obrazek

Kuchni nie ma na stanie, więc musimy wykorzystać taką mobilną.

Obrazek

W Kołomyi odwiedzamy też drewnianą cerkiew.

Obrazek

Obrazek

I kierujemy się w stronę Kut. Tu zapodajemy piknik przy moście na Czeremoszu. Niezłe tu muszą bywać powodzie, bo koryto kamieni jest chyba 10 razy szersze od samej rzeki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdzieś w tych okolicach zawijamy też na stację benzynową. Trzeba napoić skodusię pod korek, zanim się gdzieś wpakujemy w poboczne, karpackie dróżki. Stacja niestety już nie jest taka klimatyczna jak ta znaleziona w Bereżanach, no ale cóż zrobić. Grunt, że jest użyteczna, bo chce nam sprzedać paliwo!

Obrazek

Obrazek

Połowa maja to nie tylko wspomniane wcześniej bzy, bujnie porastające jazłowieckie cmentarze. To też setki kwitnących sadów, które w karpackich wioskach rosną przy każdym obejściu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nie mogę sobie też odmówić radości pobujania się na kładeczkach!

Obrazek

Jeszcze rzut oka na cerkiew w Werchowynie...

Obrazek

... i zaraz można zjeżdżać na szutrowe drogi prowadzące wgłąb górskich dolin.

cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..

laynn

Postautor: laynn » 2024-03-11, 22:18

Ech jak zobaczyłem te oświecone drzewa to... żałuję, że mnie z Wami tam nie było...

Awatar użytkownika
buba
Posty: 6126
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2024-03-12, 19:19

laynn pisze:Ech jak zobaczyłem te oświecone drzewa to... żałuję, że mnie z Wami tam nie było...


Nawet nie wiem czy sie już wtedy znaliśmy z jakiś forów? czy jeszcze nie? W sensie czy byloby to teoretycznie mozliwe. Miejsce w skodusi było - może ono czekało własnie na ciebie! ;)
Ostatnio zmieniony 2024-03-12, 19:20 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..

Awatar użytkownika
Sebastian
Posty: 5933
Rejestracja: 2017-11-09, 17:18
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohor

Postautor: Sebastian » 2024-03-12, 19:50

buba pisze:Zdjęcia były robione aparatem Canon PowerShot A700 i był to wyjazd, na którym udało mi się ustawić idealny balans bieli. Zdjęcia wreszcie mają takie kolory jak zawsze chciałam uzyskać - takie ciepłe i jakby przypylone. Już nigdy później nie udało mi się tego efektu uzyskać, ani obróbką, ani ustawieniami aparatu. Wciąż się staram, ale tak dobrze już nigdy się nie udało.

Kolorystyka zdjęć kojarzy mi się z epoką słusznie minioną i jedynymi dostępnymi normalnemu śmiertelnikowi filmami ORWO, z których każdy miał jedyną i niepowtarzalną tonację kolorystyczną, co akurat zaletą nie było ;) Tak że ten tego, dobrze że te czasy mamy za sobą. Nie tęsknię.

laynn

Postautor: laynn » 2024-03-12, 22:15

W 2009 tym zalogowałem się na GS. W sumie to było pierwsze forum, na którym się logowałem. Gdybym wiedział o miejscu ;)

Awatar użytkownika
buba
Posty: 6126
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Re: Kosaryszcze (2009) czyli jak nie dotarliśmy na Czarnohor

Postautor: buba » 2024-03-12, 23:03

Sebastian pisze:
buba pisze:Zdjęcia były robione aparatem Canon PowerShot A700 i był to wyjazd, na którym udało mi się ustawić idealny balans bieli. Zdjęcia wreszcie mają takie kolory jak zawsze chciałam uzyskać - takie ciepłe i jakby przypylone. Już nigdy później nie udało mi się tego efektu uzyskać, ani obróbką, ani ustawieniami aparatu. Wciąż się staram, ale tak dobrze już nigdy się nie udało.

Kolorystyka zdjęć kojarzy mi się z epoką słusznie minioną i jedynymi dostępnymi normalnemu śmiertelnikowi filmami ORWO, z których każdy miał jedyną i niepowtarzalną tonację kolorystyczną, co akurat zaletą nie było ;) Tak że ten tego, dobrze że te czasy mamy za sobą. Nie tęsknię.


