Rozpoczynam wątek zbiorczy z różnych wyjazdów, z których relacje pewnie nie powstaną albo nie będzie sensu tworzyć dla nich osobnego wątku. Dużo niestety po drodze umyka i czasem szkoda, że nie ma się czasu, by do pewnych wycieczek wrócić. Niech tu przynajmniej pozostanie jakiś ślad.
Skoro wszyscy bombardują jesienią, na początek kilka ujęć z poprzedniego weekendu. Droga dojazdowa gdzieś dalej, po drodze feeria beskidzkich jesiennych barw, a na koniec Pieniny.
Na Zakopiance korek, zawracamy więc i wybieramy drogę przez Mszanę. Przed Zabrzeżą rzut oka na Koziarz.
Potem skalista Baszta w Tylmanowej.
Skręcamy w stronę Pienin.
Wszędzie słońce, a my wjeżdżamy w mgłę. Na szczęście krótkotrwałą.
Potem jest już lepiej.
Dalej Haligowskie skały. Aż strach się nie zatrzymać na moment.
Przy kawie mamy towarzystwo.
Różne takie (górskie) historie
Różne takie (górskie) historie
Ostatnio zmieniony 2022-01-14, 21:46 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 3 razy.
laynn pisze:No w tym roku to grzech nie jechać jesienią w góry.
Trzy korony zdobyłem pierwszy raz właśnie w taką pogodę. Pamiętam, że żałowałem, że nie mam aparatu...
Ja na pierwszym roku studiów na zaliczenie z turystyki w połowie października przy okrutnie pięknej pogodzie miałam trzydniowy wyjazd do Szczawnicy. Pamiętam,że szliśmy wtedy od Trzech Koron przez Zamek Pieniński po Sokolą Perć. O aparacie nikt nawet nie pomyślał.I wtedy to zakochałam się w Pieninach, bo w Szczawnicy nieco wcześniej ( ze względu na pewnego Ryśka-syna flisaka)
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
laynn pisze:No w tym roku to grzech nie jechać jesienią w góry.
Trzy korony zdobyłem pierwszy raz właśnie w taką pogodę. Pamiętam, że żałowałem, że nie mam aparatu...
Chyba raz do tej pory byłam w Pieninach jesienią, na Sokolicy. Lata temu i przy nieszczególnej pogodzie. Więc tym razem przynajmniej z dołu mogłam sobie Trzy Korony pooglądać.
Majka pisze:Ja na pierwszym roku studiów na zaliczenie z turystyki
A ja myślałam, że Ty po polonistyce jesteś... No chyba że to fajna polonistyka była .
Wiolcia, najpierw kończyłam pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą i tam były takie przedmioty jak turystyka, metodyka ZHP, ekonomia polityczna-wszystko na pierwszym roku. Turystykę wspominam sympatycznie, wykładowcę też, choć był z Kłaja. Polonistyka to mój drugi kierunek. Tak, że trochę sobie postudiowałam.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Tak -Rzyki koło Andrychowa i Kłaj oczywiście ten, niedaleko którego teraz mieszkam. Z Kłaja się nabijali od lat 70-tych z tego powodu ,że ówcześnie panujące tam władze robiły z niego wręcz miasteczko, a wiochą był. Myślę,że mieszkańcy okolicznych miejscowości zwyczajnie zazdrościli.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Wiadomo było, że pogody nie będzie. Prognozy w tym względzie były bezlitosne. Ale bardzo chciało mi się już pojechać w góry, tym bardziej, że wreszcie nasypało trochę śniegu, którego nie miałam jeszcze okazji uświadczyć w górach tej zimy. Trzeba było też zdążyć przed kolejnym ociepleniem, które ponoć już od jutra.
W ten oto sposób padło na Klimczok. Raz, że blisko, dwa, że szlak krótki, trzy, że dawno na nim nie byłam.
Startujemy z Bystrej, czerwonym szlakiem przez Magurę. Jest szaro, ale tę szarość niekiedy rozświetla ukryte gdzieś słońce. Nawet skrawki (no, skraweczki) niebieskiego gdzieś tam się pojawiają, ale i bez tego jest super. Na dole śniegu mało, a drzewa obsypane są śniegiem, który silniejszy podmuch łatwo zmiecie. Im wyżej, tym śniegu więcej i choiny oblepione są już zmarzniętym śniegiem dokumentnie.
