Jura na rowerze
: 2014-05-05, 11:09
W tym roku wiosną jakoś więcej się wyżywam rowerowo, a mniej górsko.
Była to druga w tym roku nieco dłuższa (ponad 40 km) wycieczka na rowerze (a już się kroi kolejna).
W ten "długi weekend" przyszło mi pracować 2 maja. Ażeby już tak całkiem nie siedzieć w domu namówiłam młodszego syna na krótki wypad na Jurę. Ale w sobotę pogoda była całkiem do niczego, wiec za wyjątkiem wypadu na "zumbę" nigdzie nawet nie wychodziłam.
Za to w niedzielę miało być ładnie.
Zaplanowaliśmy wyjazd 8.28 z Chorzowa Batorego.
Jako, że zawsze mam reisefieber wyjechaliśmy z domu już o 7.40 i potem przeszło pół godziny oczekiwali na peronie (na co młody bardzo narzekał).
O 10 dotarliśmy do Żarek-Letnisko i rozpoczęliśmy jazdę.
Pierwszy etap - Żarki, zależało mi na zrobieniu kilku zdjęć na tamtejszym kirkucie.
Ja może mam jakiegoś hopla na tym punkcie (chyba nie ja jedna na tym forum), ale lubię zwiedzać stare cmentarze.
A ten w Żarkach jest wyjątkowo urokliwy i dość nietypowy. Zwykle kirkuty są w miejscach gęsto zadrzewionych, czasem pokrytych bluszczem. ten leży na jurajskim wzgórzu, w odkrytym terenie, porośniętym miejscami dość gęsto rojnikiem pospolitym.
Parę fotek:
W samym centrum Żarek znajduje się dawna synagoga, obecnie Dom Kultury i centrum informacji turystycznej. W miasteczku są liczne tablice informacyjne mówiące o przeszłości Żarek i o jego żydowskich mieszkańcach.
Tu młody czyta tablicę przed synagogą.
Kolejny etap to był przejazd żółtym szlakiem rowerowym od Żarek do Mirowa. 8 km bardzo przyjemnej trasy wąską ścieżką asfaltową, dostępną tylko dla pieszych i rowerów. Sama radość, szczególnie w drugiej połowie, kiedy było w dół.
W Mirowie poszliśmy sobie na lody.
A to zamek Mirów.
I jego dużo brzydszy brat-bliźniak w Bobolicach:
Mówcie co chcecie, mi się ten odbudowany zamek zupełnie ale to zupełnie nie podoba.
Kolejny etap to byl przejazd czerwonym szlakiem pieszym przez Zdów (droga w lesie miejscami bardzo piaszczysta, rowery trzeba było kawałkami prowadzić) do linii kolejowej, potem kawałek szosą i żółtym a potem czerwonym szlakiem pieszym na Górę Zborów (rowery znów trzeba było prowadzić).
I Góra Zborów, do której mam wielki sentyment.
Z Góry Zborów zjechaliśmy (tym razem bez zsiadania z rowerów) do Podlesic, gdzie w Gościńcu Jurajskim zjedliśmy obiad. Teraz to jest takie sobie miejsce. Komercha na całość. A ja pamietam te skałki sprzed 30 i 40 lat. No cóż, cały świat się zmienia.
Kolejny etap to był zamek w Morsku, ale jest na tyle gęsto zalesiony, ze stamtąd nie mam zdjęcia. Pod stromą górę rowery znowu trzeba było prowadzić, za zjazd był na łeb na szyję.
I ostatnia już skałka na trasie, efektowny Okiennik Wielki.
Z jednej strony:
Z drugiej strony:
I z trzeciej strony, kiedy przez chwilę padło na niego ciekawe światło:
Dalej podjechaliśmy do Skarżyc, w tamtejszym kościele akurat był odpust. Jednocześnie w remizie strażackiej szykowała się impreza i grała orkiestra dęta.
Ale niestety nie mieliśmy czasu na zatrzymywanie się, spieszyliśmy się już na pociąg.
Przed samym Zawierciem, na ostrym zjeździe zaliczyłam pierwszą w tym roku glebę.
Przyczyną jest z pewnością moje niedostosowanie się do właściwości nowego roweru, który ma znacznie lepsze hamulce ale gorsze i węższe opony od poprzedniego (tzn. opony nie są gorsze, ale są raczej dostosowane do jazdy szosowej a nie terenowej). Na zjeździe w dół, na ostrym zakręcie przy hamowaniu "uciekło" mi w bok tylne koło i wyleciałam w tył jak z procy, na szczęście bez kontaktu z rowerem i usiadłam na ziemi całym impetem.
Potem byłam już ostrożniejsza.
W Zawierciu byliśmy tuż przed 18, o 18.20 mieliśmy pociąg, jeszcze kupiliśmy jakieś soki i lekturę na drogę i okazało się że nie zmieściliśmy się z rowerami do pociągu, taki był zapchany. Nie całe 2 godziny spędziliśmy w dworcowej pizzerii, która jest całkiem przyzwoita, a pizza bardzo smaczna. O 20.19 już wsiedliśmy do pociągu, a razem z nami kolejnych około 15 rowerzystów. Tyle że nie było wagonu rowerowego (mimo, że był w rozkładzie) i te 15 rowerów musiało stać pomiędzy siedzeniami. Jakoś tam pomieściliśmy się.
