Rowerowy Eurotrip 2018
Rowerowy Eurotrip 2018
Dzień 1 - 328 km na początek - 14.07.2018
Na tegoroczny wypad rowerowy miałem kilka pomysłów. Jednak już dawno temu powiedziałem sobie, że nie będzie nigdy więcej żadnego wcześniejszego planowania bo i tak później wszystko mi się sypie Większość moich wypadów to ostatnio zwykły zbieg okoliczności. Wyznaczam przede wszystkim punkt docelowy, a którędy tam dotrę nie ma już dla mnie większego znaczenia.
Na tegoroczny dwutygodniowy wypad rowerowy już wcześniej zapisał się Grzesiu. Chyba się już pogodził z formą podróży rowerem jaką preferuję I jest to jak na razie jedyna osoba , która nie ma lęku przed takim wypadem...
Wcześniej myślałem by w tym roku zaliczyć kraje Beneluksu + Francja. Jednak gdy swój akces w wyprawie zgłosił Grzesiu to wiedziałem, że to kierunek który go nie interesuje. Nic nie konkretyzujemy odnośnie wyprawy. Jedyne co to zaznaczam, że chcę odwiedzić Serbię bo to kraj bałkański którego jeszcze nie dane mi było odwiedzić. Jedziemy więc standardowo na południe, na Bałkany...
Jedyny plan wyjazdu to 200 km dziennie. Jak się później okazało było to bardzo trudne do osiągnięcia. Trasę na konkretny dzień de fakto wymyślaliśmy dzień wcześniej, a często zmiana następowała dosłownie już w trakcie jazdy. Wszystko zależało np. od pogody lub od zwykłego "widzimisię"....
Przygotowań sprzętowych do wyjazdu nie było żadnych(poza wymianą opon na nowe). Zamontowałem bagażnik, założyłem sakwy, do których spakowałem swój standardowy ekwipunek wyprawowy i wio na południe !
Umawiamy się, tym razem we Frydku na rynku. Ja wyruszam około pierwszej w nocy by na miejscu być w okolicach wschodu słońca. Pogoda dopisuje i dość dobrze mi się jedzie po nocy. O świcie odwiedzam Bilovec. Większość zabytkowej zabudowy pochodzi z okresu renesansu ale np. pałac został przebudowany w duchu baroku. Ratusz natomiast pozostał w oryginale.
W północnej części rynku stoi kościół św. Mikołaja, a na środku pomnik na cześć wyzwolicieli zza wschodniej granicy...
Mijając stawy w okolicy Odry widać już ładnie Beskid Śląsko-Morawski. Jednak najwyższe szczyty pasma skryte są w chmurach.
We Frydku jestem z kilkuminutowym poślizgiem czasowym. Trochę się zdziwiłem, że Grzesiu jeszcze nie dotarł. Próbuję dzwonić, ale abonent niedostępny.... Okazało się, że owszem dotarł na miejsce wyznaczonym czasie, ale podjechał na rynek w drugiej części czyli w Mistku i o zgrozo okazało się, że wszystkie jego pakiety minut czy smsów nie są dostępne poza granicami kraju i musiał znaleźć wifi by móc doładować sobie konto w telefonie....
W końcu dociera na miejsce. Jemy śniadanie, pijemy pierwsze piwo na tym wypadzie i ruszamy trasą rowerową wzdłuż rzeki Ostravica na południe.
Pierwszym dzisiejszym wyzwaniem jest podjazd na przejście graniczne ze Słowacją w miejscowości Konečná. Pogoda zmienia się. Zanosi się na burzę(zresztą tak było w prognozach pogody).
Gdy nie masz statywu bardzo dobrze zastępuje go puszka po piwie
Na przełęczy działa niewielki bufet. Można kupić piwo, a to aktualnie najważniejsze :p
Niestety z piciem piwa musimy się śpieszyć bo deszcz nadciąga.... Uciekamy, nieskutecznie. Już po kilkuset metrach zaczyna lać i to tak konkretnie. Stoimy kilkanaście minut pod jakimś zadaszeniem w oczekiwaniu aż ustanie. Przejeżdżamy przez Turzovke i zaczynamy podjazd na przełęcz Semeteš. Oj zapiekły łydy na podjeździe. Jednak najważniejsze, że wyszło słońce i jezdnia szybko zaczęła schnąć.
Po szybkim zjeździe zatrzymujemy się w mieście Bytča. Byłem tutaj wiele lat temu.
Niewielkie miasteczko, ale wiele tu ciekawych zabytków. Przede wszystkim na uwagę zasługuje renesansowy pałac wybudowany na fundamentach wcześniej stojącej w tym miejscu twierdzy. Masywna budowla o czworokątnym rzucie poziomym z dziedzińcem w środku oraz arkadami i okrągłymi basztami cieszy oko turystów niemal niezmienioną formą od czasu swego powstania.
Na początku XVII wieku Juraj Thurzo buduje pałac ślubów jedyny tego typu obiekt na terenie obecnej Słowacji. W pałacu tym odbyły się uczty weselne jego siedmiu córek. Jednak w historii tego obiektu są również mroczne czasy. Chociażby była tu sądzona Elżbieta Batory czasami nazywana najsłynniejszą seryjną morderczynią w historii lub też "wampirem z Siedmiogrodu”.
Na rynku również wiele renesansowych kamienic. Przez środek przebiega odnoga kanału wodnego. Pełno w nim ryb, które "żebrzą" za jedzeniem
W mieście jest też synagoga wybudowana w stylu neoromańsko-mauretańskim. Obecnie w opłakanym stanie.
Pora ruszać dalej. Tym razem wzdłuż najdłuższej rzeki Słowacji - Wagu. Tendencja delikatnie w dół, więc jedziemy dość szybko. Kilometrów przybywa. Ciężkie granatowe chmury pozostały nad górami.
W miasteczku Považská Bystrica planowa przerwa na piwo w knajpie. Okazuje się, że serwują tam produkt niewielkiego browaru z Terchovej. Piwo smakuje rewelacyjnie ! Jeden miejscowy pyta się czy nam smakowało, a gdy zgodnie stwierdziliśmy że tak to postawił nam po jeszcze jednym
Po trzydziestu kilometrach docieramy do Dubnicy nad Vahom. Jedyne miejsce, które odwiedzamy to pałac z przełomu XVI/XVII wieku. Obiekt częściowo zrekonstruowany. Reszta czeka na lepsze czasy.
Dosłownie kawałek dalej odbijamy na Trenčianske Teplice. Jest to jedno z najstarszych, a jednocześnie najpopularniejszych uzdrowisk na Słowacji. Pierwsze wzmianki na temat tutejszych wód termalnych pochodzą już z XIII wieku. Natomiast rozkwit uzdrowiska przypada na XIX wiek.
Na deptaku ludzi bardzo wielu. Ciekawa sprawa, że nie ma tu zakazu poruszania się rowerem tak jak to przeważnie bywa w podobnych uzdrowiskach. Fajnie bo szybciej można objechać cały kompleks. A jest tutaj wiele ciekawych obiektów zarówno pamiętających XIX wiek jak również pochodzących już z okresu powojennego.
W parku zdrojowym można się natknąć na wiele pomników oraz współczesnych rzeźb.
Zbliża się zachód słońca. Czeka nas teraz przedostanie się przez Góry Strażowskie. Co prawda przełęcz, którą planujemy zdobyć wysokością nie grzeszy, ale ten stromy podjazd nieźle odczuły już zmęczone nogi. W końcu pracują już od 300 kilometrów....
Na przełęczy zagaduje nas pewien Słowak. Pytania oczywiście standardowe. Dokąd, po co, gdzie będziemy spali etc. Szczególnie interesuje go forma noclegu w hamaku. Zdecydował się nam potowarzyszyć przez jakiś czas. W sumie to dość sporo kilometrów pokonaliśmy wspólnie. Jak na gościa w sandałach to 35-40 km/h było niezłym wynikiem. I tak wieziemy się za nim aż do miejsca gdzie mieszka czyli gdzieś przed miastem Banovce nad Bubravau. W między czasie przyłącza się do nas jeszcze jeden rowerowy turysta ale ten to nie odezwał się nawet słowem przez cały czas. Gdy zostaliśmy bez pilota Grzesiu utrzymuje wcześniejsze tempo jazdy. Dziś już zbyt wiele nie przejedziemy. Mapa mówi, że gdzieś na obrzeżach miasta Topoľčany jest wieża widokowa, a takie obiekty to z reguły dobre miejsca na biwak. Problem w tym iż jest to w parku przy dużym osiedlu mieszkalnym i bardzo wielu ludzi się tam kręci. Jedziemy, więc dalej jakimiś zadupiami i wynajdujemy miejscówkę gdzieś głęboko w krzakach....
Myślałem, że pierwszego dnia uda się zrobić trochę więcej kilometrów, ale nie oszukujmy się 328 kilometrów na mtb, a do tego sakwy oraz ciężki plecak to i tak całkiem sporo
Tradycyjnie po większą ilość zdjęć zapraszam do galerii:
https://photos.app.goo.gl/nkyhcQ7juiWUGFqk7
cdn....
Na tegoroczny wypad rowerowy miałem kilka pomysłów. Jednak już dawno temu powiedziałem sobie, że nie będzie nigdy więcej żadnego wcześniejszego planowania bo i tak później wszystko mi się sypie Większość moich wypadów to ostatnio zwykły zbieg okoliczności. Wyznaczam przede wszystkim punkt docelowy, a którędy tam dotrę nie ma już dla mnie większego znaczenia.
Na tegoroczny dwutygodniowy wypad rowerowy już wcześniej zapisał się Grzesiu. Chyba się już pogodził z formą podróży rowerem jaką preferuję I jest to jak na razie jedyna osoba , która nie ma lęku przed takim wypadem...
Wcześniej myślałem by w tym roku zaliczyć kraje Beneluksu + Francja. Jednak gdy swój akces w wyprawie zgłosił Grzesiu to wiedziałem, że to kierunek który go nie interesuje. Nic nie konkretyzujemy odnośnie wyprawy. Jedyne co to zaznaczam, że chcę odwiedzić Serbię bo to kraj bałkański którego jeszcze nie dane mi było odwiedzić. Jedziemy więc standardowo na południe, na Bałkany...
Jedyny plan wyjazdu to 200 km dziennie. Jak się później okazało było to bardzo trudne do osiągnięcia. Trasę na konkretny dzień de fakto wymyślaliśmy dzień wcześniej, a często zmiana następowała dosłownie już w trakcie jazdy. Wszystko zależało np. od pogody lub od zwykłego "widzimisię"....
Przygotowań sprzętowych do wyjazdu nie było żadnych(poza wymianą opon na nowe). Zamontowałem bagażnik, założyłem sakwy, do których spakowałem swój standardowy ekwipunek wyprawowy i wio na południe !
Umawiamy się, tym razem we Frydku na rynku. Ja wyruszam około pierwszej w nocy by na miejscu być w okolicach wschodu słońca. Pogoda dopisuje i dość dobrze mi się jedzie po nocy. O świcie odwiedzam Bilovec. Większość zabytkowej zabudowy pochodzi z okresu renesansu ale np. pałac został przebudowany w duchu baroku. Ratusz natomiast pozostał w oryginale.
W północnej części rynku stoi kościół św. Mikołaja, a na środku pomnik na cześć wyzwolicieli zza wschodniej granicy...
Mijając stawy w okolicy Odry widać już ładnie Beskid Śląsko-Morawski. Jednak najwyższe szczyty pasma skryte są w chmurach.
