rowerem przez Suwalski Park Krajobrazowy
: 2018-10-19, 18:30
Suwalski Park Krajobrazowy (SPK) – pierwszy w Polsce park krajobrazowy, utworzony w 1976 roku na terenach zagłębienia rzeki Szeszupy oraz terenach okalających jezioro Hańcza. Powierzchnia Parku wynosi 6338 ha, w tym około 60% stanowią użytki rolne, 10% wody, 24% lasy i zadrzewienia, 4% tereny zabagnione, 2% pozostałe grunty. Park ten jest dla mnie fenomenem krajobrazowym i jest świetnym przykładem rzeźby polodowcowej: liczne wniesienia i pagórki tworzą bardzo interesującą kompozycję, a przewaga odkrytych terenów rolnych (pola uprawne, łąki i pastwiska) pozwala w pełni docenić uroki krajobrazu.
Zauważyłem, że wiele ludzi myli Suwalszczyznę z Mazurami, otóż nie ma nic bardziej błędnego! Jest to zupełnie inna kraina geograficzna i zupełnie inaczej ukształtowany teren. Przede wszystkim jezior jest tu bardzo mało (zwłaszcza na północ od Suwałk) i są stosunkowo niewielkie, w większości takie „oczka wodne”, gdzie im tam do jezior mazurskich, w każdym razie w kwestii wielkości, bo urodą na pewno nie cechują się gorszą.
Tereny te są rajem dla rowerzysty, wg mnie rower to idealny środek lokomocji do zwiedzania SPK. Wycieczka, którą relacjonuję poniżej, przebiegała z Mierkiń nad Hańczą, gdzie mieszkaliśmy, na Górę Cisową i z powrotem, ale trudno byłoby uznawać tę górę jak cel wycieczki. Cała trasa, mająca na celu podziwianie piękna Suwalszczyzny, tak naprawdę była celem wycieczki.
Uprzedzając fakty, składam małe wyjaśnienie dotyczące trasy i tego wystającego na północy fragmencika nad Smolnikami. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że w Smolnikach zamiast pojechać prosto, skręciliśmy w lewo i dopiero po jakimś zauważyliśmy, stąd zrobiony dodatkowy dystans, tak to bywa czasami.
mierkiński pejzaż
przystanek autobusowy w Przełomce jak z filmu "Daleko od szosy"
Trasa wycieczki wiodła różnymi drogami, początek po asfalcie, potem drogami gruntowymi, ścieżkami rowerowymi i pieszymi szlakami. Powrót z Cisowej Góry miał być lajtowy i prawie był, a na pewno był dłuższy niż przewidziany. Szlaki piesze mają to do siebie, że jedne nadają się bardziej na rower, drugie mniej, zwłaszcza jak nie dysponuje się rowerem górskim (a my jeździmy na trekkingowych) i zdarzało się, że rower po takiej ścieżce pieszej trzeba było kawałek prowadzić. Nie było to specjalnie uciążliwe, a na pewno odbyło się z korzyścią dla mijanych krajobrazów.
Start wycieczki w Mierkiniach, początkowy przejazd wzdłuż jeziora Hańcza asfaltową drogą. Po drodze mijamy piękne krajobrazy, przywodzące na myśl pejzaże toskańskie.
To skojarzenie z Toskanią miałem w wielu miejscach na Suwalszczyźnie, za bardzo nie lubię porównywania rodzimych skarbów krajobrazu i kultury, bo uważam, że Polska jest pięknym krajem, ale od tego porównania nie mogę się zdystansować. Przy czym można by się zastanowić lekko żartobliwie, czy Suwalszczyzna to polska Toskania, czy może jest odwrotnie? Na pewno Suwalszczyna jest mniej popularna, ale czy mniej piękna?