Szkoda, ze w ustawieniach aparatu nie ma funkcji "ustaw na ORWO" tak jak np. jest sepia czy czarno-białe.



laynn pisze:W 2009 tym zalogowałem się na GS. W sumie to było pierwsze forum, na którym się logowałem. Gdybym wiedział o miejscu ;)


O tym wyjezdzie napewno pisałam na forum bieszczadzkim i beskidzkim. Na GS zarejestrowalam sie dopiero 2 lata pozniej...
Ostatnio zmieniony 2024-03-12, 23:13 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..

Awatar użytkownika
Dobromił
Posty: 14465
Rejestracja: 2013-07-09, 08:33

Postautor: Dobromił » 2024-03-13, 07:12

Sebastian pisze:Tak że ten tego, dobrze że te czasy mamy za sobą. Nie tęsknię.


Bardzo dobrze. Zdjęcia były jednolite i nudne. Takie gadanie, że to co było to zawsze było "lepsze" to klasyczny bełkot dla bełkotu.

laynn pisze: żałuję, że mnie z Wami tam nie było...


Czy to nie ty przez wiele miesięcy uznawałeś publicznie i niepublicznie, bubę za idiotkę , a "busia" za niebezpieczny dla innych złom ?
Ostatnio zmieniony 2024-03-13, 11:11 przez Dobromił, łącznie zmieniany 2 razy.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu

Awatar użytkownika
Pudelek
Posty: 8367
Rejestracja: 2013-07-08, 15:01
Lokalizacja: Oberschlesien

Postautor: Pudelek » 2024-03-13, 08:28

Akurat taki kolor można uzyskać jednym przyciskiem w prawie każdym programie graficznym ;) Czasem mi się zdarza, że robię tak żeby podkreślić, że dane ujęcie kojarzy mi się z PRL-em, ale faktycznie takie barwy na dłuższą metę nie są ani ładne, ani tym bardziej naturalne... do wspominek w sam raz albo na zlot retro :-o
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!

Awatar użytkownika
Adrian
Posty: 9519
Rejestracja: 2017-11-13, 12:17

Postautor: Adrian » 2024-03-13, 09:52

Zlot retro, to ten co go Sokół organizuje ?

Ale już tak nie odbiegając od tematu, cmentarzyk i kaplica są piękne, sklepienie w kaplicy robi wrażenie, a do tego wszystko ładnie zarośnięte :)
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
buba
Posty: 6126
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2024-03-13, 12:13

Pudelek pisze:Akurat taki kolor można uzyskać jednym przyciskiem w prawie każdym programie graficznym


Nie do końca. Próbowałam w kilku róznych i nie jest to to co udało się tutaj. Czegoś brakuje. Chyba m.in. tego, ze tutaj aparat widoki na gory nie robił zaniebieszczone, a to jest mój najwiekszy problem ze zdjeciami. W wyniku obróbki w stronę ocieplania kolorow zdjec ów niebieski przechodzi w fiolet, a mi trzeba zeby w brąz. A i druga kwestia te zdjęcia z tego aparatu z tamtymi ustawieniami miały w sobie taka jakby nieostrość, jakby był pył w powietrzu, a jednocześnie nie są rozmazane ani rozpikselowane. A tego to juz chyba zadnemu programowi do obrobki nie wytłumacze ;)

Kiedys chyba Piotrek mi podsyłał taką opcję jakiegos programu, ktora miała w ogole wprost funkcje stylizacji na ORWO, próbowałam, ale dawało za dużo fioletu. Może to była wina moich zdjęć, bo mialy za duzo niebieskiego. Wiec ogolnie mam wrazenie, ze lepiej by coś pogmatwać w ustawieniach aparatu niz w obrobce - tylko nie wiem jak...




Pudelek pisze:ale faktycznie takie barwy na dłuższą metę nie są ani ładne, ani tym bardziej naturalne..


Widac gusta są rozne. Na pewno te barwy sa blizsze temu jak ja widze świat niz to co wychodzi z wiekszosci aparatów tzn. przekręcona cukierkowosc kolorów z domieszką kubła niebieskiej farby.