We Frydku jestem z kilkuminutowym poślizgiem czasowym. Trochę się zdziwiłem, że Grzesiu jeszcze nie dotarł. Próbuję dzwonić, ale abonent niedostępny.... Okazało się, że owszem dotarł na miejsce wyznaczonym czasie, ale podjechał na rynek w drugiej części czyli w Mistku i o zgrozo okazało się, że wszystkie jego pakiety minut czy smsów nie są dostępne poza granicami kraju i musiał znaleźć wifi by móc doładować sobie konto w telefonie....
W końcu dociera na miejsce. Jemy śniadanie, pijemy pierwsze piwo na tym wypadzie i ruszamy trasą rowerową wzdłuż rzeki Ostravica na południe.
Pierwszym dzisiejszym wyzwaniem jest podjazd na przejście graniczne ze Słowacją w miejscowości Konečná. Pogoda zmienia się. Zanosi się na burzę(zresztą tak było w prognozach pogody).
Gdy nie masz statywu bardzo dobrze zastępuje go puszka po piwie
Na przełęczy działa niewielki bufet. Można kupić piwo, a to aktualnie najważniejsze :p
Niestety z piciem piwa musimy się śpieszyć bo deszcz nadciąga.... Uciekamy, nieskutecznie. Już po kilkuset metrach zaczyna lać i to tak konkretnie. Stoimy kilkanaście minut pod jakimś zadaszeniem w oczekiwaniu aż ustanie. Przejeżdżamy przez Turzovke i zaczynamy podjazd na przełęcz Semeteš. Oj zapiekły łydy na podjeździe. Jednak najważniejsze, że wyszło słońce i jezdnia szybko zaczęła schnąć.
Po szybkim zjeździe zatrzymujemy się w mieście Bytča. Byłem tutaj wiele lat temu.
Niewielkie miasteczko, ale wiele tu ciekawych zabytków. Przede wszystkim na uwagę zasługuje renesansowy pałac wybudowany na fundamentach wcześniej stojącej w tym miejscu twierdzy. Masywna budowla o czworokątnym rzucie poziomym z dziedzińcem w środku oraz arkadami i okrągłymi basztami cieszy oko turystów niemal niezmienioną formą od czasu swego powstania.
Na początku XVII wieku Juraj Thurzo buduje pałac ślubów jedyny tego typu obiekt na terenie obecnej Słowacji. W pałacu tym odbyły się uczty weselne jego siedmiu córek. Jednak w historii tego obiektu są również mroczne czasy. Chociażby była tu sądzona Elżbieta Batory czasami nazywana najsłynniejszą seryjną morderczynią w historii lub też "wampirem z Siedmiogrodu”.
Na rynku również wiele renesansowych kamienic. Przez środek przebiega odnoga kanału wodnego. Pełno w nim ryb, które "żebrzą" za jedzeniem
W mieście jest też synagoga wybudowana w stylu neoromańsko-mauretańskim. Obecnie w opłakanym stanie.
Pora ruszać dalej. Tym razem wzdłuż najdłuższej rzeki Słowacji - Wagu. Tendencja delikatnie w dół, więc jedziemy dość szybko. Kilometrów przybywa. Ciężkie granatowe chmury pozostały nad górami.
W miasteczku Považská Bystrica planowa przerwa na piwo w knajpie. Okazuje się, że serwują tam produkt niewielkiego browaru z Terchovej. Piwo smakuje rewelacyjnie ! Jeden miejscowy pyta się czy nam smakowało, a gdy zgodnie stwierdziliśmy że tak to postawił nam po jeszcze jednym
Po trzydziestu kilometrach docieramy do Dubnicy nad Vahom. Jedyne miejsce, które odwiedzamy to pałac z przełomu XVI/XVII wieku. Obiekt częściowo zrekonstruowany. Reszta czeka na lepsze czasy.
Dosłownie kawałek dalej odbijamy na Trenčianske Teplice. Jest to jedno z najstarszych, a jednocześnie najpopularniejszych uzdrowisk na Słowacji. Pierwsze wzmianki na temat tutejszych wód termalnych pochodzą już z XIII wieku. Natomiast rozkwit uzdrowiska przypada na XIX wiek.
Na deptaku ludzi bardzo wielu. Ciekawa sprawa, że nie ma tu zakazu poruszania się rowerem tak jak to przeważnie bywa w podobnych uzdrowiskach. Fajnie bo szybciej można objechać cały kompleks. A jest tutaj wiele ciekawych obiektów zarówno pamiętających XIX wiek jak również pochodzących już z okresu powojennego.
W parku zdrojowym można się natknąć na wiele pomników oraz współczesnych rzeźb.
Zbliża się zachód słońca. Czeka nas teraz przedostanie się przez Góry Strażowskie. Co prawda przełęcz, którą planujemy zdobyć wysokością nie grzeszy, ale ten stromy podjazd nieźle odczuły już zmęczone nogi. W końcu pracują już od 300 kilometrów....
Na przełęczy zagaduje nas pewien Słowak. Pytania oczywiście standardowe. Dokąd, po co, gdzie będziemy spali etc. Szczególnie interesuje go forma noclegu w hamaku. Zdecydował się nam potowarzyszyć przez jakiś czas. W sumie to dość sporo kilometrów pokonaliśmy wspólnie. Jak na gościa w sandałach to 35-40 km/h było niezłym wynikiem. I tak wieziemy się za nim aż do miejsca gdzie mieszka czyli gdzieś przed miastem Banovce nad Bubravau. W między czasie przyłącza się do nas jeszcze jeden rowerowy turysta ale ten to nie odezwał się nawet słowem przez cały czas. Gdy zostaliśmy bez pilota Grzesiu utrzymuje wcześniejsze tempo jazdy. Dziś już zbyt wiele nie przejedziemy. Mapa mówi, że gdzieś na obrzeżach miasta Topoľčany jest wieża widokowa, a takie obiekty to z reguły dobre miejsca na biwak. Problem w tym iż jest to w parku przy dużym osiedlu mieszkalnym i bardzo wielu ludzi się tam kręci. Jedziemy, więc dalej jakimiś zadupiami i wynajdujemy miejscówkę gdzieś głęboko w krzakach....
Myślałem, że pierwszego dnia uda się zrobić trochę więcej kilometrów, ale nie oszukujmy się 328 kilometrów na mtb, a do tego sakwy oraz ciężki plecak to i tak całkiem sporo
Tradycyjnie po większą ilość zdjęć zapraszam do galerii:
https://photos.app.goo.gl/nkyhcQ7juiWUGFqk7
cdn....
Ostatnio zmieniony 2018-09-07, 18:58 przez Robert J, łącznie zmieniany 1 raz.
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 2 - Słoneczna Słowacja i Węgry - 15.07.2018
Mimo, iż w nocy jest dość ciepło to już sam poranek jest chłodny. Po wczorajszym dniu ciężko jest się nam zwlec z hamaków i dlatego w drogę ruszamy przed dziewiątą. Jedziemy na miasto trochę się pokręcić po centrum. Znaczy się tylko ja się kręcę bo Grzesia zwiedzanie miast nie interesuje i przeważnie czeka gdzieś na mnie w jakimś ustronnym miejscu
Topoľčany to przeszło trzydziestotysięczne miasto w północnej części regionu Ponitrza. Nie ma tak wiele do zaoferowania turyście jak nieodległa Nitra, ale ja właśnie takie mniejsze miasteczka lubię
Niedzielny poranek wita nas zupełnymi pustakami w centrum. Tylko czasami ktoś gdzieś przemknie ukradkiem. Pogoda bardzo dopisuje i zdjęcia ma się rozumieć też wychodzą bardziej udane.
Objeżdżam rynek dookoła. Stoi tam okazały barokowy kościół Wniebowzięcia NMP.
Z Topoľčan do Nitry postanawiamy jechać po wschodniej stronie rzeki. Ruch powinien być tam znacznie mniejszy aniżeli na drodze krajowej, a i może coś ciekawego uda się trafić. I właśnie tak było. Już w pierwszej miejscowości(Solčany) jest klasycystyczny pałac wybudowany przez właścicieli okolicznych dóbr czyli włoski ród Odescalchi. Obecnie pałac opuszczony i coraz bardziej się sypie.
Jakby tak popatrzeć na mapę to wynika z niej, że w co drugiej okolicznej miejscowości znajduje się jakiś pałac lub dwór. My odwiedzamy ten w Oponicach. Obiekt zadbany ponieważ znajduje się tu hotel trochę wyższego standardu
Za to fajnie, że można się tu pokręcić po parku przypałacowym. Obiekt reprezentuje styl renesansowy.
Docieramy do Nitry. Z racji tego iż byłem tu całkiem nie dawno nie ma sensu zwiedzać ponownie i opisywać tego miasta. Jeżeli jednak ktoś jest zainteresowany znajdzie coś na ten temat pod tym LINKIEM.
Jednak mimo wszystko decyduję się zatrzymać w parku i wypuścić drona by wykonać kilka ujęć miasta z zupełnie innej perspektywy. Robi wrażenie !
No i git, jedziemy dalej na południe. Staramy się w dalszym ciągu kontynuować podróż bardziej podrzędnymi drogami, tak by natężenie ruchu było mniejsze. W sumie odcinek drogi do miasta Šurany, niewiele miał do zaoferowania. Jedziemy dość szybko robiąc tylko stosowne przerwy by się napić zimnego browarka...
Wcześniej wspomniane przeze mnie Šurany to niespełna dziesięciotysięczne miasteczko. W zasadzie niewiele tu ciekawych obiektów. Przede wszystkim swą sylwetką zwraca uwagę XVII wieczny kościół.
W dużym markecie robimy konkretne zakupy, z których większość konsumujemy w pobliskim parku. Zostawiam Grzesia i jadę trochę pokręcić się po mieście.
Udaje mi się dotrzeć pod synagogę i tyle było w sumie zwiedzania....
Wracam do Grześka. Ten siedzi na ławce i pije kolejne piwo. Obok kilkoro chłopaków, których cera wskazuje romskie pochodzenie. Próbują zamienić z nami kilka zdań. Nie są jakoś upierdliwi. Jeden z nich przed chwilą rozwalił sobie kolano. Widząc mój zaciekawiony wzrok mówi po polsku "przed chwilą się wypier......." Nie zdziwiłbym się gdyby tego wyrażenia nauczyli się od Grzesia gdy ja kręciłem się po mieście ;p
No cóż pora jechać dalej. Przejeżdżamy przez Nove Zamky bez postoju. Kierujemy się dalej już główną trasą ku leżącemu na granicy z Węgrami Komarnie. Do leżącej nad Dunajem dawnej twierdzy docieramy o 14tej.
Tutaj trzeba obowiązkowo pozwiedzać ścisłe centrum. Wielu turystów jest zainteresowanych znajdującymi się w mieście fortyfikacjami ja jednak wolę zabudowę centrum. Byłem tu niedawno, ale wówczas była jakaś impreza i nie byłem w stanie dostać się z rowerem na rynek tak wielki był wówczas tłum. Teraz jest inaczej i przyznam szczerze, że nie spodziewałem się iż Komarno jest takie ładne !
Komarno po słowackiej stronie jak i Komarom po węgierskiej w przeszłości były jednym miastem. W wyniku wytyczenia granicy państwowej na Dunaju w 1919 roku zostało ono podzielone na dwie części. Węgrzy dostali ochłapy, a Słowacy historyczne centrum miasta gdzie obecnie mieszka przeszło 35 tyś. ludzi. Ponoć 60% z nich to i tak Węgrzy.
Miasto od zarania dziejów było swoistą twierdzą, która miała za zadanie powstrzymywać ataki najeźdźców ze wschodu. Pierwsze obiekty forteczne powstały tu już w latach 1546-1557. W kolejnym stuleciu twierdza została powiększona. Kolejna rozbudowa przypada na okres wojen napoleońskich.
