Niemodliński zamek to kawał historii, dość typowej dla tego typu obiektów Śląska. W przeciwieństwie do wielu z nich miał szczęście, że los kilka razy dawał mu kolejną szansę. Także dzisiaj.
Ponad 700 lat temu wybudowano w tym miejscu gotycką warownię w miejscu wcześniejszej kasztelanii. Pierwszymi właścicielami byli książęta niemodlińscy, następnie strzeleccy. Potem znajdował się w rękach różnych arystokratycznych rodów Rzeszy - Hohenzollern, von Logau, Pückler, Promnitz i Zierotin. Ostatni gospodarze to rodzina von Praschma, wywodząca się z Moraw. Ich herb znajduje się nad jednym z okien.
W 1945 roku opuszczone gmaszysko splądrowała Armia Czerwona, potem swoje dołożyli nowi mieszkańcy dawnego
Falkenbergu. Początkowo umieszczono w nim siedzibę Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, następnie gimnazjum i szkołę średnią, aż w końcu podoficerską więziennictwa. Zamek niszczał, ale mając właściciela uniknął losu obiektów całkowicie opuszczonych.
Upadek komunizmu to kolejne problemy. Gminy, nie mogące lub nie chcące opiekować się kosztownymi zabytkami, oddają je prywatnym właścicielom za śmiesznie niskie sumy. Każdy ma ambitne plany, każdy chce remontować, rewitalizować, przywracać dawną chwałę... Rzeczywistość jest zgoła inna: spora część nabywców to zwykli oszuści, złodzieje lub kanciarze, w najlepszym przypadku traktują poniemieckie rezydencje jako inwestycje kapitału: dostałem prawie za darmo, drogo sprzedam, nic nie inwestując. Tak było i w Niemodlinie...
Wśród krótkotrwałych właścicieli z gębą pełną obietnic przewinął się nawet włoski hrabia, a przynajmniej tak się tytułował. Po roku zniknął w niebycie. Wydawało się, że przyszłość zamku rysuje się mało sympatycznie, ale w 2015 został on kupiony przez firmę z Łodzi. I ta wreszcie zaczęła ładować w niego pieniądze.
Rozpoczęto od całkowitej wymiany dachu - robotnicy położyli 120 tysięcy nowych dachówek. Na szczęście nawiązują one do historycznych wzorów, a nie są masową tandetą widoczną w wielu miejscach.
Wkrótce ma ruszyć remont elewacji. Obecna się sypie, ale też wygląda bardzo klimatycznie. Nie wiadomo ile z niej zostanie w przyszłości, mam nadzieję, że nie wypicują ścian na wzór Disneylandu. Ponoć nowi właściciele także jeszcze nie wiedzą którą drogę wybrać. Nie mniej wszystko będzie lepsze niż powolne przeistaczanie się w całkowitą ruinę. Na wymianę czeka też stolarka oraz okna.
Co jednak najważniejsze - mimo prowadzonych prac zamek można zwiedzać! Za opłatą i z przewodnikiem, ale zawsze! Wybrałem się tu w połowie listopada, gdy drzewa żegnały się ze swoimi kolorami.
Wchodzi się przez okazały budynek bramny, który już został wyremontowany.
Jego częścią jest niewielka basteja; stoi tuż przy drodze, więc co jakiś czas ktoś w nią wjedzie. W czerwcu zaliczył ją kierowca ciężarówki i trzeba było ją ponownie ratować od zawalenia.
Pierwszy dziedziniec otaczają zabudowania gospodarcze z XIX wieku. W podłużnej sali von Praschma trzymali konie, a w Polsce urządzono... salę gimnastyczną.
Czekamy na przewodnika. Zjawia się długowłosy facet w habicie mnicha i... sportowych butach. Hmm... Nie lubię zwiedzać z oprowadzaniem, bo zazwyczaj muszę wysłuchiwać bzdur albo monotonnego ględzenia. Tym razem też nie zapowiadało się najlepiej, ale zobaczymy...
Najpierw przechodzimy przez most nad dawną fosą, przy którym stoi kilka barokowych rzeźb - niektóre to kopie.
