: 2017-05-20, 21:42
Nadeszła środa. Wsiedliśmy w busa (tym razem przyjechał bez opóźnień) i dotarliśmy w upatrzone wcześniej miejsce,,,
Liczyłem na pusty szlak, ale na dzień dobry szliśmy łeb w łeb z wycieczką szkolną. To miał być dopiero przedsmak tego, co nas miało czekać później.
Po niedługiej chwili w lesie wyszliśmy na halę z pięknym widokiem na Gorce.
Pogoda dopisywała. Humory także. No i udało się nam wyprzedzić nieco naszych gwarnych towarzyszy.
Szlak wdrapał się nieco wyżej, pod Macelaka, po czym odsłonił nieco od południowej strony.
Tatry też były, ale tego dnia znów grały rolę drugoplanową.
Tak sobie szliśmy pienińskim grzbietem, raz delikatnie w górę, raz delikatnie w dół. Były od czasu do czasu jakieś małe polanki, ale generalnie przeważał las. Najważniejsze jednak było to, że nie było zbyt ostro w górę.
W końcu usłyszeliśmy spory gwar, a po chwili zobaczyliśmy siedemset czterdzieści pięć osób odpoczywających na Przełęczy Szopka. Postanowiliśmy iść dalej, bo i tak nie było gdzie usiąść.
Na schodach prowadzących na Okrąglicę było około trzech tysięcy dwustu ludzi. Tak więc swoje trzeba było odstać. Przesuwaliśmy się w tej kolejce powoli, a nawet bardzo powoli.
Co kilka stopni próbowałem złapać jakieś kadry, głównie dla zabicia czasu.
To podglądałem, co dzieje się w Sromowcach
Czy też wyszukiwałem ryb w Dunajcu.
Sokole oko nie wypatrzyło ryb, ale Tatry to zauważyć musiałem, chociaż w dalszym ciągu nie chciały współpracować tak, jakbym sobie tego życzył.
W końcu nastał odpowiedni czas i dostaliśmy się na platformę. Mieliśmy swoje pięć minut.
Moja ocena? Fajne miejsce, z potencjałem, ale mogła być trochę lepsza pogoda. I mniej ludzi.
No dobra, czas minął, ewakuujemy się.
Odbijamy na niebieski szlak ku Górze Zamkowej. Liczymy na pustki, jest dużo lepiej. Nie no, ludzie są. Ale tylko jedna wycieczka, a tak to pojedyńcze osoby.
Zamek zamknięty - zawalony strop. Schodki szybko się nudzą, las dłuży. Zaczyna się marudzenie. Norma. Wychodzimy na połączenie ze szlakiem z Krościenka. Wrażenia? śreeeednio..
Dalej jest jeszcze gorzej. Las, las las. Już mam dostać w łeb, ale zaczęły się jakieś skałki, to dziewczynom się humor poprawił. Młoda nawet, jak idzie, to pokazuje spadówę. W końcu jej mówię, że za kilka lat będzie jej głupio, że wszystkie zdjęcia ma z fuckiem. I chyba do niej to dociera.
No ale też nie do końca. Julka już nie chce iść niebieskim szlakiem. Mam znaleźć inny kolor.
Widoki z grani nie zapierają dechu w piersiach, ale lepsze to, niż sam las.
W końcu dochodzimy do szlaku zielonego. Julka słyszy, że niebieski idzie na skały, zielony do lasu. Już jej pasuje znów ten niebieski. Bo zielony jest głupi.
A teraz nowy problem. Schodzimy w dół. To przecież bez sensu, bo za chwilę będziemy musieli wejść do góry. Czyli przesłanie o bezsensowności istnienia przełęczy. No ale w końcu wchodzimy na Sokolicę, a tam niespodzianka - dwie osoby. Nikogo więcej.
Widoki stąd bardzo malownicze. Szczególnie Dunajec.
Ale nie tylko. Może to kwestia troszkę lepszych warunków, ale po prostu akurat w tej chwili, w której tam byłem, podobało mi się tam bardziej, niż wcześniej na Trzech Koronach.
Nawet tą słynną sosnę znalazłem, chociaż widziałem ją także wcześniej z dołu, z tratwy. Trochę trzeba pokombinować, żeby zrobić bez barierek, ale że pusty szczyt, to się udaje.
Jest i kawałek Tatr.
W dole widać i słychać tych, co zdecydowali się popłynąć rzeką.
Mamy dobry czas, więc kombinuję jeszcze z tą sosenką...
No i moja banda. W tej dostojnej chwili pojawia się znak. Tym razem inny.
Niegrzeczna jest inna osoba, ta, która przekracza barierki, żeby zobaczyć co jest na dole.
W sumie i ja się po chwili wychylam. No, lufa jest.
Pół godziny później jesteśmy już na dole. Tratwiarz trochę przyspał, ale w końcu dostajemy się na drugi brzeg, chociaż Julka nie jest zadowolona, bo liczyła na dłuższy pobyt w łodzi.
Jeszcze grota z włosami po drodze
I finiszujemy jak to już bywa w knajpie z żarłem na wagę. Tym razem mam problem wrócić na kwaterę, bo naładowałem więcej niż kilogram, a żal było zostawić, takie dobre było.
