Beskid Sokoli okiem cepra.
Tak. Jest zaproszenie. Rezerwuję w Cieszynie pokój 2-osobowy (lepiej mieć 2 łóżka niż żadne) i czekam z niecierpliwością na forumowe spotkanie. Jadę komunikacją publiczną, wszak na podobnych imprezach nikt za kołnierz nie wylewa. Oczywiście jadę na sępa, przecież nie będę targał dóbr luksusowych. Już w Szczercowie w intencji udanego zlotu prosiłem o wstawiennictwo wielu świętych, modły zostały wysłuchane.
Do Cieszyna dotarłem przed zachodem słońca i postanowiłem po nim pospacerować.
Będąc na Wzgórzu Zamkowym nieznajomy pyta: ceper? I tak poznaję Adriana, grzechem byłoby nie usiąść wygodnie i coś przetrącić. Bierzemy pizzę, którą sam zjadam, oraz po dwa piwa bezalkoholowe i alkoholowe. Wybrałem drugą opcję - to miesięczna norma. Ani się obejrzeliśmy i prawie 2 godziny zleciały jak batem strzelił. Chciałem iść piechotą do hotelu mijając po drodze ruiny domu pogrzebowego oraz 2 cmentarze żydowskie (stary i nowy). Adrian postanowił mnie podwieźć. Trochę oponowałem, bo trza się bać żywych a nie duchów. Nalegał. Uległem.
W Bełchatowie mamy darmową komunikację miejską, zaś w Cieszynie poszli dalej - darmowe taxi także na miejsce zbiórki. Chyba nawet nie podziękowałem, więc czynię to teraz: dzięki.
Na miejsce zbiórki dotarliśmy w kwadrans, potem drugi kwadrans spacer lasem i łąkami przy gwieździstym niebie. Dawno ich nie widziałem, podobnie jak i wschodu słońca, więc cieszyłem się jak dziecko z tego powodu. Przeżyłem potem zawód, bo wschodu słońca nie widziałem...
Sądziłem, że będzie byle jak podpieczona kiełbasa jak to na rajdach bywa, a tu pełna kultura: Adrian taszczył ruszt, także zapasową kiełbaskę, pieczywo i musztardę, ale miałem dwie swoje, zaś na ostro to ja tylko w...
Oto poranny sokół, powtarzam: sokół. Jeśli widzicie coś innego, to wzrok Was myli...
Po wschodzie słońca, którego nie widzieliśmy, uprzątnęliśmy ognisko i ruszyliśmy pod Tuł, gdzie pożegnaliśmy Adriana z Izabelą. Szczęśliwcy pozostali ze mną, czego dowodem jest gest sokoła - on nauczył się od córki czy córka od niego, to pozostanie ich tajemnicą. Jo nie rozumieć ślůnsko godka, tym bardziej ich lokalne gesty.
Gdy słoma stała się sianem, to pojawiły się też smutne krowy o jednym cycku, bo to je robi się w konia. Pojawiły się też ładne widoki, które nawiązywały do Cieńkowa oraz Cieślara, ale chyba ciut ładniejsze.
Po drodze na Czantorię zrobiliśmy popas, podczas którego sypałem dowcipami i dywagowaliśmy o przyszłości świata.
Aby sokół nie pękł ze śmiechu, postanowiłem się nieco oddalić. Ucieczka się nie powiodła, więc później zostałem w cieniu peletonu, by na Wielkiej Czantorii być ponad kwadrans wcześniej.
Później schodziliśmy w kierunku Małej Czantorii, lecz lasek Gronika mnie urzekł i pożegnaliśmy się, bo w planach miałem jeszcze pętelkę koło Goleszowa. Darmowe taxi odjechało rano, mógłbym zarwać amortyzator w "niemcu" lub by trza nadłożyć z półtora km
w ciul kółko. Wygodniej będzie busem (był opóźniony 30 minut) podjechać do Goleszowa, petelka i busem do Cieszyna.
Z Goleszowa asfaltówką do strzelnicy, za strzelnicą w lewo (poszedłem przed, więc potem chaszczowałem kawałek) i jesteśmy na punkcie widokowym Wyrchgóra, z którego jest dość strome zejście do jeziora "Pod Księżycem" (za dnia nie widać jeziorka) i powrót przez wąwóz Ajszynt i łąki do Goleszowa. W miejscowym kościele spędziłem chwilę czasu w podzięce za udany dzień.
Galeria zdjęć: 2019.10.19 Cieszyn - Tuł - Czantoria - Wyrchgóra