Dla porównania - w drugiej czesci relacji kilka zdjęć jest zrobionych przez pomyłkę na trybie "auto". No i kolory są zimne aż zęby bolą...

Brzydkie zdjęcie:

Obrazek

Ładne zdjęcie:

Obrazek





Adrian pisze:Zlot retro, to ten co go Sokół organizuje ?


A to ja nic nie wiem. Zloty retro to wiem, ze byly organizowane na forum GS. Kiedys nawet bylam na jednym!

Adrian pisze:Ale już tak nie odbiegając od tematu, cmentarzyk i kaplica są piękne, sklepienie w kaplicy robi wrażenie, a do tego wszystko ładnie zarośnięte


Niby na dziko zarośniete a jakby najpiękniejszy ogrod! I żebyś jeszcze te ptaki usłyszał! Ten śpiew odbijajacy sie echem od sklepien!
Ostatnio zmieniony 2024-03-13, 12:21 przez buba, łącznie zmieniany 4 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..

Awatar użytkownika
buba
Posty: 6126
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2024-03-13, 12:14

Wjeżdżamy do Krasnika i tu ukazuje się nam w pełnej krasie Czarnohora. Tu też pierwszy raz pojawia się wątpliwość czy my tam na pewno chcemy iść?? Tam jest jeszcze kupa śniegu! Masakra!

Obrazek

Dolinne drogi okazują się być nieco bardziej błotniste niż pamiętałam je z lipcowych wojaży kilka lat wcześniej. Na szczęście skodusia jest dzielna, pokonuje bez wahania grząskie przeszkody i nigdzie nie utonęliśmy.

Obrazek

Obrazek

Znak ostrzega nas przed robotami drogowymi! :)

Obrazek

Wioska Bystrec wita nas przyjemną zabudową i chłodem spełzającym z zamglonych gór.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Katia czeka pod sklepem. Po miłych powitaniach jednogłośnie dochodzimy do wniosku, że wcale nam się nie spieszy do chatki. I zdecydowanie potrzebujemy się rozgrzać i posilić przed trudną drogą ku górskim przysiółkom ;) No a sklep mają tu bardzo klimatyczny! Wyjątkowo zapadł mi w pamięć jego aspekt, który niesposób wyrazić w relacji. Ba! Nawet w filmie by się nie udało. Chodzi bowiem o zapach. Aromat takich miejsc, który nie ma sobie równych. To rzeźkie powietrze ciągnące od górskich szczytów. Te rzeczne kamienie, pomieszane z mokrym szutrem. Zapach benzyny, olei i smarów z przejeżdżających starych ciężarówek. Ale paliwo to nie wszystko - te pojazdy to również aromat blachy, świeżego drewna z wyrębu i tytoniu palonego przez drwali. Do tego dym z knajpianego piecyka i jakieś magiczne połączenie rozlanego piwa, rozgniecionych cukierków, świeżego chleba i stukającego od dziesięcioleci liczydła.

Obrazek

Obrazek

W razie niepogody można też biesiadować w środku. Tak naprawdę to taki baro-sklep!

Obrazek

Ostatecznie rozsiedliśmy się pod drzewem. I nie możemy się nagadać - tyle się nagromadziło spraw, opowieści i najpilniejszych nowin jakie musimy sobie przekazać :)

Obrazek

Bohater trzeciego planu :P

Obrazek

Ja poszłam grzecznie do wychodka i napotkałam tu zamki różnej generacji.

Obrazek

Tak tak... Jak widać na wcześniejszych zdjęciach kupiliśmy tylko piwo i keczup. Sklep zamknęli i niektórzy zgłodnieli!

Obrazek

Inni z potrzebą żywieniową wytrzymali do chatki i zdecydowali przekąsić coś na ciepło!

Obrazek

Pierwszy wieczór w górskiej chatce mija bardzo nastrojowo :)

Obrazek

Obrazek

A najlepsze szykuje nam poranek! Wychodzimy z chatki i... zbieramy szczęki z murawy! Chcieliśmy po prostu zobaczyć chatkę, bo wczoraj przyszliśmy już po zmierzchu. Ale w najśmielszych snach nie przypuszczaliśmy, że chatka postanowi nam się pokazać w tak cudnych okolicznościach!

