Tak, to była wędrówka z duchem cepra, a także z duchem grupy pierwszej, która miała ruszać o 7, a ostatecznie nie pojechała w ogóle.
Zaczęliśmy od chaszczingu, od prawdziwka wielkości talerza (zdrowy!) i nawet był parów.
Cieńków przywitał nas słońcem i toastem.
Ci, co mieli być tam o siódmej, dobrze zrobili, że zostali w domu.... słońce wyszło tylko na chwilę - na nasze przybycie.
Kolory zakręciły nam w głowach.
Ale sielanka nie trwała zbyt długo...
Były krowy...
I w ogóle jakaś jesień.
Oglądaliśmy też z daleka Jezioro Czerniańskie i wystający nad nim Zameczek.
Potem była nuda. Jedni wznosili toasty, inni zbierali grzyby.
Byli też tacy, którzy skrzętnie skorzystali z placu zabaw!
Podeszliśmy wyżej, na Wyżni Cieńków. Chmury obniżały się stopniowo. To duch cepra owiał okolicę.
Po opróżnieniu zapasów z plecaków okazało się, że niektórzy mają pomysł na urozmaicenie wycieczki, a ponoć prowadził ten, co szedł na końcu...
Trochę pobuszowaliśmy w choinkach, ale w końcu odnalazła się ścieżka, była to świetna okazja do kolejnego toastu. Na Zielonym Kopcu. Przy wspaniałych widokach.
W ogóle odżywialiśmy się zdrowo, same owoce. Wiśnia, cytryna, grejfrut, jabłko. Same witaminy.
Poszliśmy też, jak wspomniał już Sprocket, na Malinowską.
To znaczy chcieliśmy skrócić, ale stwierdziliśmy, że ceper na pewno się przyczepi, więc poszliśmy na szczyt.
Widoki nie powalały i nieco wiało, ale to nic. Było fajnie.
Tam skończyła się wiśnia i trzeba było schodzić.
Po drodze Tobi wskakiwał na każde drzewo, ale w końcu dał sobie spokój.
Malinów sobie darowaliśmy, bo tam nic ciekawego nie ma. Poszliśmy skrótem i nie żałowaliśmy.
Ku rozpaczy Dobromiła nie otarliśmy się o bar na Salmopolu.
Każdemu już burczało w brzuchu więc sunęliśmy na ten słynny Czupel.
Droga jednak się dłużyła, bo były pieńki.
W końcu padło hasło - Czupel trzy minuty i podejście w dół - co zmobilizowało wszystkich!
Ceper przegapił punkt widokowy, my nie...
Złoniemił długo studiował panoramę z tego niepozornego z dołu miejsca...
Rozpaliliśmy ogień i nieśmiało zaczęliśmy punkt kulminacyjny dnia.
Nieco zawiedzeni, bo jesieni w górach ni ma...
Wszyscy w ogóle dziękowali głośno, że byli w tym miejscu i wspominali cepra.
Tak w ogóle to powoli zaczęło się wypogadzać.
Potem doszło do scen drastycznych. Tobi zapierdzielił Sebastianowi kiełbasę z kija.
Po chwili Junior użarł Złoniemiła w nogę, który to strzelił focha i poszedł oglądać widoki.
Sebastian wziął rezerwową kiełbasę, ale Tobi nie dał za wygraną. Seba zawziął się jednak, kiełbasy nie oddał. Na poniższym zdjęciu widać zacięcie, z jakim broni kiełbasy.
Słońce wyszło na dobre. Było naprawdę ciepło!
Tobi nie dawał za wygraną.
W takich okolicznościach ognisko chyliło się ku końcowi...
Po chwili skończył się i owoc...
A to oznaczało czas, by zejść. Zachód sobie darowaliśmy.
Zeszliśmy według starego przebiegu zielonego szlaku.
I po dziewięciu godzinach zamknęliśmy pętlę...
A na zakończenie napiszę, że pierwsza grupa nie została doścignięta, bo wyrusza jutro...