A tam, nasycenie, jak to Sprocket mawia, lato jest, ma być zielono. Specjalnie to ja przy tych zdjęciach nie majsterkowałem, bo tego nie umiem za dobrze, ale troszkę pogrzebałem w aparacie, mnie tam się podoba.
W poniedziałek trzeba było ruszyć dupę. Miała być Kieżmarska, ale w Tatrach zimno się zrobiło, tośmy podjechali do Niedzicy.
Od razu uciekliśmy od tłumów na zamku i weszliśmy na czerwony szlak. Pieniny Spiskie dzisiaj będą.
Dziesięć minut i mamy widoki.
Widać zamek w Czorsztynie, szkoda, ze słońca nie ma, zdjęcia byłyby lepsze...
Tu widok na Niedzicę. Niedzica i Niedzica-Zamek to dwie różne sprawy, jak się okazuje,,,
I znów byliśmy obserwowani. Tym razem fruwaczka helikopter latał nad nami. A z tyłu bystre oko dojrzy Turbacz.
Wyszliśmy na bajeczne wzgórze z wieżami, pięknie widokowo, ławeczki, kwadrans od zamku. I ani żywej duszy!
Minęliśmy pasmo lasu i weszliśmy w kolejne łąki. I zaczęło grzać słońce. Piękny to był odcinek, naprawdę. Polecam każdemu.
Tak ludzie żyją.... I pewnie narzekają, że do sklepu daleko...
Lubań i Czorsztyn
Ruszamy dalej, zdobyć Cisówkę. 777 metrów. Zapowiada się fajnie.
Za nami coraz to szersze widoki na Pieniny...
Ale i tak królem okolicy jest bez wątpienia Lubań. To on góruje nad resztą i sprawia wrażenie większego od reszty towarzystwa. W sumie jest największy, w najbliższym otoczeniu. Wieża tylko dodaje mu uroku.
Miało być pięknie, ale zaczął się gęsty las, Cisówka padła, ale z ulgą wyszliśmy z tego lasu po ponad godzinie, z powrotem na widokowy grzbiet.
Płosząc przy okazji jastrzębia, którego jakoś udało się złapać w obiektywie.
Bezszlakowo schodzimy nad Jezioro Czorsztyńskie. Pies na plaży zesrał się na rzadko. Dupa cała w gównie. No to ciach, psa do jeziora i trzeba prać. Przecież taki do auta nie wejdzie... No, takie przygody... A nad samym jeziorem, na plaży, pustki. Pogoda odstraszyła. Miało padać.
Obsraniec, już po kąpieli zada.
Czekamy dobre pół godziny, aż pies trochę obeschnie, Julka rzuca sobie kamyczki, fajnie jest. Tym samym zaliczamy kolejny dzień.
Rano, tzn koło południa, pakujemy się na Słowację, do Jezerska, dziś spacer w koronach drzew. Bardziej dla dziewczyn, ja nie idę. Nie chcę. Idziemy szlakiem, nikt tam nie chodzi, więc znów jest zabawa. No ale zamiast ścieżką 30 minut wychodzi 70 minut chaszczami, więc można rzec, że plan się powiódł.
Najpierw jest pięknie.
Ale potem.... masa ludzi, różnych. Koparki, ciężarówki. Ceny w bufecie kosmos. Jemy langosze, ale zimne w środku, a za bagatela 4,50 euro za jednego. Szybko stamtąd spierd... w podskokach, ale najpierw dziewczyny idą na ścieżkę (ponoć nie warto) a ja pilnuję psa, którego połowa tego tłumu chce głaskać (kilka razy odzywam się do ludzi jak do cepra)
W sumie jedynym plusem było to, że w 30 minut zeszliśmy do auta.
A i widokowo rewelacji nie było.
Wieczorem standardowo z sąsiadami z Bełchatowa... grille, piwko, takie tam...