Obecnie forty przechodzą rewitalizację bo ponoć zostały podjęte starania o wpisanie obiektów na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Trochę dziś wieje, ale decyduję się na wypuszczenie drona. Stara twierdza z lotu ptaka wygląda okazale. Dodatkowego smaczku zdjęciom nadaje wpadający w tym miejscu Wag do Dunaju. Obie rzeki mają inny kolor wody i przez pewien odcinek płyną jakby oddzielnie co fajnie wygląda do momentu aż się ich wody wymieszają.
Jednak zanim dotarliśmy do starej twierdzy oglądamy starówkę. Naprawdę jest co oglądać. Znajduje się tu bardzo wiele ciekawych obiektów. Główny plac miasta(nam. Gen. Klapku) jest otoczone wieloma zadbanymi kamienicami, a jego centralny obiekt stanowi neorenesansowy ratusz.
Na dziedzińcu naddunajskiego muzeum stoi pomnik najbardziej znanej osoby wywodzącej się z tego miasta - Móra Jókaia, węgierskiego pisarza oraz parlamentarzysty.
Warto podejść na Dziedziniec Europy (Nádvorie Európy). Jest to wyjątkowe dzieło architektoniczne reprezentujące zabytkową architekturę, charakterystyczną dla różnych obszarów Europy.
Na środku placu wybudowano kopię studni, która do 1878 r. znajdowała się przed ratuszem na Rynku Głównym.
By przekroczyć granicę musimy przejechać mostem Elżbiety przerzuconym nad Dunajem. Na nabrzeżu pamiątkowe foty i jedziemy na węgierską stronę. Tam tylko kilka fotek lecimy dalej krajową jedynką.
Kilka kilometrów dalej odbijamy na południe. Początkowo myślałem o odwiedzinach miasta Tatabánya jednak ostatecznie postanowiliśmy jechać zadupiami. I tak trafiliśmy do miejscowości Kocs czyli do "ojczyzny" wozów. Miejscowi kołodzieje i kowale wymyślili i zaczęli wyrabiać 'kocsi czyli lekki powóz.
Kocs to malutka wieś, zamieszkała przez zaledwie 3 tyś. osób, którzy są bardzo dumni z długiej historii swej miejscowości.
Raz w roku odbywa się tu tradycyjna impreza gdzie głównym wydarzeniem są wyścigi w pchaniu lekkich wozów. Tak się jakoś złożyło, że na tą imprezę właśnie trafiliśmy !
Zadaniem zawodników jest przepchnięcie po pagórkowatej drodze powozu od skraju miejscowości do znajdującego się w centrum Domu Wiejskiego.
Przy znaku z nazwą miejscowości robimy sobie jaja bo nazwa z czymś nam się kojarzy
Dalsza trasa staje się trochę mniej przyjemna ponieważ przychodzi nam pokonywać wredne pagóry. Najpierw przedzieramy się przez Góry Vértes, które co prawda wysokością nie grzeszą, ale zupełnie inaczej to wygląda gdy podjeżdżasz na 400 m n.p.m. w wysokości zaledwie 100...
Chcąc nadgonić trochę dystansu staramy się zbyt często nie zatrzymywać. Chcemy w dniu dzisiejszy dotrzeć w okolice miasta Velence, a to oznacza jeszcze jeden podjazd. Ale udaje się osiągnąć założony cel. Jadąc wzdłuż jeziora Valencei-to szukamy odpowiedniej miejscówki na spędzenie najbliższej nocy. Z tym jest spory problem ponieważ nad jeziorem trwa właśnie jakaś hiper ogromna impreza. Dosłownie jak okiem sięgnąć porozstawiane namioty, a w koło setki porozstawianych namiotów, a śmieci walają się dosłownie wszędzie ! Uciekamy możliwie najdalej na zachód w okolicę arboretum na wzniesieniu Meszeg-hegy. Przy głównym wejściu do parku stoi fajna wiata i jest parking na kilkadziesiąt rowerów. Najważniejsze jednak to odpowiedni rozstaw drzew gdzie możemy rozwiesić hamaki !
Oczywiście jak to mam w zwyczaju podczas kolacji wyciągam notes gdzie staram się zrelacjonować mijający właśnie dzień. Później te notatki posłużą mi jako ściąga podczas pisania niniejszej relacji
No i na koniec link do galerii:
https://photos.app.goo.gl/Uzud1L1dzEmc3ZjE7
cdn...
Mimo, iż w nocy jest dość ciepło to już sam poranek jest chłodny. Po wczorajszym dniu ciężko jest się nam zwlec z hamaków i dlatego w drogę ruszamy przed dziewiątą. Jedziemy na miasto trochę się pokręcić po centrum. Znaczy się tylko ja się kręcę bo Grzesia zwiedzanie miast nie interesuje i przeważnie czeka gdzieś na mnie w jakimś ustronnym miejscu
Topoľčany to przeszło trzydziestotysięczne miasto w północnej części regionu Ponitrza. Nie ma tak wiele do zaoferowania turyście jak nieodległa Nitra, ale ja właśnie takie mniejsze miasteczka lubię
Niedzielny poranek wita nas zupełnymi pustakami w centrum. Tylko czasami ktoś gdzieś przemknie ukradkiem. Pogoda bardzo dopisuje i zdjęcia ma się rozumieć też wychodzą bardziej udane.
Objeżdżam rynek dookoła. Stoi tam okazały barokowy kościół Wniebowzięcia NMP.
Z Topoľčan do Nitry postanawiamy jechać po wschodniej stronie rzeki. Ruch powinien być tam znacznie mniejszy aniżeli na drodze krajowej, a i może coś ciekawego uda się trafić. I właśnie tak było. Już w pierwszej miejscowości(Solčany) jest klasycystyczny pałac wybudowany przez właścicieli okolicznych dóbr czyli włoski ród Odescalchi. Obecnie pałac opuszczony i coraz bardziej się sypie.
Jakby tak popatrzeć na mapę to wynika z niej, że w co drugiej okolicznej miejscowości znajduje się jakiś pałac lub dwór. My odwiedzamy ten w Oponicach. Obiekt zadbany ponieważ znajduje się tu hotel trochę wyższego standardu
Za to fajnie, że można się tu pokręcić po parku przypałacowym. Obiekt reprezentuje styl renesansowy.
Docieramy do Nitry. Z racji tego iż byłem tu całkiem nie dawno nie ma sensu zwiedzać ponownie i opisywać tego miasta. Jeżeli jednak ktoś jest zainteresowany znajdzie coś na ten temat pod tym LINKIEM.
Jednak mimo wszystko decyduję się zatrzymać w parku i wypuścić drona by wykonać kilka ujęć miasta z zupełnie innej perspektywy. Robi wrażenie !
No i git, jedziemy dalej na południe. Staramy się w dalszym ciągu kontynuować podróż bardziej podrzędnymi drogami, tak by natężenie ruchu było mniejsze. W sumie odcinek drogi do miasta Šurany, niewiele miał do zaoferowania. Jedziemy dość szybko robiąc tylko stosowne przerwy by się napić zimnego browarka...
Wcześniej wspomniane przeze mnie Šurany to niespełna dziesięciotysięczne miasteczko. W zasadzie niewiele tu ciekawych obiektów. Przede wszystkim swą sylwetką zwraca uwagę XVII wieczny kościół.
W dużym markecie robimy konkretne zakupy, z których większość konsumujemy w pobliskim parku. Zostawiam Grzesia i jadę trochę pokręcić się po mieście.
Udaje mi się dotrzeć pod synagogę i tyle było w sumie zwiedzania....
Wracam do Grześka. Ten siedzi na ławce i pije kolejne piwo. Obok kilkoro chłopaków, których cera wskazuje romskie pochodzenie. Próbują zamienić z nami kilka zdań. Nie są jakoś upierdliwi. Jeden z nich przed chwilą rozwalił sobie kolano. Widząc mój zaciekawiony wzrok mówi po polsku "przed chwilą się wypier......." Nie zdziwiłbym się gdyby tego wyrażenia nauczyli się od Grzesia gdy ja kręciłem się po mieście ;p
No cóż pora jechać dalej. Przejeżdżamy przez Nove Zamky bez postoju. Kierujemy się dalej już główną trasą ku leżącemu na granicy z Węgrami Komarnie. Do leżącej nad Dunajem dawnej twierdzy docieramy o 14tej.
Tutaj trzeba obowiązkowo pozwiedzać ścisłe centrum. Wielu turystów jest zainteresowanych znajdującymi się w mieście fortyfikacjami ja jednak wolę zabudowę centrum. Byłem tu niedawno, ale wówczas była jakaś impreza i nie byłem w stanie dostać się z rowerem na rynek tak wielki był wówczas tłum. Teraz jest inaczej i przyznam szczerze, że nie spodziewałem się iż Komarno jest takie ładne !
Komarno po słowackiej stronie jak i Komarom po węgierskiej w przeszłości były jednym miastem. W wyniku wytyczenia granicy państwowej na Dunaju w 1919 roku zostało ono podzielone na dwie części. Węgrzy dostali ochłapy, a Słowacy historyczne centrum miasta gdzie obecnie mieszka przeszło 35 tyś. ludzi. Ponoć 60% z nich to i tak Węgrzy.
Miasto od zarania dziejów było swoistą twierdzą, która miała za zadanie powstrzymywać ataki najeźdźców ze wschodu. Pierwsze obiekty forteczne powstały tu już w latach 1546-1557. W kolejnym stuleciu twierdza została powiększona. Kolejna rozbudowa przypada na okres wojen napoleońskich.
Obecnie forty przechodzą rewitalizację bo ponoć zostały podjęte starania o wpisanie obiektów na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Trochę dziś wieje, ale decyduję się na wypuszczenie drona. Stara twierdza z lotu ptaka wygląda okazale. Dodatkowego smaczku zdjęciom nadaje wpadający w tym miejscu Wag do Dunaju. Obie rzeki mają inny kolor wody i przez pewien odcinek płyną jakby oddzielnie co fajnie wygląda do momentu aż się ich wody wymieszają.
Jednak zanim dotarliśmy do starej twierdzy oglądamy starówkę. Naprawdę jest co oglądać. Znajduje się tu bardzo wiele ciekawych obiektów. Główny plac miasta(nam. Gen. Klapku) jest otoczone wieloma zadbanymi kamienicami, a jego centralny obiekt stanowi neorenesansowy ratusz.
Na dziedzińcu naddunajskiego muzeum stoi pomnik najbardziej znanej osoby wywodzącej się z tego miasta - Móra Jókaia, węgierskiego pisarza oraz parlamentarzysty.
Warto podejść na Dziedziniec Europy (Nádvorie Európy). Jest to wyjątkowe dzieło architektoniczne reprezentujące zabytkową architekturę, charakterystyczną dla różnych obszarów Europy.
Na środku placu wybudowano kopię studni, która do 1878 r. znajdowała się przed ratuszem na Rynku Głównym.
By przekroczyć granicę musimy przejechać mostem Elżbiety przerzuconym nad Dunajem. Na nabrzeżu pamiątkowe foty i jedziemy na węgierską stronę. Tam tylko kilka fotek lecimy dalej krajową jedynką.
Kilka kilometrów dalej odbijamy na południe. Początkowo myślałem o odwiedzinach miasta Tatabánya jednak ostatecznie postanowiliśmy jechać zadupiami. I tak trafiliśmy do miejscowości Kocs czyli do "ojczyzny" wozów. Miejscowi kołodzieje i kowale wymyślili i zaczęli wyrabiać 'kocsi czyli lekki powóz.
Kocs to malutka wieś, zamieszkała przez zaledwie 3 tyś. osób, którzy są bardzo dumni z długiej historii swej miejscowości.
Raz w roku odbywa się tu tradycyjna impreza gdzie głównym wydarzeniem są wyścigi w pchaniu lekkich wozów. Tak się jakoś złożyło, że na tą imprezę właśnie trafiliśmy !