Stajemy na wewnętrznym dziedzińcu. Wyciągam aparat, robię zdjęcie i wtedy mnich odwraca się w moją stronę i wskazuje palcem:
- Jak pan ma na imię?!
Jestem przekonany, że zaraz dostanę zjebkę i że obowiązuje tu zakaz robienia zdjęć, ale...
- Pan będzie szedł jako ostatni. Proszę, aby reszta grupy nie zostawała za panem z aparatem, on zamyka naszą ekipę. A pan będzie miał możliwość fotografowania bez innych ludzi w kadrze.
Fajnie
. Co do zakazów to nie wolno... nagrywać opowieści przewodnika! Pierwszy raz się z czymś takim spotykam! Prawa autorskie do historii obiektu?
W wyniku przebudów w czasie kolejnych wieków zamek prezentuje dziś styl renesansowo-barokowy. Wewnętrzny dziedziniec zdobiły niegdyś krużganki, lecz większość z nich zabudowano z przyczyn ekonomicznych; łatwiej było ogrzać pokoje.
Zaglądamy do
kaplicy. Widać, że po 1945 roku nie oszczędzano jej. Na ścianach resztki malowideł, częściowo zatarte napisy kończące wnęki, gdzie chowano Praschmów.
Przewodnik okazuje się być jedną z osób zaangażowanych w remont, a nie człowiekiem z łapanki czy znajomości, jak to zwykle bywa. Można zadawać mu podchwytliwe pytania i nawet na nie odpowiada
.
Na podłodze leżą kilkusetletnie płytki. Po remoncie mają wrócić na swoje miejsce: część w ściany, część na ziemię.
Schodzimy w dół, do piwnic. Jak każdy zamek tak i ten kryje swoje tajemnice: na przykład nie wiadomo ile poziomów znajduje się jeszcze pod nami. Odkryte są chyba trzy, ale dawni uczniowie ze szkół kiedyś tu działających mówili, że schodzili nawet kilka pięter niżej w dół... Co się tam kryje? Na razie nikt tego nie wie.
Faktem jest, że z zamku wychodziły podziemne tunele, jeden podobno łączył się z kościołem na rynku. Obecnie wszystkie odkryte przejścia kończą się zawałem, a jeden... ogromnym drzewem. Jest ono tak duże, że jego korzenie blokują drogę, a nie można go usunąć, bo to pomnik przyrody.
Podczas prac remontowych znaleziono pod kaplicą dwie zdobione trumny z ciałami kobiety i mężczyzny. Po badaniach mają wrócić na miejsce spoczynku. Z kolei w piwnicach znajduje się
krypta z kilkoma potężnymi, betonowymi sarkofagami. Nie wiadomo, kto tam dokładnie został pochowany, bowiem obecni właściciele jeszcze ich nie otwierali, natomiast na pewno robił to ktoś w przeszłości.
Kiedyś do krypty wchodziło się przez metalowe drzwi, na których są ślady próby włamania: ewidentnie walono czymś ciężkim, licząc na ich wyważenie. Ponieważ jednak od środka blokuje je grobowiec, więc nieproszeni goście przebili dziurę po sąsiedzku.
W jednej z piwnic stoją puste beczki z winem, w innej stylizowana sala tortur - to już typowa atrakcja dla mniej wymagającego turysty. Ale w końcu nie każdy będzie się fascynował powojennym szabrem albo odpadającym kawałkiem tynku
.
Przez dziedziniec wracamy na powierzchnię i wchodzimy na pierwsze piętro. Mijając kolejne sale można sobie uzmysłowić ogrom zniszczeń... W oknach przylepiono kolorowe plastiki udające witraże na potrzeby filmu Jasminum, kręconego dekadę temu w zamkowych murach. Na jednej ze ścian namalowano wówczas także "średniowieczny fresk".
Pierwsze piętro to jednocześnie ostatnie, na które można bezpiecznie wejść - w wyższych partiach stropy grożą zawaleniem. I nie jest to straszak na niesfornych zwiedzających...