Wracamy, ostatni raz pod domem na placu zabaw...
Liczyłem na pusty szlak, ale na dzień dobry szliśmy łeb w łeb z wycieczką szkolną. To miał być dopiero przedsmak tego, co nas miało czekać później.
Po niedługiej chwili w lesie wyszliśmy na halę z pięknym widokiem na Gorce.
Pogoda dopisywała. Humory także. No i udało się nam wyprzedzić nieco naszych gwarnych towarzyszy.
Szlak wdrapał się nieco wyżej, pod Macelaka, po czym odsłonił nieco od południowej strony.
Tatry też były, ale tego dnia znów grały rolę drugoplanową.
Tak sobie szliśmy pienińskim grzbietem, raz delikatnie w górę, raz delikatnie w dół. Były od czasu do czasu jakieś małe polanki, ale generalnie przeważał las. Najważniejsze jednak było to, że nie było zbyt ostro w górę.
W końcu usłyszeliśmy spory gwar, a po chwili zobaczyliśmy siedemset czterdzieści pięć osób odpoczywających na Przełęczy Szopka. Postanowiliśmy iść dalej, bo i tak nie było gdzie usiąść.
Na schodach prowadzących na Okrąglicę było około trzech tysięcy dwustu ludzi. Tak więc swoje trzeba było odstać. Przesuwaliśmy się w tej kolejce powoli, a nawet bardzo powoli.
Co kilka stopni próbowałem złapać jakieś kadry, głównie dla zabicia czasu.
To podglądałem, co dzieje się w Sromowcach
Czy też wyszukiwałem ryb w Dunajcu.
Sokole oko nie wypatrzyło ryb, ale Tatry to zauważyć musiałem, chociaż w dalszym ciągu nie chciały współpracować tak, jakbym sobie tego życzył.
W końcu nastał odpowiedni czas i dostaliśmy się na platformę. Mieliśmy swoje pięć minut.
Moja ocena? Fajne miejsce, z potencjałem, ale mogła być trochę lepsza pogoda. I mniej ludzi.
No dobra, czas minął, ewakuujemy się.
Odbijamy na niebieski szlak ku Górze Zamkowej. Liczymy na pustki, jest dużo lepiej. Nie no, ludzie są. Ale tylko jedna wycieczka, a tak to pojedyńcze osoby.
Zamek zamknięty - zawalony strop. Schodki szybko się nudzą, las dłuży. Zaczyna się marudzenie. Norma. Wychodzimy na połączenie ze szlakiem z Krościenka. Wrażenia? śreeeednio..
Dalej jest jeszcze gorzej. Las, las las. Już mam dostać w łeb, ale zaczęły się jakieś skałki, to dziewczynom się humor poprawił. Młoda nawet, jak idzie, to pokazuje spadówę. W końcu jej mówię, że za kilka lat będzie jej głupio, że wszystkie zdjęcia ma z fuckiem. I chyba do niej to dociera.
No ale też nie do końca. Julka już nie chce iść niebieskim szlakiem. Mam znaleźć inny kolor.
Widoki z grani nie zapierają dechu w piersiach, ale lepsze to, niż sam las.
W końcu dochodzimy do szlaku zielonego. Julka słyszy, że niebieski idzie na skały, zielony do lasu. Już jej pasuje znów ten niebieski. Bo zielony jest głupi.
A teraz nowy problem. Schodzimy w dół. To przecież bez sensu, bo za chwilę będziemy musieli wejść do góry. Czyli przesłanie o bezsensowności istnienia przełęczy. No ale w końcu wchodzimy na Sokolicę, a tam niespodzianka - dwie osoby. Nikogo więcej.
Widoki stąd bardzo malownicze. Szczególnie Dunajec.
Ale nie tylko. Może to kwestia troszkę lepszych warunków, ale po prostu akurat w tej chwili, w której tam byłem, podobało mi się tam bardziej, niż wcześniej na Trzech Koronach.
Nawet tą słynną sosnę znalazłem, chociaż widziałem ją także wcześniej z dołu, z tratwy. Trochę trzeba pokombinować, żeby zrobić bez barierek, ale że pusty szczyt, to się udaje.
Jest i kawałek Tatr.
W dole widać i słychać tych, co zdecydowali się popłynąć rzeką.
Mamy dobry czas, więc kombinuję jeszcze z tą sosenką...
No i moja banda. W tej dostojnej chwili pojawia się znak. Tym razem inny.
Niegrzeczna jest inna osoba, ta, która przekracza barierki, żeby zobaczyć co jest na dole.
W sumie i ja się po chwili wychylam. No, lufa jest.
Pół godziny później jesteśmy już na dole. Tratwiarz trochę przyspał, ale w końcu dostajemy się na drugi brzeg, chociaż Julka nie jest zadowolona, bo liczyła na dłuższy pobyt w łodzi.
Jeszcze grota z włosami po drodze
I finiszujemy jak to już bywa w knajpie z żarłem na wagę. Tym razem mam problem wrócić na kwaterę, bo naładowałem więcej niż kilogram, a żal było zostawić, takie dobre było.
Wracamy, ostatni raz pod domem na placu zabaw...