Zadaniem zawodników jest przepchnięcie po pagórkowatej drodze powozu od skraju miejscowości do znajdującego się w centrum Domu Wiejskiego.
Przy znaku z nazwą miejscowości robimy sobie jaja bo nazwa z czymś nam się kojarzy
Dalsza trasa staje się trochę mniej przyjemna ponieważ przychodzi nam pokonywać wredne pagóry. Najpierw przedzieramy się przez Góry Vértes, które co prawda wysokością nie grzeszą, ale zupełnie inaczej to wygląda gdy podjeżdżasz na 400 m n.p.m. w wysokości zaledwie 100...
Chcąc nadgonić trochę dystansu staramy się zbyt często nie zatrzymywać. Chcemy w dniu dzisiejszy dotrzeć w okolice miasta Velence, a to oznacza jeszcze jeden podjazd. Ale udaje się osiągnąć założony cel. Jadąc wzdłuż jeziora Valencei-to szukamy odpowiedniej miejscówki na spędzenie najbliższej nocy. Z tym jest spory problem ponieważ nad jeziorem trwa właśnie jakaś hiper ogromna impreza. Dosłownie jak okiem sięgnąć porozstawiane namioty, a w koło setki porozstawianych namiotów, a śmieci walają się dosłownie wszędzie ! Uciekamy możliwie najdalej na zachód w okolicę arboretum na wzniesieniu Meszeg-hegy. Przy głównym wejściu do parku stoi fajna wiata i jest parking na kilkadziesiąt rowerów. Najważniejsze jednak to odpowiedni rozstaw drzew gdzie możemy rozwiesić hamaki !
Oczywiście jak to mam w zwyczaju podczas kolacji wyciągam notes gdzie staram się zrelacjonować mijający właśnie dzień. Później te notatki posłużą mi jako ściąga podczas pisania niniejszej relacji
No i na koniec link do galerii:
https://photos.app.goo.gl/Uzud1L1dzEmc3ZjE7
cdn...
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 3 - Przez naddunajskie miasta ku Serbii - 16.07.2018
To była jedna z przyjemniejszych nocy spędzonych w hamaku. Temperatura bardzo odpowiednia ani za ciepło ani też za zimno. Przeważnie jest tak, że wieczorem jest zbyt ciepło by kłaść się w śpiwór natomiast o poranku wychładza się tak bardzo iż człowiek szuka dodatkowej bluzy bo tak się telepie z chłodu.
W dniu dzisiejszym dla odmiany ruszamy dość szybko od momentu zwleczenia się z hamaków. Chcemy zjechać nad jezioro by się tam wykąpać. Dlatego szybko zwijamy obóz i udajemy się nad wodę. Nad akwenem z przystanią na jachty i inne obiekty pływające jest sporych rozmiarów pole kempingowe. Namiotów stoi może ze dwa + jeden kamper. Kiedyś zapewne miejsce to tętniło życiem bo jest cała infrastruktura łącznie z kiblami i prysznicami. Jednak są one doszczętnie zniszczone. Teraz teren ten bardziej służy jako parking na samochody, których jest tu dość sporo. Zapewne to za sprawą imprezy którą wczoraj mijaliśmy.
Zażywamy kąpieli, jemy śniadanie. Ja swoje czynności kończę dość szybko. Grzesiowi zajmuje to przynajmniej dwa razy tyle czasu, więc na spokojnie mogę wysłać Igora na rekonesans
Przez Velence szybciutko śmigami i odbijamy na Adony. W jakiejś niewielkiej miejscowości pauza na zakupy i konsumpcję piwa.
W miejscowości Pusztaszabolcs ciekawy egzemplarz parowozu ustawiony jako pomnik na tamtejszej stacji kolejowej.
Z Adony wyjeżdżamy krajową"szóstką", a tam okazuje się, że jest zakaz jazdy rowerem. Nie ma możliwości by gdziekolwiek odbić jesteśmy zmuszeni wrócić się przez niemal całe miasto i pojechać w kierunku miejscowości Perkata. Po kilku kilometrach odbijamy na szlak pieszy czerwony. Jedziemy wzdłuż pól kwitnących słoneczników.
Jedziemy kilka kilometrów trasą rowerową do Dunaújváros. Jest ono jednym z najnowszych miast w kraju. Zostało wybudowane w latach pięćdziesiątych w czasach industrializacji kraju pod rządami socjalistów jako nowe miasto i przez dziesięć lat nosi ono nazwę Sztálinváros
Jednak obszar ten był zamieszkany już w czasach starożytnych. Kiedy to zachodnie Węgry były prowincją rzymską pod nazwą Pannonia, w tym miejscu stał obóz wojskowy i miejscowość Intercisa. Węgrzy podbili ten obszar na początku X wieku.
Na mapie pozaznaczane są w mieście jakieś stanowiska archeologiczne, więc warto byłoby może tam podjechać.
Próbujemy dotrzeć do muzeum kamienia z czasów Rzymskich. Na ogrodzonym terenie dość sporo tego zgromadzono. Niestety zwiedzanie po wcześniejszym umówieniu się telefonicznie... pozostaje mi wykonać kilka zdjęć zza płotu
Grzesiu nie był tym zainteresowany. Wolał widok wieży ciśnień i jak stwierdził jeszcze takiej wykurw... wielkiej nie widział
Szukamy innych pozostałości po Rzymianach. Na kilka kamieni można natrafić niedaleko kortów tenisowych...
Dosłownie pomiędzy blokami mieszkalnymi znajdują się z kolei pozostałości jakiejś fabryki lub łaźni...
Na deptak biegnącym po wysokim brzegu Dunaju robimy przerwę na conieco Wszędzie pełno pomników czy też innych rzeźb.
Jedziemy dalej na południe. Mijamy ogromną hutę, równie wielkie zakłady papiernicze i dosłownie zadupiami próbujemy się dostać do widocznego z dala mostu autostradowego przerzuconego nad Dunajem. Gdzieś po drodze mijamy kilkudziesięciu uchodźców koczujących w cieniu drzew.
Mostem wiedzie ścieżka rowerowa, którą przejeżdżamy na drugi brzeg.
Kontynuując jazdę wyznakowaną rowerówką naddunajską docieramy do miejscowości Apostag. Okolice wsi zamieszkane były już około 6 tyś. lat temu o czym świadczą prowadzone w przeszłości wykopaliska archeologiczne. Obecnie większość zbytów pochodzi z okresu Baroku.
Są też pozostałości po XII wiecznej rotundzie.
Na naszej trasie następnie jest Solt. Grześ zostaje przy głównej trasie, a ja robię objazd okolicy.
Późnym popołudniem docieramy do ciekawego miasta, którym jest Kalocsa. Jedno z najstarszych miast Węgierskich. Arcybiskupstwo od X wieku i jest drugim po Esztergomie na Węgrzech. W 1001 biskup Anastazy-Astryk koronował tu pierwszego króla Węgier - Stefana I Świętego.
Z ważniejszych zabytków to dumnie stojąca, barokowa katedra czy też pałac arcybiskupi.
Ścisłe centrum całkiem ładne. Sporo tam zieleni.
Aha i jeszcze jedno... Kalocsa to ojczyzna papryki co roku pod koniec lata odbywa się tu Festiwal Papryki.
Chcą przejechać w dniu dzisiejszym jeszcze trochę kilometrów decydujemy się jechać dalej drogą krajową. Tak tuż przed zachodem słońca docieramy do miasta Baja.
Baja to spokojne miasteczko. Centrum miasta stanowi rozległy, wybrukowany i otoczony z trzech stron zabytkowymi budowlami rozległy rynek (Szent-háromság tér). W jego centrum stoi barokowa kolumna Świętej Trójcy, która wedle źródeł jest najstarszą budowlą miasta. Pozostałe ważne zabytki to m in. imponujący budynek Ratusza (dawny Pałac Grassalkovicha), barokowa serbska cerkiew parafialna, neoklasycystyczna synagoga.
W mieście tym podziwiamy zachód słońca...
... i jedziemy dalej. Jeszcze dzisiaj mamy w planach przekroczyć granicę z Serbią. Żaden to wyczyn bo do przejścia pozostało nam 30 kilometrów. Granicę przekraczamy gdy jest już zupełnie ciemno. Robimy pamiątkowe zdjęcia i rozpoczynamy swój debiut w tym państwie
Po przekroczeniu granicy zeszło z nas powietrze i mimo wcześniejszych zamiarów postanawiamy wcześniej zakończyć dzień. Z wyszukaniem miejscówki na biwak jest mały problem. Mapy internetowe okolicy są bardzo kiepskie. Grzesiu musiał wykarczować trochę krzaczorów by rozwiesić hamak. Ja miałem lenia i po prostu walnąłem się na płachtę biwakową obok na trawie
Po tym dniu czułem większe zmęczenie jazdą aniżeli pierwszego dnia gdy dystans był nieporównywalnie większy. Wydaje mi się, że przyszedł pierwszy kryzys podczas tej wyprawy. Taka kolej rzeczy jest czymś normalnym ;p
No i na koniec link do bogatej galerii:
https://photos.app.goo.gl/v9vNA27cVpzXQDyv9
cdn...
To była jedna z przyjemniejszych nocy spędzonych w hamaku. Temperatura bardzo odpowiednia ani za ciepło ani też za zimno. Przeważnie jest tak, że wieczorem jest zbyt ciepło by kłaść się w śpiwór natomiast o poranku wychładza się tak bardzo iż człowiek szuka dodatkowej bluzy bo tak się telepie z chłodu.
W dniu dzisiejszym dla odmiany ruszamy dość szybko od momentu zwleczenia się z hamaków. Chcemy zjechać nad jezioro by się tam wykąpać. Dlatego szybko zwijamy obóz i udajemy się nad wodę. Nad akwenem z przystanią na jachty i inne obiekty pływające jest sporych rozmiarów pole kempingowe. Namiotów stoi może ze dwa + jeden kamper. Kiedyś zapewne miejsce to tętniło życiem bo jest cała infrastruktura łącznie z kiblami i prysznicami. Jednak są one doszczętnie zniszczone. Teraz teren ten bardziej służy jako parking na samochody, których jest tu dość sporo. Zapewne to za sprawą imprezy którą wczoraj mijaliśmy.
Zażywamy kąpieli, jemy śniadanie. Ja swoje czynności kończę dość szybko. Grzesiowi zajmuje to przynajmniej dwa razy tyle czasu, więc na spokojnie mogę wysłać Igora na rekonesans
Przez Velence szybciutko śmigami i odbijamy na Adony. W jakiejś niewielkiej miejscowości pauza na zakupy i konsumpcję piwa.
W miejscowości Pusztaszabolcs ciekawy egzemplarz parowozu ustawiony jako pomnik na tamtejszej stacji kolejowej.
Z Adony wyjeżdżamy krajową"szóstką", a tam okazuje się, że jest zakaz jazdy rowerem. Nie ma możliwości by gdziekolwiek odbić jesteśmy zmuszeni wrócić się przez niemal całe miasto i pojechać w kierunku miejscowości Perkata. Po kilku kilometrach odbijamy na szlak pieszy czerwony. Jedziemy wzdłuż pól kwitnących słoneczników.
Jedziemy kilka kilometrów trasą rowerową do Dunaújváros. Jest ono jednym z najnowszych miast w kraju. Zostało wybudowane w latach pięćdziesiątych w czasach industrializacji kraju pod rządami socjalistów jako nowe miasto i przez dziesięć lat nosi ono nazwę Sztálinváros
Jednak obszar ten był zamieszkany już w czasach starożytnych. Kiedy to zachodnie Węgry były prowincją rzymską pod nazwą Pannonia, w tym miejscu stał obóz wojskowy i miejscowość Intercisa. Węgrzy podbili ten obszar na początku X wieku.