Po dojechaniu na skrzyżowanie w Bachanowie następny odcinek wycieczki biegnie szlakiem rowerowym - drogą gruntową. Tu następuje fragment płaskiego krajobrazu (niezbyt długi), wokół szlaku znajdują się pola uprawne i pastwiska. Łąki upstrzone są większymi i mniejszymi kamieniami będącymi pozostałościami po polodowcowych przekształceniach krajobrazu. Miejscowa legenda głosi, że kamienie te nadal wyrastają spod ziemi, szczególnie podczas pełni księżyca. Coś w tym musi być, bo na wielu polach można znaleźć zebrane w jedno miejsce i usypane świeżo w całkiem spory kopczyk kamienie. Pewnie dokładanie do kopczyków kamieni odbywa się na bieżąco, w cyklach miesięcznych.
moje rowerowe szczęście
w Bachanowie
Na szczęście niedaleki kawałek od Bachanowa krajobraz robi się taki, jaki być powinien, czyli pagórkowaty - zjeżdżamy w obniżenie Szeszupy, z dość dużymi różnicami wysokości.
Z daleka widać położone na południe SPK wiatraki z ferm wiatrowych. Chociaż położone poza terenem parku krajobrazowego, to przez swoją wielkość są widoczne z dużej odległości i stanowią istotny, choć niezbyt piękny element krajobrazu.
Podróż przez te pofalowane pola i łąki była przeurocza.
Dojeżdżamy do Wodziłek, jest piękne miejsce na zdjęcia plenerowe, a tu jak na złość wielka ciemna chmura przesłoniła słońce i nie chce zejść. I choć tu często wieje, to akurat teraz nie wiał wiatr, co mógłby ją przegonić, uczepiła się chmura nieba i już. Czekam, czekam, czekam i nic. W końcu jakoś się udało doczekać.
Miejscowość Wodziłki została założona w 1788 roku przez rosyjskich staroobrzędowców, uciekających przez prześladowaniami religijnymi. W tym samym roku staroobrzędowcy wybudowali tu cerkiew (molennę).
Oprócz Wodziłek osiedlili się oni w pobliskim Łopuchowie oraz w rejonach Suwałk, Augustowa i Sejn. W latach międzywojennych zamieszkiwało w Polsce ok. 50 tys. staroobrzędowców. Podczas II wojny światowej hitlerowcy deportowali wielu staroobrzędowców do Związku Radzieckiego lub wywieźli na roboty przymusowe do Niemiec, skąd większość z nich już nie wróciła. Po roku 1945 w granicach Polski pozostało ich ok. 2,5 tys. Przed wojną Wodziłki zamieszkiwało ok. 100 rodzin, dziś zostało ich tylko sześć.
molenna staroobrzędowców w Wodziłkach
niestety nie jest udostępniona do zwiedzania
stara stodoła
zabudowania w Wodziłkach
Z Wodziłek podążamy dalej czarnym szlakiem pieszym w stronę jeziora Jagłówek. Szlak wiedzie pięknymi polnymi drogami, wije się i faluje.
sacrum i profanum czyli kapliczka i krowy
Po przejechaniu sporego odcinka polami szlak kieruje się w stronę lasu. Ścieżka robi się coraz węższa i trudniejsza dla rowerów, w dodatku zaczyna prowadzić przez lekko podmokłe tereny. Zaczynamy prowadzić rowery i czekamy z utęsknieniem na krzyżówkę z zielonym szlakiem prowadzącym do Udziejka. W ramach rekompensaty moja lepsza połówka zaczyna się rozglądać po lesie za grzybami i coś tam znajduje (ja grzybów nie zbieram, bo nie lubię i się nie znam, a nie mam ochoty jeść grzybów „jadalnych tylko raz").
Jest! Krzyżówka! Skręcamy w lewo na północ w stronę jeziora Jagłówek, ścieżka robi się trochę bardziej przyjazna, choć za chwilę trzeba było przenosić rowery przez liczne wystające korzenie drzew.
jezioro Jagłówek
Jezioro Jagłówek gdzieś tam spoziera spoza linii drzew, ale już za chwilę opuszczamy tereny leśne i uwaga, wyjeżdżamy na piękną, olbrzymią łąkę, lekko pofalowaną, otoczoną z dwóch stron wianuszkiem drzew. Kolejna Toskania, jak w mordę strzelił. Fundujemy sobie tam dłuższą sjestę, ja zajmuję się robieniem zdjęć, reszta wycieczki udaje się na grzyby. Krajobrazy są piękne, prawdziwków jest tyle, że można je kosić. Rosną piękne, wielkie i zdrowe okazy. Momentalnie zostało zebrane mnóstwo grzybów, pełny rowerowy koszyk.