Idąc jako ostatni dwa razy prawie się gubię, ale też mam okazję zajrzeć za półprzymknięte drzwi. W jednym z pomieszczeniem niemal wlazłem w dziurę przykrytą dyktą; poleciałbym kilka metrów w dół.
Najlepiej zachowały się dawne sale reprezentacyjne: balowa i jadalna. W okresie funkcjonowania szkoły połączono je w jedną.
W sali jadalnej przetrwał piękny kasetonowy sufit z herbami hrabiów von Praschma.
Spod tynku wystaje malowidło, które czeka na całkowite odsłonięcie.
Jeden z pokoi był w na tyle dobrym stanie, iż wiosną 2017 roku umieszczono w nim imitację
Bursztynowej Komnaty. Nie jest to jej kopia, nawet mniej dokładna (przede wszystkim brak tu bursztynu
), a jedynie symbol przypominający o przebiegającym przez Niemodlin "bursztynowym szlaku".
Znów schodzimy na poziom gruntu przez sale, w których niegdyś tętniło życie. A co czeka zamek w przyszłości? Nie są planowane funkcje hotelowe, natomiast restauracyjno-kongresowo-muzealne owszem.
Rozstajemy się z mnichem-przewodnikiem i ruszamy obejść warownię dookoła. Od tej strony fasada bardziej się sypie, niż od ulicy.
Wśród drzew hasają Daniele. Jeden z nich bawi się w chowanego
.
Na południowej ścianie zniszczone reprezentacyjne schody.
Pojedyncze ślady po kulach - pamiątka z 1945 roku. Pierwszy atak Sowietów 16 marca został powstrzymany przez Estończyków z SS. Kolejnego dnia udało się czerwonoarmistom zająć część Niemodlina, a rankiem 18 marca całe miasto, które było prawie puste po zarządzonej przez władze niemieckie ewakuacji. Także ostatni z Praschmów - Friedrich III Leopold - opuścił Falkenberg na dzień przed wkroczeniem żołnierzy zza wschodu. Osiadł nad Dolnym Renem i zmarł w 2000 roku.
W okolicach zamku walk nie było, więc być może Rosjanie strzelali sobie znowu na wiwat?
Pozostałość po fontannie albo pomniku?
Wychodzimy z powrotem na zewnętrzny dziedziniec otoczony budynkami dawnego folwarku. W drewnianym bufecie można zakupić coś do jedzenia: decydujemy się na żurek, bardzo zresztą smaczny. Sympatyczna pani proponuje darmową dokładkę: pogoda dziś wietrzna, więc poza nami nie ma innych chętnych na posiłek, a szkoda, by zupa się zmarnowała
.
Zwiedzaniem zamku jestem usatysfakcjonowany: rzadko się zdarza, aby podczas remontu wpuszczano turystów. Wygląda na to, że siedziba von Praschmów wreszcie trafiła w dobre ręce i nowi gospodarze to ludzie z głową i sercem do zabytków.
Oczywiście istnieje ryzyko, że po ukończeniu wszystkich prac będziemy mieli tutaj śląską wersję Bobolic (dla niewtajemniczonych: jest to jurajski zamek wybudowany prawie od nowa i na "oko", bo nie zachowały się informacje o dokładnym dawnym wyglądzie) albo tandetę dla gawiedzi, jednak wierzę w to, że zachowa się przynajmniej częściowy duch przeszłości. Na pewno wszystko jest lepsze od powolnego upadku, jaki miał miejsce przez kilkadziesiąt ostatnich lat.
Jeśli ktoś chce zobaczyć wyludnione sale przed renowacją to właśnie teraz jest odpowiedni czas na wizytę. Ja planuję tu wrócić za jakiś czas aby obejrzeć, co się zmieniło.
A zamek doceniany jest coraz bardziej także przez innych: we wrześniu zajął I miejsce w głosowaniu na "Top Zamki i Pałace w Polsce*", natomiast w listopadzie "Certyfikat Internautów - Najlepszy Produkt Turystyczny 2017".
* Faktem jest, że w województwie opolskim zbyt dużej konkurencji nie miał, bo w Ujeździe to ruina, a w Mosznej jest pałac, a nie zamek
. Pozostałe obiekty to raczej druga liga...