Obrazek

W nieco szerszej perspektywie.

Obrazek

Obrazek

Idziemy na spacer po najblizszej okolicy. Wędrujemy przez faliste pagórki łąk i w którą by stronę nie spojrzeć - to ścielą się mgły i wirują w porannym słońcu. Tu po raz drugi pojawia się ta myśl - po co iść na tą Czarnohorę, skoro stąd widać ją nadpodziw dobrze?? ;) Póki co podejmujemy decyzję, że nie idziemy tam dziś. Może jutro? Napewno jeszcze jeden dzień chcemy zostać z Katią na jej magicznym wzgórzu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Czarnohorskie grzbiety zamykające horyzont zdają się być jakieś takie zimne i nieprzyjazne.

Obrazek

Wracamy do chatki. Mamy też okazję obejrzeć w pełnej krasie tutejszy wychodek. Ponoć nie zawsze miał odciągi. Jego poprzednik wywrócił się w czasie jakiejś wichury i stąd to zabezpieczenie na przyszłość. Tak jak należy, w najbliższej okolicy przybytku rosną łopiany - jakby co ;) Można też zauważyć jeden wielki błąd konstrukcyjny - kibelek stoi tyłem do widoku. Gdy otwieramy drzwi widzimy przed sobą tył chatki, a nie piekny widok na dolinę Bystreca. Skandaliczne niedopatrzenie!

Obrazek

W chatce najbardziej mi się podoba weranda. Drewniana, pachnąca, ciągnąca się przez całą długość domu. Z ławeczkami i skrzypiącą podłogą. Można tu posiedzieć i w czasie deszczu.

Obrazek

Obrazek

Dziś wybieramy się do sklepu do Dzembroni, ale okrężną drogą polami, pagórkami i przysiółkami. Katia mówi, że za bardzo rzucam się w oczy w tym moim kapeluszu, bo lokalne babki to raczej mają zwyczaj chodzić w kolorowych chustach. Nie mam nic przeciwko takiemu nakryciu głowy, a Katia ma spory repertuar chustek do pożyczenia. Nie wiem tylko czy w moim przypadku to coś pomoże? Czy już wyglądam jak rasowa Hucułka idąca paść krowy?? ;)

Obrazek

Katia też występuje w kreacji maskującej.

Obrazek

Wędrujemy więc sobie łąkami, co chwilę mijając pojedyncze opuszczone domostwa. W Czarnohorze to ta pogoda dziś taka nie bardzo... A stąd, ze słonecznych, ukwieconych łąk, te ciemne chmurzyska przewalające się przez postrzępione szczyty wyglądają nawet całkiem malowniczo!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Opuszczone domy często w kształcie przypominają chatkę, w której urzęduje Katia. Też mają cudne werandy i dachy z gontu - no tylko już dużo bardziej ażurowego. Ich historia zwykle jest pisana przez kalkę. Starzy wymarli, młodzi wyjechali do miast. Często domy zostały sprzedane ludziom z Kijowa czy Lwowa, którzy inwestują w ziemię. Chatki czy ich wyposażenie w ogóle nie interesują nowych właścicieli. Czekają, żeby się zawaliły. Nie pragną tu przyjeżdżać czy wykorzystywać terenu jako letni domek. Jest to wyłącznie inwestycja w ziemię. Po chatkach można więc swobodnie buszować czy brać sobie pozostawione sprzęty - nikt nas z widłami nie pogoni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z naszego punktu widzenia w domkach zachowała się masa skarbów! Drewniane beczki, maselnice, stare garnki czy czajniki! Oj, żebyśmy to wtedy mieli busia!

Rzeczy materiałowe typu makatki, plecionki czy fragmenty ludowych strojów już niestety przegniły i spleśniały. Jak dach dziurawy i się leje to często jedna zima wystarczy, aby wyposażenie chałupy zmieniło się w kompost...

Obrazek

Obrazek

Schodzimy w stronę Dzembroni.