imponujące prawdziwki
grzyb wielki jak bochenek chleba
prawdziwkowe żniwa
muchomory - choć ładne, są niejadalne
Temat grzybów na Suwalszczyźnie to jest osobna kwestia. Lasów i lasków jest tam stosunkowo dużo, a mieszkańców i turystów mało. Z uwagi na brak dużej aglomeracji - największe miasto to Suwałki liczące 70 tys. mieszkańców brak zapotrzebowania na komercyjny zbiór grzybów. W Krakowie na targowiskach można kupić grzyby zbierane w beskidzkich lasach, najwyraźniej tu jest inaczej, poza tym być może duża ilość mieszkańców Suwałk zbiera sobie sama grzyby, co jest stosunkowo łatwe w tych terenach.
Kończymy grzybowy temat, wracamy do naszych krajobrazów.
Po zebraniu plonów lasu i krótkim posiłku (nie, nie jedliśmy grzybów na surowo) kontynuujemy naszą wycieczkę rowerową. Dojeżdżamy do krzyżówki z niebieskim szlakiem i kierujemy się na wschód. Góra Cisowa coraz bliżej. Pogoda jest mocno zmienna, akurat w tym momencie i miejscu słońce zagrało na właściwych nutach, czego efektem są kolejne piękne pejzaże, znowu przywodzące na myśl pewne piękne rejony Włoch...
Nad Jeziorem Kopane, znowu jesteśmy zmuszeni zejść z rowerów - droga, choć szeroka, jest niemiłosiernie zryta (skopana?) przez jeżdżące tamtędy traktory. Z prawdziwą ulgą dobijamy do drogi prowadzącej pod Górę Cisową spod Udziejka, nareszcie kawałek asfaltu... Trasa, choć piękna, trochę nas wytrzepała.
Góra Cisowa wznosi się na wysokość 256 m n.p.m. nad miejscowością Gulbieniszki. Jej wzniesienie ma charakterystyczny kształt przypominający stożek wulkaniczny, dlatego też często zwana jest "suwalską Fudżijamą". Rozpościera się z niej wspaniały widok na Suwalski Park Krajobrazowy, w tym na obniżenie Szeszupy i na kilkanaście jezior.
Powrót do bazy był zaplanowany przez Smolniki. Niewielki kawałek do przejechania drogą szybkiego ruchu i skręcamy w lewo w bardziej spokojne rejony. W międzyczasie zmienność pogody przestała być zmienna i niebo przesłoniły ciemne, choć raczej nie deszczowe chmury. I tu w ramach tego wpisu następuje magiczna teleportacja w czasie, po machnięciu różdżką przenosimy się w mgnieniu oka do naszych poprzednich wakacji na Suwalszczyźnie, gdzie również odwiedziłem Cisową Górę. Wtedy podejście (jak to szumnie brzmi) na nią było swoistą grą w czasie, ponieważ z zachodu nadciągała burza. Burzowe klimaty fajnie wychodzą na zdjęciach, choć zawsze burzowe fotografie robi się z pewną dawką ryzyka i ważne jest, by nie przemoknąć za bardzo.
Tamtego roku udało mi się ocalić od doszczętnego przemoknięcia sporą grupkę dorosłych i dzieci - pod Cisową Górę podjechałem wtedy samochodem (byłem sam) i schodząc z niej dosłownie czułem na plecach zbliżającą się burzę. Za mną z góry schodziła grupka trzech rodzin z dziećmi w wieku przedszkolnym, w sumie ok. 10 osób. Widać było, że burza ich dopadnie, a nie mieli nic na deszcz, żadnego (oprócz mojego) samochodu nie było na parkingu, chyba przyszli pieszo. Zacząłem ich nawoływać do pośpiechu, bo już zaczęły spadać z nieba rzadkie, ale ciepłe krople - zaproponowałem im odwiezienie gdzie trzeba. Łącznie do mojego auta wsiadło chyba osiem osób, dzieci na kolanach, inne dzieci na kolanach dzieci, na full. Nie zmieściło się niestety dwóch tatusiów. Okazało się, że mieszkają w Sidorach, na wschód do drogi szybkiego ruchu i faktycznie przyszli na Górę Cisową na nogach. No to jedziemy. Po chwili deszcz walnął taki, że wycieraczka nie nadążała z robotą. Prowadzony przez rodzinkę odwiozłem ich pod sam pensjonat, kiedy właśnie przestało padać, ale uchroniłem ich przez niezłym zmoczeniem (na parkingu pod Górą Cisową nie było pod czym się schować). Wracając do domu minąłem tych dwóch tatusiów, nie wyglądali za ciekawie. Dobry uczynek spełniony, zawsze moim credem życiowym było być dobrym dla ludzi, uważam że takie postępowanie jest oczywiste, a poza tym uważam, że dobro zawsze powraca.