Dziś mnie boli tyłek, kolano i łokieć, ale ogólnie jestem zadowolona
Trasa:
I przekrój wysokości:
Wg endomondo zrobiliśmy 46,72 km, 781 m w górę i 682 m w dół
Była to druga w tym roku nieco dłuższa (ponad 40 km) wycieczka na rowerze (a już się kroi kolejna).
W ten "długi weekend" przyszło mi pracować 2 maja. Ażeby już tak całkiem nie siedzieć w domu namówiłam młodszego syna na krótki wypad na Jurę. Ale w sobotę pogoda była całkiem do niczego, wiec za wyjątkiem wypadu na "zumbę" nigdzie nawet nie wychodziłam.
Za to w niedzielę miało być ładnie.
Zaplanowaliśmy wyjazd 8.28 z Chorzowa Batorego.
Jako, że zawsze mam reisefieber wyjechaliśmy z domu już o 7.40 i potem przeszło pół godziny oczekiwali na peronie (na co młody bardzo narzekał).
O 10 dotarliśmy do Żarek-Letnisko i rozpoczęliśmy jazdę.
Pierwszy etap - Żarki, zależało mi na zrobieniu kilku zdjęć na tamtejszym kirkucie.
Ja może mam jakiegoś hopla na tym punkcie (chyba nie ja jedna na tym forum), ale lubię zwiedzać stare cmentarze.
A ten w Żarkach jest wyjątkowo urokliwy i dość nietypowy. Zwykle kirkuty są w miejscach gęsto zadrzewionych, czasem pokrytych bluszczem. ten leży na jurajskim wzgórzu, w odkrytym terenie, porośniętym miejscami dość gęsto rojnikiem pospolitym.
Parę fotek:
W samym centrum Żarek znajduje się dawna synagoga, obecnie Dom Kultury i centrum informacji turystycznej. W miasteczku są liczne tablice informacyjne mówiące o przeszłości Żarek i o jego żydowskich mieszkańcach.
Tu młody czyta tablicę przed synagogą.
Kolejny etap to był przejazd żółtym szlakiem rowerowym od Żarek do Mirowa. 8 km bardzo przyjemnej trasy wąską ścieżką asfaltową, dostępną tylko dla pieszych i rowerów. Sama radość, szczególnie w drugiej połowie, kiedy było w dół.
W Mirowie poszliśmy sobie na lody.
A to zamek Mirów.
I jego dużo brzydszy brat-bliźniak w Bobolicach:
Mówcie co chcecie, mi się ten odbudowany zamek zupełnie ale to zupełnie nie podoba.
Kolejny etap to byl przejazd czerwonym szlakiem pieszym przez Zdów (droga w lesie miejscami bardzo piaszczysta, rowery trzeba było kawałkami prowadzić) do linii kolejowej, potem kawałek szosą i żółtym a potem czerwonym szlakiem pieszym na Górę Zborów (rowery znów trzeba było prowadzić).
I Góra Zborów, do której mam wielki sentyment.
Z Góry Zborów zjechaliśmy (tym razem bez zsiadania z rowerów) do Podlesic, gdzie w Gościńcu Jurajskim zjedliśmy obiad. Teraz to jest takie sobie miejsce. Komercha na całość. A ja pamietam te skałki sprzed 30 i 40 lat. No cóż, cały świat się zmienia.
Kolejny etap to był zamek w Morsku, ale jest na tyle gęsto zalesiony, ze stamtąd nie mam zdjęcia. Pod stromą górę rowery znowu trzeba było prowadzić, za zjazd był na łeb na szyję.
I ostatnia już skałka na trasie, efektowny Okiennik Wielki.
Z jednej strony:
Z drugiej strony:
I z trzeciej strony, kiedy przez chwilę padło na niego ciekawe światło:
Dalej podjechaliśmy do Skarżyc, w tamtejszym kościele akurat był odpust. Jednocześnie w remizie strażackiej szykowała się impreza i grała orkiestra dęta.
Ale niestety nie mieliśmy czasu na zatrzymywanie się, spieszyliśmy się już na pociąg.
Przed samym Zawierciem, na ostrym zjeździe zaliczyłam pierwszą w tym roku glebę.
Przyczyną jest z pewnością moje niedostosowanie się do właściwości nowego roweru, który ma znacznie lepsze hamulce ale gorsze i węższe opony od poprzedniego (tzn. opony nie są gorsze, ale są raczej dostosowane do jazdy szosowej a nie terenowej). Na zjeździe w dół, na ostrym zakręcie przy hamowaniu "uciekło" mi w bok tylne koło i wyleciałam w tył jak z procy, na szczęście bez kontaktu z rowerem i usiadłam na ziemi całym impetem.
Potem byłam już ostrożniejsza.
W Zawierciu byliśmy tuż przed 18, o 18.20 mieliśmy pociąg, jeszcze kupiliśmy jakieś soki i lekturę na drogę i okazało się że nie zmieściliśmy się z rowerami do pociągu, taki był zapchany. Nie całe 2 godziny spędziliśmy w dworcowej pizzerii, która jest całkiem przyzwoita, a pizza bardzo smaczna. O 20.19 już wsiedliśmy do pociągu, a razem z nami kolejnych około 15 rowerzystów. Tyle że nie było wagonu rowerowego (mimo, że był w rozkładzie) i te 15 rowerów musiało stać pomiędzy siedzeniami. Jakoś tam pomieściliśmy się.
Dziś mnie boli tyłek, kolano i łokieć, ale ogólnie jestem zadowolona
Trasa:
I przekrój wysokości:
Wg endomondo zrobiliśmy 46,72 km, 781 m w górę i 682 m w dół