Obrazek

Fajnym zwyczajem w tutejszych, wiejskich sklepikach jest możliwość nabycia lanego piwa w grubym kufelku z uszkiem. Oczywiście korzystamy z tej możliwości.

Obrazek

Początkowo siedzimy na zewnątrz...

Obrazek

...i przyglądamy się lokalnemu życiu.

Obrazek

Obrazek

Potem zaczyna lać, więc chowamy się w sklepie, a raczej w jego barowej części, która jest specjalnie przygotowana na takie okoliczności. Oprócz nas wbija do sklepu ekipa 4 chłopaków. Też turyści, też z Polski. Pochodzą gdzieś spod Krakowa i właśnie zeszli (a raczej spłynęli) z Czarnohory. Poza tym jeden uczestnik bardzo się pochorował na żołądek i nie ma siły wędrować dalej po górach. Możliwość przenocowania w chatce bardzo chłopakom przypada do gustu.

Póki co przeczekujemy deszcz i wspólnie biesiadujemy. Ten z brodą zwany był Pulpet, ten chory (który na mało zdjęć się załapał) to Luis. Niestety zapomniałam imiona/ksywki dwóch pozostałych. Jeśli jakimś cudem traficie na tą relację - to pozdrawiam i dzięki za miło spędzony czas! :)

Obrazek

Potem dołączyli też miejscowi i polewali nam miodowuchę.

Obrazek

Zdjęcie pod sklepem. Jak widać przez 5 lat zmienił i nazwę, i kolor elewacji.

Maj 2009

Obrazek

Lipiec 2004

Obrazek

Z powrotem do chatki zbieramy się, gdy akurat na chwilę przestało padać, a wieczór już za pasem. Tuptamy przez świat, który stał się mokry i oślizły.

Obrazek

Obrazek

Po drodze mijamy różne przeszkody - śliskie ogrodzenia, wezbrane potoki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ogólnie jest bardzo wesoło. Humoru nie ma tylko Luis i co chwilę biega za krzaczek. Wieś zostaje daleko w dole...

Obrazek

Przewijamy się też przez jeden z opuszczonych domów w wysoko położonym przysiółku. Znowu zaczęlo lać, więc lepiej się schronić pod dziurawym dachem niż bez dachu. Znajdujemy tu też kolejne fanty - ja homonto, a Silent hmmm... łuskę?? Sporą łuskę. Tzn. wciąż chcemy wierzyć, że to była łuska ;) Tak, ta łuska potem jechała z nami skodusią, po wyboistych drogach i przez granicę. Wprawdzie nie bezpośrednio w naszym bagażu, ale plecak jechał w skodusi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Okoliczny świat spowijają mgły, nisko wiszące chmury i wszechobecna parująca wilgoć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wieczór mija w przyjemnych okolicznościach, w wesołej dużej ferajnie, przy dźwiękach gitary. Miło skwierczy piecyk, parują mokre, ubłocone ciuchy. Na żywym ogniu powstają podpłomyki czy inne tam placuszki ochoczo zeżerane przez wygłodniałą ekipę. Wieczór płynnie przechodzi w noc, a potem w świt. Kładziemy się spać, gdy jest już jasno.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A do Rzeszowa daleko... Nie wspominając o Oławie ;)

Obrazek

Jak się można domyślać nie wstajemy zbyt wcześnie. Pogoda jest wyborna, nie ma śladu po wczorajszych pluchach. Podejmujemy jednak decyzję, że nie idziemy na żadną Czarnohorę. Góry nie uciekną, a nawet jakby - to mała strata. Są też inne kupy kamieni. A zacna ekipa i magiczna atmosfera, która powstała w chatce na Kosaryszczu jest tylko tu i teraz.

Chatka wbita w zbocze i nasze suszące się łachy! Zupełnie jakbyśmy wyszli z wulkanów błotnych!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jak spędzamy ten dzień?? Dość leniwie :)

Włóczymy się po okolicznych pagórach, podziwiając płaty sniegu i ciesząc się, że tutaj już ich od dawna nie ma.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Nawiązujemy kontakt ze stadami miejscowych krów.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cieszymy się soczystymi łąkami pełnymi wiosennych kwiatów.