Wracając do spraw turystycznych w ramach ubiegłorocznej wycieczki odwiedziłem tereny położone w rejonie Smolnik, a że po burzy przychodzi tu słońce, to plon fotograficzny był niezły, w tym roku nawet nie wyciągałem aparatu w tych rejonach. A więc kompilując dwie wycieczki, jesteśmy cały czas na Górze Cisowej.
Góra Cisowa przed burzą
burza nad SPK
Na początku drogi do Smolnik po prawej stronie znajduje się piękne jezioro Krejwelek. Warto się tu zatrzymać, na tej oazie spokoju i relaksu, jezioro jest naprawdę piękne.
wymarzone miejsce na relaks
Interesującym mijanym po drodze widokiem jest podmokły teren z wystającymi kikutami uschniętych drzew, takie brzozowe cmentarzysko.
W Smolnikach znajduje się punkt widokowy "U Pana Tadeusza". Widać z niego północno-wschodnią część SPK oraz jeziora kleszczowieckie. Na pierwszy plan wysuwa się stożek Góry Cisowej. Unikalny krajobraz tego rejonu został wykorzystany przy realizacji filmów: "Dolina Issy" Tadeusza Konwickiego i "Pan Tadeusz" Andrzeja Wajdy - stąd nazwa punktu widokowego.
Ze Smolnik droga prowadziła nas już do Mierkiń, zaliczyliśmy jeszcze małą wtopę z pojechaniem z złym kierunku, przez co nadłożyliśmy parę kilometrów (o czym pisałem na wstępie) i z prawdziwą radością powitaliśmy widok Starej Hańczy, do Mierkiń już niedaleko, no i ostatnio kawałek już przebiegał po asfalcie.
Cały Suwalski Park Krajobrazowy ze wszystkimi szlakami pieszymi i rowerowymi prezentuje się następująco:
Cała nasza wycieczka przebiegała trochę w górę, trochę w dół, nabiliśmy aż 500m podjazdów, całkiem sporo, prawda? Ale pętelka naprawdę godna uwagi.
Zauważyłem, że wiele ludzi myli Suwalszczyznę z Mazurami, otóż nie ma nic bardziej błędnego! Jest to zupełnie inna kraina geograficzna i zupełnie inaczej ukształtowany teren. Przede wszystkim jezior jest tu bardzo mało (zwłaszcza na północ od Suwałk) i są stosunkowo niewielkie, w większości takie „oczka wodne”, gdzie im tam do jezior mazurskich, w każdym razie w kwestii wielkości, bo urodą na pewno nie cechują się gorszą.
Tereny te są rajem dla rowerzysty, wg mnie rower to idealny środek lokomocji do zwiedzania SPK. Wycieczka, którą relacjonuję poniżej, przebiegała z Mierkiń nad Hańczą, gdzie mieszkaliśmy, na Górę Cisową i z powrotem, ale trudno byłoby uznawać tę górę jak cel wycieczki. Cała trasa, mająca na celu podziwianie piękna Suwalszczyzny, tak naprawdę była celem wycieczki.
Uprzedzając fakty, składam małe wyjaśnienie dotyczące trasy i tego wystającego na północy fragmencika nad Smolnikami. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że w Smolnikach zamiast pojechać prosto, skręciliśmy w lewo i dopiero po jakimś zauważyliśmy, stąd zrobiony dodatkowy dystans, tak to bywa czasami.
mierkiński pejzaż
przystanek autobusowy w Przełomce jak z filmu "Daleko od szosy"
Trasa wycieczki wiodła różnymi drogami, początek po asfalcie, potem drogami gruntowymi, ścieżkami rowerowymi i pieszymi szlakami. Powrót z Cisowej Góry miał być lajtowy i prawie był, a na pewno był dłuższy niż przewidziany. Szlaki piesze mają to do siebie, że jedne nadają się bardziej na rower, drugie mniej, zwłaszcza jak nie dysponuje się rowerem górskim (a my jeździmy na trekkingowych) i zdarzało się, że rower po takiej ścieżce pieszej trzeba było kawałek prowadzić. Nie było to specjalnie uciążliwe, a na pewno odbyło się z korzyścią dla mijanych krajobrazów.