Szlak, wbrew obawom, jest przedeptany. Gdzieś za ruinami schroniska (które oczywiście przegapiam w tym śniegu), robimy przerwę taktyczną. Przygotowania do kawy zaburza nam pojawienie się dwóch białych puchatych psów. Ewidentnie liczą na coś smakowitego. Co śmieszniejsze, przy zejściu sytuacja się powtarza. Tym razem pijemy herbatę i jak na zawołanie - pojawiają się te same psy!
Przy schronisku mglisto, ale i tak wyłazimy na szczyt. Wyciąg nie działa, ciekawe, kiedy narciarze się pojawią? Oglądamy ogródek w pobliżu szczytu (mam mieszane uczucia co do tego miejsca), dziwię się, że chatki już nie ma (kiedyś była), na zamieszczonej gdzieś tam fotografii podziwiam widok na Tatry (w realu się nie da) i złazimy.
W schronisku tłumy! Wiem, że to popularne tereny (latem się tu nie pcham), ale nie sądziłam, że zimą, przy średniej pogodzie, może być tak tłoczno. Zasuwamy więc na dół niebieskim szlakiem i nawet coś po drodze się nam odsłania. Coś, czyli Szyndzielnia ze schroniskiem i wieżą widokową obok. Na moment tylko.
W czasie zejścia trochę podjeżdżamy, ale bezkolizyjnie i bezurazowo udaje się zejść do samochodu. Było świetnie. Wiatr nie wiał, drzewa były oblepione jak należy, więc zimę mogę uznać za zaliczoną.
/29.12.2019/
W ten oto sposób padło na Klimczok. Raz, że blisko, dwa, że szlak krótki, trzy, że dawno na nim nie byłam.
Startujemy z Bystrej, czerwonym szlakiem przez Magurę. Jest szaro, ale tę szarość niekiedy rozświetla ukryte gdzieś słońce. Nawet skrawki (no, skraweczki) niebieskiego gdzieś tam się pojawiają, ale i bez tego jest super. Na dole śniegu mało, a drzewa obsypane są śniegiem, który silniejszy podmuch łatwo zmiecie. Im wyżej, tym śniegu więcej i choiny oblepione są już zmarzniętym śniegiem dokumentnie.
Szlak, wbrew obawom, jest przedeptany. Gdzieś za ruinami schroniska (które oczywiście przegapiam w tym śniegu), robimy przerwę taktyczną. Przygotowania do kawy zaburza nam pojawienie się dwóch białych puchatych psów. Ewidentnie liczą na coś smakowitego. Co śmieszniejsze, przy zejściu sytuacja się powtarza. Tym razem pijemy herbatę i jak na zawołanie - pojawiają się te same psy!
Przy schronisku mglisto, ale i tak wyłazimy na szczyt. Wyciąg nie działa, ciekawe, kiedy narciarze się pojawią? Oglądamy ogródek w pobliżu szczytu (mam mieszane uczucia co do tego miejsca), dziwię się, że chatki już nie ma (kiedyś była), na zamieszczonej gdzieś tam fotografii podziwiam widok na Tatry (w realu się nie da) i złazimy.
W schronisku tłumy! Wiem, że to popularne tereny (latem się tu nie pcham), ale nie sądziłam, że zimą, przy średniej pogodzie, może być tak tłoczno. Zasuwamy więc na dół niebieskim szlakiem i nawet coś po drodze się nam odsłania. Coś, czyli Szyndzielnia ze schroniskiem i wieżą widokową obok. Na moment tylko.
W czasie zejścia trochę podjeżdżamy, ale bezkolizyjnie i bezurazowo udaje się zejść do samochodu. Było świetnie. Wiatr nie wiał, drzewa były oblepione jak należy, więc zimę mogę uznać za zaliczoną.
/29.12.2019/
Ostatnio zmieniony 2019-12-29, 19:34 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Sebastian i 83 gości