Na mapie pozaznaczane są w mieście jakieś stanowiska archeologiczne, więc warto byłoby może tam podjechać.
Próbujemy dotrzeć do muzeum kamienia z czasów Rzymskich. Na ogrodzonym terenie dość sporo tego zgromadzono. Niestety zwiedzanie po wcześniejszym umówieniu się telefonicznie... pozostaje mi wykonać kilka zdjęć zza płotu
Grzesiu nie był tym zainteresowany. Wolał widok wieży ciśnień i jak stwierdził jeszcze takiej wykurw... wielkiej nie widział
Szukamy innych pozostałości po Rzymianach. Na kilka kamieni można natrafić niedaleko kortów tenisowych...
Dosłownie pomiędzy blokami mieszkalnymi znajdują się z kolei pozostałości jakiejś fabryki lub łaźni...
Na deptak biegnącym po wysokim brzegu Dunaju robimy przerwę na conieco Wszędzie pełno pomników czy też innych rzeźb.
Jedziemy dalej na południe. Mijamy ogromną hutę, równie wielkie zakłady papiernicze i dosłownie zadupiami próbujemy się dostać do widocznego z dala mostu autostradowego przerzuconego nad Dunajem. Gdzieś po drodze mijamy kilkudziesięciu uchodźców koczujących w cieniu drzew.
Mostem wiedzie ścieżka rowerowa, którą przejeżdżamy na drugi brzeg.
Kontynuując jazdę wyznakowaną rowerówką naddunajską docieramy do miejscowości Apostag. Okolice wsi zamieszkane były już około 6 tyś. lat temu o czym świadczą prowadzone w przeszłości wykopaliska archeologiczne. Obecnie większość zbytów pochodzi z okresu Baroku.
Są też pozostałości po XII wiecznej rotundzie.
Na naszej trasie następnie jest Solt. Grześ zostaje przy głównej trasie, a ja robię objazd okolicy.
Późnym popołudniem docieramy do ciekawego miasta, którym jest Kalocsa. Jedno z najstarszych miast Węgierskich. Arcybiskupstwo od X wieku i jest drugim po Esztergomie na Węgrzech. W 1001 biskup Anastazy-Astryk koronował tu pierwszego króla Węgier - Stefana I Świętego.
Z ważniejszych zabytków to dumnie stojąca, barokowa katedra czy też pałac arcybiskupi.
Ścisłe centrum całkiem ładne. Sporo tam zieleni.
Aha i jeszcze jedno... Kalocsa to ojczyzna papryki co roku pod koniec lata odbywa się tu Festiwal Papryki.
Chcą przejechać w dniu dzisiejszym jeszcze trochę kilometrów decydujemy się jechać dalej drogą krajową. Tak tuż przed zachodem słońca docieramy do miasta Baja.
Baja to spokojne miasteczko. Centrum miasta stanowi rozległy, wybrukowany i otoczony z trzech stron zabytkowymi budowlami rozległy rynek (Szent-háromság tér). W jego centrum stoi barokowa kolumna Świętej Trójcy, która wedle źródeł jest najstarszą budowlą miasta. Pozostałe ważne zabytki to m in. imponujący budynek Ratusza (dawny Pałac Grassalkovicha), barokowa serbska cerkiew parafialna, neoklasycystyczna synagoga.
W mieście tym podziwiamy zachód słońca...
... i jedziemy dalej. Jeszcze dzisiaj mamy w planach przekroczyć granicę z Serbią. Żaden to wyczyn bo do przejścia pozostało nam 30 kilometrów. Granicę przekraczamy gdy jest już zupełnie ciemno. Robimy pamiątkowe zdjęcia i rozpoczynamy swój debiut w tym państwie
Po przekroczeniu granicy zeszło z nas powietrze i mimo wcześniejszych zamiarów postanawiamy wcześniej zakończyć dzień. Z wyszukaniem miejscówki na biwak jest mały problem. Mapy internetowe okolicy są bardzo kiepskie. Grzesiu musiał wykarczować trochę krzaczorów by rozwiesić hamak. Ja miałem lenia i po prostu walnąłem się na płachtę biwakową obok na trawie
Po tym dniu czułem większe zmęczenie jazdą aniżeli pierwszego dnia gdy dystans był nieporównywalnie większy. Wydaje mi się, że przyszedł pierwszy kryzys podczas tej wyprawy. Taka kolej rzeczy jest czymś normalnym ;p
No i na koniec link do bogatej galerii:
https://photos.app.goo.gl/v9vNA27cVpzXQDyv9
cdn...
Ostatnio zmieniony 2018-09-19, 22:55 przez Robert J, łącznie zmieniany 1 raz.
- sprocket73
- Posty: 5874
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
I jakie wrażenia z przejazdu przez Węgry? Ja postrzegam ten kraj, jako lekko podupadający finansowo. Chodzi mi o wygląd domów, ulic.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Kraj trochę niedoceniany turystycznie. Jednak w tym co piszesz jest też trochę prawdy. Są miejscowości gdzie stoją domy jeden obok drugiego i wiszą szyldy, że są one na sprzedaż. po stanie obiektów widać, że szyldy wiszą od bardzo dawna. Stan dróg jest bardzo zły według mnie. Nie wiem jaki standard panuje na autostradach i innych drogach szybkiego ruchu ponieważ takimi nie jeżdżę ale na tych podrzędnych nie wygląda to ciekawie, a i krajówki nie są lepsze.
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 4 - "Mam wrażenie, że jestem nigdzie..." - 17.07.2018
Tytuł nieprzypadkowy bo właśnie tymi słowami Grzechu podsumował pierwsze kilkadziesiąt kilometrów dnia czwartego. Zresztą z upływem czasu i ja coraz bardziej się w tym uświadamiałem
Innym jego powiedzeniem tego dnia było "Darowanej papryce nie zagląda się w nasiona"
A w nocy jest bardzo duszno. Komary chcą nas zeżreć razem ze śpiworami. Masakra ! Miałem wrażenie, że twarz mam opuchniętą od ich ukąszeń
W środku nocy zrywa się bardzo silny wiatr, który nad ranem przygania przelotne opady deszczu. Jest tego tylko jeden plus, a mianowicie wywiało komary ! Tylko, że deszcz nie jest mile widziany i bardzo szybko się zbieram. Grzesiu smacznie śpi bo osłaniają go drzewa. Gdy się budzi ja już jestem spakowany i gotowy do dalszej drogi. Nie pozostaje mu nic innego jak się tym razem streszczać. Tego dnia w drogę wyruszyliśmy chyba najszybciej podczas całego dwutygodniowego wypadu .....
Z racji iż poprzedniego wieczora opuściliśmy UE to teraz nie będzie już takiej możliwości by korzystać z internetu poprzez sieć komórkową. W każdym bądź razie mnie na to nie stać ;P Teraz chcąc sprawdzić prognozy pogody czy też inne info będziemy zmuszeni szukać darmowego wifi. Na szczęście mapy działają offline
Na dzisiejszy cel obieramy Novy Sad. Mimo siąpiącego deszczu jedziemy dość szybko. Ukształtowanie terenu to niemal równina i utrzymujemy wysokie tempo jazdy. Pogoda jednak nie napawa optymizmem jak również nie zachęca do robienia zdjęć. W dniu dzisiejszym będzie głównie zwiedzanie miast bo widoków za wiele nie będzie.
Po zupełnie nieciekawej okolicy pokonujemy 30 kilometrów. Tak docieramy do miasta Sombor. Pierwsze co to trzeba wymienić trochę grosza na miejscową walutę. Ja wymieniam tylko 20 euro bo tak naprawdę to nawet nie wiem jakie są ceny w Serbii..., Grzesiu wymienia znacznie więcej.... w ogóle wszystko zawsze u niego było przynajmniej razy dwa
Szukając informacji na temat miasta doszedłem do wniosku, że rzadko jest ono odwiedzane przez turystów. Nic dziwnego. Znajduje się na krańcu Wojwodiny, a turyści z reguły będąc w tych okolicach wybierają Novy Sad lub Subotice. Co więcej czytając inne blogi dowiaduję się, że nie warto się tu zatrzymywać na dłużej, a to jest błąd, duży błąd ! Nie ma tu może jakichś spektakularnych zabytków, natomiast samo miasto warto odwiedzić aby poczuć atmosferę serbskiej prowincji.
Podstawowa czynność to zakupy, pierwsze na terytorium Serbii. Dość spore ponieważ wyszły nam już wszystkie zapasy. Pokazało się nawet na moment słońce chociaż jednocześnie od północy ciągną kolejne, granatowe chmury....
W mieście jest wiele placów, całkiem ładnych zresztą.
Dumą miasta jest piękny rynek z ratuszem, do którego prowadzi deptak. Wiele tu pomników upamiętniających jakieś wydarzenie lub osobistość jak również takie, które zupełnie nic mi nie mówią
Aha, tego jeszcze nie wspomniałem, ale zaczyna mi się sypać bębenek w tylnym kole. Zrobiły się straszne luzy. Teraz tu na ławce próbuję coś z tym zrobić. Bezskutecznie. Zdecydowałem, że nie ma się co tym przejmować i jadę dalej ;p
Będą jeszcze w mieście zaczyna padać dość mocny deszcz. Zabezpieczamy bagaże i pożądany dalej. Jeszcze zanim dotarliśmy do miasta Odžaci Grzesiu łapie kapcia. W sumie był to jedyny podczas całych dwóch tygodni. Ja natomiast zrywam dwie szprychy w tylnym kole. Mam zapasowe. Wymiana trwa krócej jak wymiana dętki ;p
A deszcz ciągle siąpi. Raz mocniej, raz słabiej.
W Odžaci zatrzymujemy się pod kościołem gdzie jest ujęcie wody. Miejscowy mówi, że tutejsza woda jest bardzo dobra i nie znajdziemy lepszej w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Chyba coś w tym jest bo co chwilę ktoś podjeżdża i napełnia baniaki. Ów miejscowy dość długo nas zagaduje. Ogląda rower. Zachowywał się jakby nigdy takich nie widział
Przez tą wredną pogodę aparat ląduje głęboko w bagażach. W mieście Bački Petrovac przerwa obiadowa. Posiłek stanowią bardzo dobre bułki ze słonym serem. Są jeszcze cieplutkie. Piwa w butelkach nie mogliśmy kupić i wziąć ze sobą. Zmuszeni jesteśmy wypić na miejscu
Jeszcze przeszło godzina jazdy i lądujemy w drugim pod względem wielkości mieście Serbii - Novy Sad. Wiadomość dnia, wypogadza się !
Aglomeracja zamieszkiwana przez prawie 400 tyś. mieszkańców jest bardzo popularna wśród turystów. Wizytówką miasta jest dzielnica Stari Grad, z wieloma zabytkami, muzeami, kawiarniami, restauracjami i sklepami. Znajduje się tam wiele zabytkowych świątyń prawosławnych, katolickich, greckokatolickich, ewangelickich, a także synagoga. W sumie nie przepadam za tak dużymi miastami. Jednak starówkę sobie obejrzałem.
Pora wyszukać jakąś knajpkę gdzie będziemy mogli w spokoju wypić zimne piwo. Na jednym nie poprzestaliśmy tak było dobre ;p
Pora przekroczyć Dunaj.
Najbardziej znaną atrakcją turystyczną Nowego Sadu jest górująca nad miastem twierdza Petrovaradin. Znana również pod nazwą „Gibraltar Dunaju”. W rzeczywistości znajduje się ona w odrębnej miejscowości o tej samej nazwie, po drugiej stronie Dunaju. Data powstania XVI – XVIII w, obiekt walk między Austrią a Turcją.