Obrazek

Obrazek

Ucinamy sobie drzemkę na świeżym powietrzu.

Obrazek

Bawimy się z kotem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Konsumujemy resztki zapasów.

Obrazek

Obrazek

A na koniec Katia dochodzi do wniosku, że jej trzeba skopać grządkę. Rzadko tu bywa naraz tylu facetów, których można zagonić do roboty!

Obrazek

Potem znów się zaczyna chmurzyć, co daje ładne efekty przy zachodzie słońca.

Obrazek

Potem są przebieranki, bo Katia wyciągnęła z jakiś starych kufrów huculskie stroje.

Obrazek

Wieczór znów mija na gitarowych śpiewankach :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kolejnego dnia jedziemy do Werchowyny. Chłopaki dziś już wracają do domu, a Katia wybiera się na bazar, bo musi kupić konewkę. Jedziemy skodusią. Trzeba obrócić dwa razy, żeby zawieźć całą ferajnę, a i tak jest ciasnawo.

Obrazek

Acz inne auta, które nas mijają są zdecydowanie bardziej wyładowane! Co my wiemy o dużym ładunku??? ;)

Obrazek

Obrazek

Droga jest bardzo przyjemna. Pasą się krowy, konie, wędrują stada owiec.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Targ w Werchowynie odbywa się na stadionie.

Obrazek

Pulpet kupił sobie kapelutek.

Obrazek

Katia też poczyniła różne gospodarskie sprawunki. Mi się udało pozyskać kamizelkę - skórzaną, podbitą barankiem i wyszywaną na kolorowo. Niestety nie zrobiłam jej zdjęcia, a po powrocie do domu okazało się, że jest gniazdem moli. Wystawiliśmy ją więc na balkon, coby robactwo nie zalęgło się w domu i w niedługim czasie zmieniła się w kupkę puchu i nitek. Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam! Żeby mole zeżarły coś tak dokumentnie i w tempie błyskawicznym!

Chłopaki mają jeszcze sporo czasu do powrotnego pociągu, godzina jest wczesna, więc postanawiamy iść jeszcze razem do knajpy.

Obrazek

Tu więc zaczyna się długa, kilkugodzinna historia imprezy, bardzo udanej dla większości, a dla niektórych niestety nieco mniej... W przybytku jak się okazuje sprzedają bardzo dobry samogon - miejsce w ogóle z tego słynie w okolicy. Przewija się więc bardzo dużo miejscowych, niektórzy tylko obkupić się "na wynos", inni miło spędzić czas w towarzystwie dziwnych przybyszy. Od razu nie wiadomo skąd lądują też na stole rybki w różnistych postaciach, mięsiwa w galarecie, ogóry w tysiącu smakach. Są gawędy z życia górskich dolin, gdzie od samego słuchania skóra cierpnie na grzbiecie. Najciekawsza opowieść była chyba o chorobie wenerycznej, którą można złapać od niedźwiedzi. Jest to przypadłość ponoć na wpół legendarna, ale wiadomo, że w każdej bajce jakiś ułamek prawdy być musi. Tu też chyba dowiaduje się o tym, że świat nie kończy się w Burkucie, ale jeszcze dalej jest Czemirne i również jest opuszczone. Jakiś młody chłopak snuje też opowieści o owianym złą sławą Białym Czeremoszu, gdzie ponoć ci znad Czarnego wolą się nie zapuszczać, bo tam nie ma dróg i "żyją dzicy ludzie". Są tańce przy skocznej muzyczce, którą barmanka nam puszcza zza lady. Jakiś starszy pan postanawia nas nauczyć typowych huculskich piosenek. Tylko czemu u licha one są o Bajkale?? Na którymś etapie imprezy przewija się też jakiś koleś, który czegoś poszukuje, a mówi w języku, którego nikt nie potrafi nie tyle zrozumieć a zidentyfikować. Ktoś go nazwał "szwedzkim włóczęgą" i tak jakoś zostało. Nie wiem czego szukał, ale wyszedł z dwoma bukłakami samogonu i torbą pieczonych ryb.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tak więc miło mija czas miejscowym, mnie, Katii, Silentowi, szwedzkiemu włóczędze i czterem chłopakom z Małopolski. Tylko toperz siedzi na progu maksymalnie wkurzony. Bo on jest kierowcą, a czeka nas powrót skodusią do Bystreca. Kierowcy zazwyczaj jakoś nie przepadają za imprezami w uroczych spelunach płynących samogonem. Od tamtego czasu minelo 15 lat. A toperz nadal zgrzyta zębami na każde wspomnienie knajpy przy stadionie w Werchowynie...