Start wycieczki w Mierkiniach, początkowy przejazd wzdłuż jeziora Hańcza asfaltową drogą. Po drodze mijamy piękne krajobrazy, przywodzące na myśl pejzaże toskańskie.
To skojarzenie z Toskanią miałem w wielu miejscach na Suwalszczyźnie, za bardzo nie lubię porównywania rodzimych skarbów krajobrazu i kultury, bo uważam, że Polska jest pięknym krajem, ale od tego porównania nie mogę się zdystansować. Przy czym można by się zastanowić lekko żartobliwie, czy Suwalszczyzna to polska Toskania, czy może jest odwrotnie? Na pewno Suwalszczyna jest mniej popularna, ale czy mniej piękna?
Po dojechaniu na skrzyżowanie w Bachanowie następny odcinek wycieczki biegnie szlakiem rowerowym - drogą gruntową. Tu następuje fragment płaskiego krajobrazu (niezbyt długi), wokół szlaku znajdują się pola uprawne i pastwiska. Łąki upstrzone są większymi i mniejszymi kamieniami będącymi pozostałościami po polodowcowych przekształceniach krajobrazu. Miejscowa legenda głosi, że kamienie te nadal wyrastają spod ziemi, szczególnie podczas pełni księżyca. Coś w tym musi być, bo na wielu polach można znaleźć zebrane w jedno miejsce i usypane świeżo w całkiem spory kopczyk kamienie. Pewnie dokładanie do kopczyków kamieni odbywa się na bieżąco, w cyklach miesięcznych.
moje rowerowe szczęście
w Bachanowie
Na szczęście niedaleki kawałek od Bachanowa krajobraz robi się taki, jaki być powinien, czyli pagórkowaty - zjeżdżamy w obniżenie Szeszupy, z dość dużymi różnicami wysokości.
Z daleka widać położone na południe SPK wiatraki z ferm wiatrowych. Chociaż położone poza terenem parku krajobrazowego, to przez swoją wielkość są widoczne z dużej odległości i stanowią istotny, choć niezbyt piękny element krajobrazu.
Podróż przez te pofalowane pola i łąki była przeurocza.
Dojeżdżamy do Wodziłek, jest piękne miejsce na zdjęcia plenerowe, a tu jak na złość wielka ciemna chmura przesłoniła słońce i nie chce zejść. I choć tu często wieje, to akurat teraz nie wiał wiatr, co mógłby ją przegonić, uczepiła się chmura nieba i już. Czekam, czekam, czekam i nic. W końcu jakoś się udało doczekać.
Miejscowość Wodziłki została założona w 1788 roku przez rosyjskich staroobrzędowców, uciekających przez prześladowaniami religijnymi. W tym samym roku staroobrzędowcy wybudowali tu cerkiew (molennę).
Oprócz Wodziłek osiedlili się oni w pobliskim Łopuchowie oraz w rejonach Suwałk, Augustowa i Sejn. W latach międzywojennych zamieszkiwało w Polsce ok. 50 tys. staroobrzędowców. Podczas II wojny światowej hitlerowcy deportowali wielu staroobrzędowców do Związku Radzieckiego lub wywieźli na roboty przymusowe do Niemiec, skąd większość z nich już nie wróciła. Po roku 1945 w granicach Polski pozostało ich ok. 2,5 tys. Przed wojną Wodziłki zamieszkiwało ok. 100 rodzin, dziś zostało ich tylko sześć.
molenna staroobrzędowców w Wodziłkach
niestety nie jest udostępniona do zwiedzania
stara stodoła
zabudowania w Wodziłkach
Z Wodziłek podążamy dalej czarnym szlakiem pieszym w stronę jeziora Jagłówek. Szlak wiedzie pięknymi polnymi drogami, wije się i faluje.