Zwiedzania nie będzie. Postanawiam za to wypuścić Igora na rekonesans
Z racji późnej godziny dalsza jazda bez większych postojów. Na naszej drodze stają niewielkie zalesione wzgórza parku narodowego Fruška gora. Trochę potu wylało się na podjeździe, ale o dziwo szczyt przełęczy osiągam szybciej od kompana co było trochę dziwne
Zjazd jest ekstremalnie szybki. Tylko te cholerne tiry strasznie hamowały ruch, a nie znając terenu nie zdecydowaliśmy się na wyprzedzanie....By jeszcze podgonić w dniu dzisiejszym trochę kilometrów jedziemy bez zatrzymywania aż do Sabaca nad Sawą. No dobra zatrzymaliśmy się w jednej niewielkiej miejscowości by kupić u rolnika jakąś paprykę i pomidory. O dziwo człowiek ten nie chciał zapłaty ! Fajnie !
Główny plac miasta Sabac wygląda bardzo nowocześnie. Ładnie za to jest oświetlony.
... i w sumie tyle było by jazdy tego dnia. Kilka kilometrów za miastem postanawiamy zatrzymać się na noc i odnoszę wrażenie, że jestem nigdzie
Link do większej ilości zdjęć https://photos.app.goo.gl/khFzYiHJpxm7Lc1H6
cdn....
Tytuł nieprzypadkowy bo właśnie tymi słowami Grzechu podsumował pierwsze kilkadziesiąt kilometrów dnia czwartego. Zresztą z upływem czasu i ja coraz bardziej się w tym uświadamiałem
Innym jego powiedzeniem tego dnia było "Darowanej papryce nie zagląda się w nasiona"
A w nocy jest bardzo duszno. Komary chcą nas zeżreć razem ze śpiworami. Masakra ! Miałem wrażenie, że twarz mam opuchniętą od ich ukąszeń
W środku nocy zrywa się bardzo silny wiatr, który nad ranem przygania przelotne opady deszczu. Jest tego tylko jeden plus, a mianowicie wywiało komary ! Tylko, że deszcz nie jest mile widziany i bardzo szybko się zbieram. Grzesiu smacznie śpi bo osłaniają go drzewa. Gdy się budzi ja już jestem spakowany i gotowy do dalszej drogi. Nie pozostaje mu nic innego jak się tym razem streszczać. Tego dnia w drogę wyruszyliśmy chyba najszybciej podczas całego dwutygodniowego wypadu .....
Z racji iż poprzedniego wieczora opuściliśmy UE to teraz nie będzie już takiej możliwości by korzystać z internetu poprzez sieć komórkową. W każdym bądź razie mnie na to nie stać ;P Teraz chcąc sprawdzić prognozy pogody czy też inne info będziemy zmuszeni szukać darmowego wifi. Na szczęście mapy działają offline
Na dzisiejszy cel obieramy Novy Sad. Mimo siąpiącego deszczu jedziemy dość szybko. Ukształtowanie terenu to niemal równina i utrzymujemy wysokie tempo jazdy. Pogoda jednak nie napawa optymizmem jak również nie zachęca do robienia zdjęć. W dniu dzisiejszym będzie głównie zwiedzanie miast bo widoków za wiele nie będzie.
Po zupełnie nieciekawej okolicy pokonujemy 30 kilometrów. Tak docieramy do miasta Sombor. Pierwsze co to trzeba wymienić trochę grosza na miejscową walutę. Ja wymieniam tylko 20 euro bo tak naprawdę to nawet nie wiem jakie są ceny w Serbii..., Grzesiu wymienia znacznie więcej.... w ogóle wszystko zawsze u niego było przynajmniej razy dwa
Szukając informacji na temat miasta doszedłem do wniosku, że rzadko jest ono odwiedzane przez turystów. Nic dziwnego. Znajduje się na krańcu Wojwodiny, a turyści z reguły będąc w tych okolicach wybierają Novy Sad lub Subotice. Co więcej czytając inne blogi dowiaduję się, że nie warto się tu zatrzymywać na dłużej, a to jest błąd, duży błąd ! Nie ma tu może jakichś spektakularnych zabytków, natomiast samo miasto warto odwiedzić aby poczuć atmosferę serbskiej prowincji.
Podstawowa czynność to zakupy, pierwsze na terytorium Serbii. Dość spore ponieważ wyszły nam już wszystkie zapasy. Pokazało się nawet na moment słońce chociaż jednocześnie od północy ciągną kolejne, granatowe chmury....
W mieście jest wiele placów, całkiem ładnych zresztą.
Dumą miasta jest piękny rynek z ratuszem, do którego prowadzi deptak. Wiele tu pomników upamiętniających jakieś wydarzenie lub osobistość jak również takie, które zupełnie nic mi nie mówią
Aha, tego jeszcze nie wspomniałem, ale zaczyna mi się sypać bębenek w tylnym kole. Zrobiły się straszne luzy. Teraz tu na ławce próbuję coś z tym zrobić. Bezskutecznie. Zdecydowałem, że nie ma się co tym przejmować i jadę dalej ;p
Będą jeszcze w mieście zaczyna padać dość mocny deszcz. Zabezpieczamy bagaże i pożądany dalej. Jeszcze zanim dotarliśmy do miasta Odžaci Grzesiu łapie kapcia. W sumie był to jedyny podczas całych dwóch tygodni. Ja natomiast zrywam dwie szprychy w tylnym kole. Mam zapasowe. Wymiana trwa krócej jak wymiana dętki ;p
A deszcz ciągle siąpi. Raz mocniej, raz słabiej.
W Odžaci zatrzymujemy się pod kościołem gdzie jest ujęcie wody. Miejscowy mówi, że tutejsza woda jest bardzo dobra i nie znajdziemy lepszej w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Chyba coś w tym jest bo co chwilę ktoś podjeżdża i napełnia baniaki. Ów miejscowy dość długo nas zagaduje. Ogląda rower. Zachowywał się jakby nigdy takich nie widział
Przez tą wredną pogodę aparat ląduje głęboko w bagażach. W mieście Bački Petrovac przerwa obiadowa. Posiłek stanowią bardzo dobre bułki ze słonym serem. Są jeszcze cieplutkie. Piwa w butelkach nie mogliśmy kupić i wziąć ze sobą. Zmuszeni jesteśmy wypić na miejscu
Jeszcze przeszło godzina jazdy i lądujemy w drugim pod względem wielkości mieście Serbii - Novy Sad. Wiadomość dnia, wypogadza się !
Aglomeracja zamieszkiwana przez prawie 400 tyś. mieszkańców jest bardzo popularna wśród turystów. Wizytówką miasta jest dzielnica Stari Grad, z wieloma zabytkami, muzeami, kawiarniami, restauracjami i sklepami. Znajduje się tam wiele zabytkowych świątyń prawosławnych, katolickich, greckokatolickich, ewangelickich, a także synagoga. W sumie nie przepadam za tak dużymi miastami. Jednak starówkę sobie obejrzałem.
Pora wyszukać jakąś knajpkę gdzie będziemy mogli w spokoju wypić zimne piwo. Na jednym nie poprzestaliśmy tak było dobre ;p
Pora przekroczyć Dunaj.
Najbardziej znaną atrakcją turystyczną Nowego Sadu jest górująca nad miastem twierdza Petrovaradin. Znana również pod nazwą „Gibraltar Dunaju”. W rzeczywistości znajduje się ona w odrębnej miejscowości o tej samej nazwie, po drugiej stronie Dunaju. Data powstania XVI – XVIII w, obiekt walk między Austrią a Turcją.
Zwiedzania nie będzie. Postanawiam za to wypuścić Igora na rekonesans
Z racji późnej godziny dalsza jazda bez większych postojów. Na naszej drodze stają niewielkie zalesione wzgórza parku narodowego Fruška gora. Trochę potu wylało się na podjeździe, ale o dziwo szczyt przełęczy osiągam szybciej od kompana co było trochę dziwne
Zjazd jest ekstremalnie szybki. Tylko te cholerne tiry strasznie hamowały ruch, a nie znając terenu nie zdecydowaliśmy się na wyprzedzanie....By jeszcze podgonić w dniu dzisiejszym trochę kilometrów jedziemy bez zatrzymywania aż do Sabaca nad Sawą. No dobra zatrzymaliśmy się w jednej niewielkiej miejscowości by kupić u rolnika jakąś paprykę i pomidory. O dziwo człowiek ten nie chciał zapłaty ! Fajnie !
Główny plac miasta Sabac wygląda bardzo nowocześnie. Ładnie za to jest oświetlony.
... i w sumie tyle było by jazdy tego dnia. Kilka kilometrów za miastem postanawiamy zatrzymać się na noc i odnoszę wrażenie, że jestem nigdzie
Link do większej ilości zdjęć https://photos.app.goo.gl/khFzYiHJpxm7Lc1H6
cdn....
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 5 - Przez Serbię.... - 18.07.2018
Miejscówkę na noc to tym razem sobie trochę kiepską wyszukaliśmy. Leżymy na trawie, nie bezpośrednio, a na płachcie biwakowej i w śpiworach. W nocy jest cieplutko, może nawet za bardzo. Nie ma za to w ogóle komarów jak poprzedniej nocy. I gdyby nie jakiś koszmar, który zbudził Grzesia to noc mija nad wyraz spokojnie. Nie pytajcie co mu się śniło bo sam tego zdarzenia nie pamięta, ale gdy się wybudził to z jego ust poleciała całkiem soczysta wiązanka
A z rana budzę się dość wcześnie. Widząc, że zanosi się na deszcz szybko się zwijam. Na szczęście skończyło się tylko na kilku kroplach. Grzesiu też całkiem szybko się zbiera, ale i tak trwa to 40 minut dłużej jak u mnie
Początek dzisiejszej trasy wiedzie po zupełnie nieciekawej okolicy. Przejeżdżamy ciągle przez niewielkie miejscowości, bardzo zaniedbane zresztą. Męczymy się strasznie na tych wrednych podjazdach. Widoków też nie ma. Decydujemy się wrócić na główną drogę.
No dobra, jeden się trafił...
Drogą krajową jedzie się znacznie lepiej bo jest w zasadzie po równym. Nie tak jak to było na początku dnia. Jednak natężenie ruchu jest nieporównywalnie większe, ale droga na tyle szeroka, że nie ma większego zagrożenia dla rowerzystów.
W miejscowości Draginje pauza na zakupy. Szczególnie rozchodzi się nam o płyny Siadamy przed sklepem i wypijamy po piwku. Podobnie robią miejscowi bo cała okolica aż zasłana kapslami od piwa. Ja swoje kapsle zabieram ze sobą bo je kolekcjonuję W ogóle cała okolica bardzo zaśmiecona.
Ta przyjemna jazda kończy się. Ukształtowanie terenu staje się bardzo pofałdowane. Zaczynają się bardzo strome podjazdy, ale i szybkie zjazdy. W miejscowości Koceljeva miała być planowa kąpiel w rzece, ale rzeka okazała się kompletnym syfem. Wolałbym się umyć w kałuży ! Zaliczamy kolejne wzniesienie, a po zjeździe na dół trafiamy na znacznie mniejszą rzekę. Na mapie podpisana jako Ub. Tutaj dla odmiany woda jest krystalicznie czysta, więc obowiązkowa kąpiel i pranko.
Docieramy do Valjeva. Trochę pogoda nam się kaszani, ale na deszcz się nie zanosi. Podstawowa sprawa to zakupy oraz darmowe wifi coby się podzielić wrażeniami ostatnich dwóch dni ze światem
Z wifi jest trochę problem, ale w końcu udaje się połączyć z siecią. Przy okazji objeżdżam miasto. Przez pewien moment zaczyna dość mono wiać. Poprzewracało wszystkie parasole w okolicznych knajpach.