A skodusię ktoś docenił ;) Najbardziej podejrzewamy Katię ;)

Obrazek

Nocny powrót ze zdobyczami z bazaru.

Obrazek

Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc nasz pobyt na Kosaryszczu również... Z dwa razy większymi plecakami niż parę dni temu schodzimy w doliny.

Obrazek



cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..

marekw
Posty: 3748
Rejestracja: 2014-06-18, 18:04
Lokalizacja: Sucha Beskidzka

Postautor: marekw » 2024-03-13, 12:33

Czy ten pocisk przemyciliście do kraju?Imprezy pozazdrościć :lol .

Awatar użytkownika
buba
Posty: 6126
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2024-03-13, 12:39

marekw pisze:Czy ten pocisk przemyciliście do kraju?


Tak. Na szczescie nikt na granicy nie wpadł na pomysł aby zajrzec do jednego ze spiworów.... Mysle, ze wtedy relacja moglaby byc dłuzsza i ciekawsza ;)
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..

Awatar użytkownika
Pudelek
Posty: 8367
Rejestracja: 2013-07-08, 15:01
Lokalizacja: Oberschlesien

Postautor: Pudelek » 2024-03-13, 14:50

buba pisze:Dla porównania - w drugiej czesci relacji kilka zdjęć jest zrobionych przez pomyłkę na trybie "auto". No i kolory są zimne aż zęby bolą...

ale takie właśnie są kolory dookoła nas. Nikt przy zdrowym wzroku nie ma barw w kolorach ORWO ;)

Mi wyszło coś takiego. Jedyny problem to te rogi w bokach, z tym byłoby trochę więcej roboty:


Obrazek

Albo tak:
Obrazek

Na pewno te barwy sa blizsze temu jak ja widze świat niz to co wychodzi z wiekszosci aparatów tzn. przekręcona cukierkowosc kolorów z domieszką kubła niebieskiej farby.

to, że tak robi opawski, to nie znaczy, że większość :lol
Ale prawda jest taka, że dużo osób daje sobie od razu w ustawieniach większe nasycenia, bo ludzie to lubią. Nie przez przypadek w mediach społecznościowych zdjęcie cukierkowate zawsze wzbudza zachwyt.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!

Awatar użytkownika
buba
Posty: 6126
Rejestracja: 2013-07-09, 07:07
Lokalizacja: Oława
Kontakt:

Postautor: buba » 2024-03-13, 15:33

Pudelek pisze:ale takie właśnie są kolory dookoła nas. Nikt przy zdrowym wzroku nie ma barw w kolorach ORWO


Świat jest taki wsciekle niebieski? :o-o no ja cię prosze...

Mam wrażenie, że moje postrzeganie kolorow świata leży gdzies posrodku. Zdjęcia z tego wyjazdu są więc nieco przekręcone, ale każdy kręci tak, zeby mu sie podobało, jeden na cukierkowo, drugi chcialby inaczej.

Pudelek pisze:Mi wyszło coś takiego. Jedyny problem to te rogi w bokach, z tym byłoby trochę więcej roboty:


Rogi by mi nawet nie przeszkadzały. Ale kolor nieba - na twojej pierwszej fotce jest fioletowe, na drugiej takie chłodno szare. A gory są fioletowe lub niebieskie. Zobacz jakie było na tym zdjęciu robionym wtedy na fajnych ustawieniach - niebo takie żółto-brązowe bardziej a góry zdecydowanie nie niebieskie (moze mnie jest potrzebne ORWO lekko przechodzące w sepię?? :P )

Obrazek
Ostatnio zmieniony 2024-03-13, 15:40 przez buba, łącznie zmieniany 6 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"



na wiecznych wagarach od życia..