sacrum i profanum czyli kapliczka i krowy
Po przejechaniu sporego odcinka polami szlak kieruje się w stronę lasu. Ścieżka robi się coraz węższa i trudniejsza dla rowerów, w dodatku zaczyna prowadzić przez lekko podmokłe tereny. Zaczynamy prowadzić rowery i czekamy z utęsknieniem na krzyżówkę z zielonym szlakiem prowadzącym do Udziejka. W ramach rekompensaty moja lepsza połówka zaczyna się rozglądać po lesie za grzybami i coś tam znajduje (ja grzybów nie zbieram, bo nie lubię i się nie znam, a nie mam ochoty jeść grzybów „jadalnych tylko raz").
Jest! Krzyżówka! Skręcamy w lewo na północ w stronę jeziora Jagłówek, ścieżka robi się trochę bardziej przyjazna, choć za chwilę trzeba było przenosić rowery przez liczne wystające korzenie drzew.
jezioro Jagłówek
Jezioro Jagłówek gdzieś tam spoziera spoza linii drzew, ale już za chwilę opuszczamy tereny leśne i uwaga, wyjeżdżamy na piękną, olbrzymią łąkę, lekko pofalowaną, otoczoną z dwóch stron wianuszkiem drzew. Kolejna Toskania, jak w mordę strzelił. Fundujemy sobie tam dłuższą sjestę, ja zajmuję się robieniem zdjęć, reszta wycieczki udaje się na grzyby. Krajobrazy są piękne, prawdziwków jest tyle, że można je kosić. Rosną piękne, wielkie i zdrowe okazy. Momentalnie zostało zebrane mnóstwo grzybów, pełny rowerowy koszyk.
imponujące prawdziwki
grzyb wielki jak bochenek chleba
prawdziwkowe żniwa
muchomory - choć ładne, są niejadalne
Temat grzybów na Suwalszczyźnie to jest osobna kwestia. Lasów i lasków jest tam stosunkowo dużo, a mieszkańców i turystów mało. Z uwagi na brak dużej aglomeracji - największe miasto to Suwałki liczące 70 tys. mieszkańców brak zapotrzebowania na komercyjny zbiór grzybów. W Krakowie na targowiskach można kupić grzyby zbierane w beskidzkich lasach, najwyraźniej tu jest inaczej, poza tym być może duża ilość mieszkańców Suwałk zbiera sobie sama grzyby, co jest stosunkowo łatwe w tych terenach.
Kończymy grzybowy temat, wracamy do naszych krajobrazów.
Po zebraniu plonów lasu i krótkim posiłku (nie, nie jedliśmy grzybów na surowo) kontynuujemy naszą wycieczkę rowerową. Dojeżdżamy do krzyżówki z niebieskim szlakiem i kierujemy się na wschód. Góra Cisowa coraz bliżej. Pogoda jest mocno zmienna, akurat w tym momencie i miejscu słońce zagrało na właściwych nutach, czego efektem są kolejne piękne pejzaże, znowu przywodzące na myśl pewne piękne rejony Włoch...
Nad Jeziorem Kopane, znowu jesteśmy zmuszeni zejść z rowerów - droga, choć szeroka, jest niemiłosiernie zryta (skopana?) przez jeżdżące tamtędy traktory. Z prawdziwą ulgą dobijamy do drogi prowadzącej pod Górę Cisową spod Udziejka, nareszcie kawałek asfaltu... Trasa, choć piękna, trochę nas wytrzepała.
Góra Cisowa wznosi się na wysokość 256 m n.p.m. nad miejscowością Gulbieniszki. Jej wzniesienie ma charakterystyczny kształt przypominający stożek wulkaniczny, dlatego też często zwana jest "suwalską Fudżijamą". Rozpościera się z niej wspaniały widok na Suwalski Park Krajobrazowy, w tym na obniżenie Szeszupy i na kilkanaście jezior.
Powrót do bazy był zaplanowany przez Smolniki. Niewielki kawałek do przejechania drogą szybkiego ruchu i skręcamy w lewo w bardziej spokojne rejony. W międzyczasie zmienność pogody przestała być zmienna i niebo przesłoniły ciemne, choć raczej nie deszczowe chmury. I tu w ramach tego wpisu następuje magiczna teleportacja w czasie, po machnięciu różdżką przenosimy się w mgnieniu oka do naszych poprzednich wakacji na Suwalszczyźnie, gdzie również odwiedziłem Cisową Górę. Wtedy podejście (jak to szumnie brzmi) na nią było swoistą grą w czasie, ponieważ z zachodu nadciągała burza. Burzowe klimaty fajnie wychodzą na zdjęciach, choć zawsze burzowe fotografie robi się z pewną dawką ryzyka i ważne jest, by nie przemoknąć za bardzo.
Tamtego roku udało mi się ocalić od doszczętnego przemoknięcia sporą grupkę dorosłych i dzieci - pod Cisową Górę podjechałem wtedy samochodem (byłem sam) i schodząc z niej dosłownie czułem na plecach zbliżającą się burzę. Za mną z góry schodziła grupka trzech rodzin z dziećmi w wieku przedszkolnym, w sumie ok. 10 osób. Widać było, że burza ich dopadnie, a nie mieli nic na deszcz, żadnego (oprócz mojego) samochodu nie było na parkingu, chyba przyszli pieszo. Zacząłem ich nawoływać do pośpiechu, bo już zaczęły spadać z nieba rzadkie, ale ciepłe krople - zaproponowałem im odwiezienie gdzie trzeba. Łącznie do mojego auta wsiadło chyba osiem osób, dzieci na kolanach, inne dzieci na kolanach dzieci, na full. Nie zmieściło się niestety dwóch tatusiów. Okazało się, że mieszkają w Sidorach, na wschód do drogi szybkiego ruchu i faktycznie przyszli na Górę Cisową na nogach. No to jedziemy. Po chwili deszcz walnął taki, że wycieraczka nie nadążała z robotą. Prowadzony przez rodzinkę odwiozłem ich pod sam pensjonat, kiedy właśnie przestało padać, ale uchroniłem ich przez niezłym zmoczeniem (na parkingu pod Górą Cisową nie było pod czym się schować). Wracając do domu minąłem tych dwóch tatusiów, nie wyglądali za ciekawie. Dobry uczynek spełniony, zawsze moim credem życiowym było być dobrym dla ludzi, uważam że takie postępowanie jest oczywiste, a poza tym uważam, że dobro zawsze powraca.
Wracając do spraw turystycznych w ramach ubiegłorocznej wycieczki odwiedziłem tereny położone w rejonie Smolnik, a że po burzy przychodzi tu słońce, to plon fotograficzny był niezły, w tym roku nawet nie wyciągałem aparatu w tych rejonach. A więc kompilując dwie wycieczki, jesteśmy cały czas na Górze Cisowej.
Góra Cisowa przed burzą
burza nad SPK
Na początku drogi do Smolnik po prawej stronie znajduje się piękne jezioro Krejwelek. Warto się tu zatrzymać, na tej oazie spokoju i relaksu, jezioro jest naprawdę piękne.
wymarzone miejsce na relaks
Interesującym mijanym po drodze widokiem jest podmokły teren z wystającymi kikutami uschniętych drzew, takie brzozowe cmentarzysko.
W Smolnikach znajduje się punkt widokowy "U Pana Tadeusza". Widać z niego północno-wschodnią część SPK oraz jeziora kleszczowieckie. Na pierwszy plan wysuwa się stożek Góry Cisowej. Unikalny krajobraz tego rejonu został wykorzystany przy realizacji filmów: "Dolina Issy" Tadeusza Konwickiego i "Pan Tadeusz" Andrzeja Wajdy - stąd nazwa punktu widokowego.
Ze Smolnik droga prowadziła nas już do Mierkiń, zaliczyliśmy jeszcze małą wtopę z pojechaniem z złym kierunku, przez co nadłożyliśmy parę kilometrów (o czym pisałem na wstępie) i z prawdziwą radością powitaliśmy widok Starej Hańczy, do Mierkiń już niedaleko, no i ostatnio kawałek już przebiegał po asfalcie.
Cały Suwalski Park Krajobrazowy ze wszystkimi szlakami pieszymi i rowerowymi prezentuje się następująco:
Cała nasza wycieczka przebiegała trochę w górę, trochę w dół, nabiliśmy aż 500m podjazdów, całkiem sporo, prawda? Ale pętelka naprawdę godna uwagi.