Opuszczając miasto trochę pochrzaniliśmy trasę i trzeba było się nam trochę wrócić. Teraz mimo głównej drogi trasa staje się bardzo trudna. Już na samym wyjeździe z miasta jest masakrycznie stromy podjazd ! Na znaku widnieje wartość 6-8%, a licznik wskazywał 13 % Zastanawiałem się kto tak poprowadził trasę, że musi zaliczyć wszystkie najwyższe wzniesienia w okolicy !
Strasznie dzisiaj ubywa mi energii na tej trasie. Stres też coraz większy bo na drodze niesamowicie duży ruch ciężarówek. Z tego co zauważyliśmy to w okolicy jest sporo kamieniołomów i pewnie z nich wszystkie wożą urobek. Mijamy największe wyrobisko i nagle cały ruch na drodze zupełnie ustał. Robimy przerwę przed kolejnym stromym podjazdem.
Na przełęczy szybkie dwie foty i zjazd. Dzisiaj pokonanych kilometrów mamy bardzo mało jak na tą godzinę, ale z przełęczy będzie dość sporo do przejechania z góry, więc trochę się podgoni z tym dystansem
25 kilometrów dość szybko pokonujemy. Docieramy do Kosjeric. Robimy niewielkie zakupy i szukamy knajpy gdzie będzie można napić się piwa i podładować telefony. Jest klimacik. Panuje senna atmosfera. Ludzie spacerują nigdzie się nie śpiesząc, więc i my się nie śpieszymy. I tak pada drugie, a potem trzecie piwo. Trochę dużo, ale co poradzić jak się chce pić
W końcu po prawie dwóch godzinach trzeba jechać dalej. Za daleko nie pojedziemy bo po nocy jazdy nie będzie, ale jeszcze ze 30 kilometrów powinniśmy pokonać.
Wychodzi słońce, ale już nie długo zajdzie za horyzont. Na razie cieszymy się dobrą pogodą. Już sporo po zachodzie słońca docieramy do Pożegi.
Zatrzymujemy się w centrum i staramy się wynaleźć miejscówkę na nocleg przeczesując mapę. Kalkulujemy też czy zdążymy jeszcze opuścić miasto przed nadciągającym deszczem.
Fajna sprawa, że w Serbii sklepy są pootwierane do późnej godziny. Robimy spokojne i dość spore zakupy w sieciówce i jedziemy za miasto gdzie dopada nas konkretna ulewa ! Bez kalkulacji wybieramy pierwszą lepszą polną drogę i wspinamy się do widocznego lasu. Dzisiaj trzeba rozwiesić płachty biwakowe, a z tym będzie trochę problem bo miejscówka znajduje się na bardzo stromym zboczu wzniesienia. Deszcz na moment ustaje i możemy na spokojnie rozbić biwak. Dzisiaj bardzo marny dystans, zdaje się, że najgorszy mój podczas podobnych wielodniowych wypadów. Jak się w późniejszych dniach okaże będzie jeszcze gorzej z dystansem dziennym
Link do marnej galerii: https://photos.app.goo.gl/qZysgzDYkbQVU6fs9
cdn....
Miejscówkę na noc to tym razem sobie trochę kiepską wyszukaliśmy. Leżymy na trawie, nie bezpośrednio, a na płachcie biwakowej i w śpiworach. W nocy jest cieplutko, może nawet za bardzo. Nie ma za to w ogóle komarów jak poprzedniej nocy. I gdyby nie jakiś koszmar, który zbudził Grzesia to noc mija nad wyraz spokojnie. Nie pytajcie co mu się śniło bo sam tego zdarzenia nie pamięta, ale gdy się wybudził to z jego ust poleciała całkiem soczysta wiązanka
A z rana budzę się dość wcześnie. Widząc, że zanosi się na deszcz szybko się zwijam. Na szczęście skończyło się tylko na kilku kroplach. Grzesiu też całkiem szybko się zbiera, ale i tak trwa to 40 minut dłużej jak u mnie
Początek dzisiejszej trasy wiedzie po zupełnie nieciekawej okolicy. Przejeżdżamy ciągle przez niewielkie miejscowości, bardzo zaniedbane zresztą. Męczymy się strasznie na tych wrednych podjazdach. Widoków też nie ma. Decydujemy się wrócić na główną drogę.
No dobra, jeden się trafił...
Drogą krajową jedzie się znacznie lepiej bo jest w zasadzie po równym. Nie tak jak to było na początku dnia. Jednak natężenie ruchu jest nieporównywalnie większe, ale droga na tyle szeroka, że nie ma większego zagrożenia dla rowerzystów.
W miejscowości Draginje pauza na zakupy. Szczególnie rozchodzi się nam o płyny Siadamy przed sklepem i wypijamy po piwku. Podobnie robią miejscowi bo cała okolica aż zasłana kapslami od piwa. Ja swoje kapsle zabieram ze sobą bo je kolekcjonuję W ogóle cała okolica bardzo zaśmiecona.
Ta przyjemna jazda kończy się. Ukształtowanie terenu staje się bardzo pofałdowane. Zaczynają się bardzo strome podjazdy, ale i szybkie zjazdy. W miejscowości Koceljeva miała być planowa kąpiel w rzece, ale rzeka okazała się kompletnym syfem. Wolałbym się umyć w kałuży ! Zaliczamy kolejne wzniesienie, a po zjeździe na dół trafiamy na znacznie mniejszą rzekę. Na mapie podpisana jako Ub. Tutaj dla odmiany woda jest krystalicznie czysta, więc obowiązkowa kąpiel i pranko.
Docieramy do Valjeva. Trochę pogoda nam się kaszani, ale na deszcz się nie zanosi. Podstawowa sprawa to zakupy oraz darmowe wifi coby się podzielić wrażeniami ostatnich dwóch dni ze światem
Z wifi jest trochę problem, ale w końcu udaje się połączyć z siecią. Przy okazji objeżdżam miasto. Przez pewien moment zaczyna dość mono wiać. Poprzewracało wszystkie parasole w okolicznych knajpach.
Opuszczając miasto trochę pochrzaniliśmy trasę i trzeba było się nam trochę wrócić. Teraz mimo głównej drogi trasa staje się bardzo trudna. Już na samym wyjeździe z miasta jest masakrycznie stromy podjazd ! Na znaku widnieje wartość 6-8%, a licznik wskazywał 13 % Zastanawiałem się kto tak poprowadził trasę, że musi zaliczyć wszystkie najwyższe wzniesienia w okolicy !
Strasznie dzisiaj ubywa mi energii na tej trasie. Stres też coraz większy bo na drodze niesamowicie duży ruch ciężarówek. Z tego co zauważyliśmy to w okolicy jest sporo kamieniołomów i pewnie z nich wszystkie wożą urobek. Mijamy największe wyrobisko i nagle cały ruch na drodze zupełnie ustał. Robimy przerwę przed kolejnym stromym podjazdem.
Na przełęczy szybkie dwie foty i zjazd. Dzisiaj pokonanych kilometrów mamy bardzo mało jak na tą godzinę, ale z przełęczy będzie dość sporo do przejechania z góry, więc trochę się podgoni z tym dystansem
25 kilometrów dość szybko pokonujemy. Docieramy do Kosjeric. Robimy niewielkie zakupy i szukamy knajpy gdzie będzie można napić się piwa i podładować telefony. Jest klimacik. Panuje senna atmosfera. Ludzie spacerują nigdzie się nie śpiesząc, więc i my się nie śpieszymy. I tak pada drugie, a potem trzecie piwo. Trochę dużo, ale co poradzić jak się chce pić
W końcu po prawie dwóch godzinach trzeba jechać dalej. Za daleko nie pojedziemy bo po nocy jazdy nie będzie, ale jeszcze ze 30 kilometrów powinniśmy pokonać.
Wychodzi słońce, ale już nie długo zajdzie za horyzont. Na razie cieszymy się dobrą pogodą. Już sporo po zachodzie słońca docieramy do Pożegi.
Zatrzymujemy się w centrum i staramy się wynaleźć miejscówkę na nocleg przeczesując mapę. Kalkulujemy też czy zdążymy jeszcze opuścić miasto przed nadciągającym deszczem.
Fajna sprawa, że w Serbii sklepy są pootwierane do późnej godziny. Robimy spokojne i dość spore zakupy w sieciówce i jedziemy za miasto gdzie dopada nas konkretna ulewa ! Bez kalkulacji wybieramy pierwszą lepszą polną drogę i wspinamy się do widocznego lasu. Dzisiaj trzeba rozwiesić płachty biwakowe, a z tym będzie trochę problem bo miejscówka znajduje się na bardzo stromym zboczu wzniesienia. Deszcz na moment ustaje i możemy na spokojnie rozbić biwak. Dzisiaj bardzo marny dystans, zdaje się, że najgorszy mój podczas podobnych wielodniowych wypadów. Jak się w późniejszych dniach okaże będzie jeszcze gorzej z dystansem dziennym
Link do marnej galerii: https://photos.app.goo.gl/qZysgzDYkbQVU6fs9
cdn....
Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 6 - Dzika Serbia.... - 19.07.2018
Dlaczego w sakwach jest coraz mniej miejsca ? Odp. Bo ciuchy wchłaniają brud i puchną od tego !
Mądrości Grzesia.
Niemal przez całą noc pada deszcz. Co prawda biwak rozbity odpowiednio bo jest i płachta biwakowa chroniąca przed strugami deszczu, ale miejscówka wybrana nie najlepsza. Teren jest mocno nachylony i były spore problemy by wtachać tu wszystkie toboły, a potem zamocować hamaki i płachty. Jednak bardziej moknąć nie mieliśmy zamiaru i wykorzystaliśmy dosłownie jedyny moment w nocy gdy nie padało na rozbicie biwaku.
Prognozy mówiły, że nad ranem ma się wypogodzić, a tu dupa ! Pada dalej ! Szybko się budzę, ale zanim pogoda pozwoliła nam na wykonanie jakiegokolwiek ruchu robi się prawie dziewiąta
Na, ale w końcu deszcz ustaje, więc ruszamy w trasę. Jednak nisko wiszące chmury mówiły nam, że jeszcze dzisiaj na pewno zmokniemy.
Jedziemy do Arilje. Musimy zrobić zakupy. Niestety w mieście zaczyna padać i to tak solidnie. W ulewnym deszczu kierujemy się na Ivanjice. Przestaje padać, więc widząc znak na monastyr Klisura decyduję się tam podjechać. Pełno tam bardzo agresywnych kundli próbujących złapać za nogę. Babcia doglądająca wszystkiego mówi żeby odstawić rower bo psy tak na niego reagują. Odstawiam, a psy i tak skaczą w koło ;p W końcu udaje się podejść pod niewielki XIII wieczny monastyr. Jego patronami są święci Archaniołowie Michał i Gabriel. Aktualnie będący w remoncie tak sądzę widząc ekipę tam krzątającą się . Zdjęć oczywiście nie można robić więc tylko jedna czy dwie...
W Ivanjicy deszcz ponownie pada. Nie chce mi się robić zdjęć. Robimy spore zakupy bo według mapy przez spory odcinek drogi nie natrafimy na większą miejscowość.
Opuszczając miasto mylimy trasę. Nie mam pojęcia jak się to stało, ale wybraliśmy drogę, która wydawała się nam oczywista. Gdy się zorientowaliśmy w nogach było już kilka kilometrów i uznaliśmy iż tą trasą jedzie się całkiem przyjemnie i po prostu nią dalej pojedziemy. Problem w tym, że będzie znacznie więcej przewyższeń jak na trasie, którą mieliśmy jechać według pierwotnych planów.
Początek jest monotonny i to na prawdę bardzo. Nic ciekawego przez spory odcinek drogi. Zwróciłem uwagę na bardzo mały ruch na drodze. Spotkaliśmy ze trzy samochody na odcinku 15 km. Dopiero później okazało się dlaczego.
Na trasie fajna ciekawostka most rzymski ! Właściwie to obiekt tylko stylizowany na rzymski, ale mimo wszystko pochodzi z XV wieku
No i właśnie teraz przekonujemy się dlaczego jest tak niewielki ruch na drodze. Okazuje się, że dalej droga zaznaczona na mapie kolorem żółtym i numerem 197 przechodzi w zwykły szuter ! Do tego serpentyny stromo pod górę. Po około kilometrze pojawia się ponownie asfalt.
Mozolnie zdobywamy kolejne metry wysokości. Gdzieś na wysokości tak na około 1400 m jest wypłaszczenie i miejsce postoju, źródełko przy drodze i niewielkie jeziorko Daicko o powierzchni zaledwie 160 metrów kwadratowych.
Przeważająca część trasy wiedzie przez gęsty las. Tylko może we dwóch miejscach był jakiś widok. A jak już było cokolwiek widać to stwierdzam, że tam na zachodzie jest ładna pogoda i co najważniejsze wypogodzenia przesuwają się w naszą stronę !
A droga, którą jedziemy ponownie przechodzi w szuter by po chwili zamienić się z asfaltem, ale tylko na niewielki odcinek bo w okolicy nieczynnego ośrodka narciarskiego pod najwyższym szczytem pasma Golija - Jankov Kamen 1833 m. Obiekty opuszczone chyba już kilka lat temu, a kolejka zdemontowana.
I znowu szuter! Właściwie to już zwykła polna droga....
Osiągamy najwyższy punkt w dniu dzisiejszym. Na wysokości 1550 metrów jest przeraźliwie zimno. Wieje również bardzo silny wiatr. Jednak następują zmiany w pogodzie bo przeciera się
Teraz w sumie pozostał nam zjazd... sęk w tym, iż droga jest w coraz gorszym stanie i ciężko się rozpędzić do 20 km/h Męczymy się okrutnie na tym zjeździe. Ważne, że znaki są z prawdziwego zdarzenia
Widać już cywilizację...
I jest ! I w końcu asfalt ! Teraz trochę podgonimy kilometrów bo jak na tę porę dnia jest straszna bryndza....Bez przerw docieramy do ostatniego miasta na terytorium Serbii - Sjenica. Miasto leży trochę powyżej tysiąca metrów nad poziomem morza, a więc tak bardzo wysokości nie wytraciliśmy. To się będzie jeszcze dzisiaj liczyć bo przecież wiemy, że czeka nas kolejny solidny podjazd
W Sjenicy mamy dwie sprawy do załatwienia tzn. zakupy oraz poszukanie darmowego internetu Gotówki pozbyliśmy się całej i teraz chcemy zapłacić kartą by niepotrzebnie wyciągać serbską walutę z bankomatu. W mieście długo się kręcimy w poszukiwaniu sklepu z terminalem. Okazuje się, że jest tylko jeden takowy ! I weź tu słuchaj ludzi, że w dzisiejszych czasach już na największym zadupiu zapłacisz kartą, a to jest gówno prawda ! Nie mając lokalnej waluty zdechniesz z głodu i pragnienia bo nic nie kupisz ;p
A miasto ogólnie całkiem ładne. Bardzo czyste. Wiele obiektów jest wyremontowanych lub takowy remont trwa.
Za miastem wciągamy chyba połowę tego co właśnie przed chwilą kupiliśmy i rozpoczynamy dość stromy podjazd do miejscowości Trjebinje. Widoki bardzo ładne i dlatego dość często zatrzymuję się by zrobić jakieś zdjęcie.
Dziś mamy tylko 120 kilometrów na liczniku, a właśnie zachodzi słońce. Z doświadczenia wiem, że za długo dzisiaj już nie pojedziemy, tym bardziej iż droga pnie się coraz bardziej do góry.
Osiągamy wysokość ponad 1400 m n.p.m. i odbijamy na Ticje Polje. Z mapy wynika, że droga będzie całkiem dobra, ale okazało się z goła odmiennie. Dodatkowo na mapach nie ma zaznaczonych żadnych innych dróg oprócz tej jednej, która i tak po pewnym czasie zanika.
W okolicy najwyższego okolicznego szczytu rozbijamy biwak mimo, że jest jeszcze jasno. Tym razem miejscówa bardzo trafiona
Więcej zdjęć pod tym linkiem: https://photos.app.goo.gl/bGy5fcrp8xecyvwMA
cdn...
Dlaczego w sakwach jest coraz mniej miejsca ? Odp. Bo ciuchy wchłaniają brud i puchną od tego !
Mądrości Grzesia.
Niemal przez całą noc pada deszcz. Co prawda biwak rozbity odpowiednio bo jest i płachta biwakowa chroniąca przed strugami deszczu, ale miejscówka wybrana nie najlepsza. Teren jest mocno nachylony i były spore problemy by wtachać tu wszystkie toboły, a potem zamocować hamaki i płachty. Jednak bardziej moknąć nie mieliśmy zamiaru i wykorzystaliśmy dosłownie jedyny moment w nocy gdy nie padało na rozbicie biwaku.
Prognozy mówiły, że nad ranem ma się wypogodzić, a tu dupa ! Pada dalej ! Szybko się budzę, ale zanim pogoda pozwoliła nam na wykonanie jakiegokolwiek ruchu robi się prawie dziewiąta
Na, ale w końcu deszcz ustaje, więc ruszamy w trasę. Jednak nisko wiszące chmury mówiły nam, że jeszcze dzisiaj na pewno zmokniemy.
Jedziemy do Arilje. Musimy zrobić zakupy. Niestety w mieście zaczyna padać i to tak solidnie. W ulewnym deszczu kierujemy się na Ivanjice. Przestaje padać, więc widząc znak na monastyr Klisura decyduję się tam podjechać. Pełno tam bardzo agresywnych kundli próbujących złapać za nogę. Babcia doglądająca wszystkiego mówi żeby odstawić rower bo psy tak na niego reagują. Odstawiam, a psy i tak skaczą w koło ;p W końcu udaje się podejść pod niewielki XIII wieczny monastyr. Jego patronami są święci Archaniołowie Michał i Gabriel. Aktualnie będący w remoncie tak sądzę widząc ekipę tam krzątającą się . Zdjęć oczywiście nie można robić więc tylko jedna czy dwie...
W Ivanjicy deszcz ponownie pada. Nie chce mi się robić zdjęć. Robimy spore zakupy bo według mapy przez spory odcinek drogi nie natrafimy na większą miejscowość.
Opuszczając miasto mylimy trasę. Nie mam pojęcia jak się to stało, ale wybraliśmy drogę, która wydawała się nam oczywista. Gdy się zorientowaliśmy w nogach było już kilka kilometrów i uznaliśmy iż tą trasą jedzie się całkiem przyjemnie i po prostu nią dalej pojedziemy. Problem w tym, że będzie znacznie więcej przewyższeń jak na trasie, którą mieliśmy jechać według pierwotnych planów.
Początek jest monotonny i to na prawdę bardzo. Nic ciekawego przez spory odcinek drogi. Zwróciłem uwagę na bardzo mały ruch na drodze. Spotkaliśmy ze trzy samochody na odcinku 15 km. Dopiero później okazało się dlaczego.
Na trasie fajna ciekawostka most rzymski ! Właściwie to obiekt tylko stylizowany na rzymski, ale mimo wszystko pochodzi z XV wieku
No i właśnie teraz przekonujemy się dlaczego jest tak niewielki ruch na drodze. Okazuje się, że dalej droga zaznaczona na mapie kolorem żółtym i numerem 197 przechodzi w zwykły szuter ! Do tego serpentyny stromo pod górę. Po około kilometrze pojawia się ponownie asfalt.
Mozolnie zdobywamy kolejne metry wysokości. Gdzieś na wysokości tak na około 1400 m jest wypłaszczenie i miejsce postoju, źródełko przy drodze i niewielkie jeziorko Daicko o powierzchni zaledwie 160 metrów kwadratowych.
Przeważająca część trasy wiedzie przez gęsty las. Tylko może we dwóch miejscach był jakiś widok. A jak już było cokolwiek widać to stwierdzam, że tam na zachodzie jest ładna pogoda i co najważniejsze wypogodzenia przesuwają się w naszą stronę !
A droga, którą jedziemy ponownie przechodzi w szuter by po chwili zamienić się z asfaltem, ale tylko na niewielki odcinek bo w okolicy nieczynnego ośrodka narciarskiego pod najwyższym szczytem pasma Golija - Jankov Kamen 1833 m. Obiekty opuszczone chyba już kilka lat temu, a kolejka zdemontowana.
I znowu szuter! Właściwie to już zwykła polna droga....
Osiągamy najwyższy punkt w dniu dzisiejszym. Na wysokości 1550 metrów jest przeraźliwie zimno. Wieje również bardzo silny wiatr. Jednak następują zmiany w pogodzie bo przeciera się
Teraz w sumie pozostał nam zjazd... sęk w tym, iż droga jest w coraz gorszym stanie i ciężko się rozpędzić do 20 km/h Męczymy się okrutnie na tym zjeździe. Ważne, że znaki są z prawdziwego zdarzenia
Widać już cywilizację...
I jest ! I w końcu asfalt ! Teraz trochę podgonimy kilometrów bo jak na tę porę dnia jest straszna bryndza....Bez przerw docieramy do ostatniego miasta na terytorium Serbii - Sjenica. Miasto leży trochę powyżej tysiąca metrów nad poziomem morza, a więc tak bardzo wysokości nie wytraciliśmy. To się będzie jeszcze dzisiaj liczyć bo przecież wiemy, że czeka nas kolejny solidny podjazd
W Sjenicy mamy dwie sprawy do załatwienia tzn. zakupy oraz poszukanie darmowego internetu Gotówki pozbyliśmy się całej i teraz chcemy zapłacić kartą by niepotrzebnie wyciągać serbską walutę z bankomatu. W mieście długo się kręcimy w poszukiwaniu sklepu z terminalem. Okazuje się, że jest tylko jeden takowy ! I weź tu słuchaj ludzi, że w dzisiejszych czasach już na największym zadupiu zapłacisz kartą, a to jest gówno prawda ! Nie mając lokalnej waluty zdechniesz z głodu i pragnienia bo nic nie kupisz ;p
A miasto ogólnie całkiem ładne. Bardzo czyste. Wiele obiektów jest wyremontowanych lub takowy remont trwa.
Za miastem wciągamy chyba połowę tego co właśnie przed chwilą kupiliśmy i rozpoczynamy dość stromy podjazd do miejscowości Trjebinje. Widoki bardzo ładne i dlatego dość często zatrzymuję się by zrobić jakieś zdjęcie.
Dziś mamy tylko 120 kilometrów na liczniku, a właśnie zachodzi słońce. Z doświadczenia wiem, że za długo dzisiaj już nie pojedziemy, tym bardziej iż droga pnie się coraz bardziej do góry.
Osiągamy wysokość ponad 1400 m n.p.m. i odbijamy na Ticje Polje. Z mapy wynika, że droga będzie całkiem dobra, ale okazało się z goła odmiennie. Dodatkowo na mapach nie ma zaznaczonych żadnych innych dróg oprócz tej jednej, która i tak po pewnym czasie zanika.
W okolicy najwyższego okolicznego szczytu rozbijamy biwak mimo, że jest jeszcze jasno. Tym razem miejscówa bardzo trafiona
Więcej zdjęć pod tym linkiem: https://photos.app.goo.gl/bGy5fcrp8xecyvwMA
cdn...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości