Część V
Wjechaliśmy wgłąb kraju. Otoczyły nas Apeniny. Już po drodze wyglądało to ciekawie.
Jest tam wiele charakterystycznych małych górskich miasteczek ze starą zabudową.
Zatrzymaliśmy się przy jednym z nich Santo Stefano di Sessanio, na wysokości ok 1200 m i udaliśmy się na spacer, w kierunku ruin zamku Rocca Calascio.
Tak wyglądały pagórki przed nami.
Okolica bardzo mi się podobała. Spokojne wzgórki porośnięte pożółkłą trawą.
Niestety jak podeszliśmy wyżej, zaczęła wyłaniać się jakaś straszna góra.
To Corno Grande (2912) najwyższy szczyt Apeninów.
Pokazały się też inne groźnie wyglądające szczyty, np. Monte Prena (2561).
Na szczęście to wszystko gdzieś dość daleko z boku. My bezpiecznie szliśmy ścieżką wśród traw.
Ukazał się nasz cel.
Zamek całkiem spory.
W remoncie. Fajnie go odbudowują.
Widoki na niższe tereny. Mniej więcej stamtąd przyjechaliśmy.
Widoki na tereny wyżej położone.
No i te najwyższe też ładne.
Ciekawie wygląda stąd Monte Amaro.
Jest jakby przecięte na pół, sporo wystaje ponad poziom niskich chmur.
Zwiedzamy zamek. Jest sielankowo i przyjemnie. Niestety wieża już zamknięta.
W drodze powrotnej poprawiają się kolory.
Troszkę modyfikuję trasę i wychodzimy na szczyt z krzyżem (1458), który szlak omija.
Zamek na tle Monte Amaro wygląda stamtąd ciekawie. Znowu jest złudzenie, że góra nie jest daleko, a to prawie 50 km.
Często patrzę jednak w stronę bliższych nieznanych gór.
Wracamy do Santo Stefano. Idziemy w stronę zachodzącego słońca.
W miasteczku trwają jakieś szeroko zakrojone prace budowlane.
Jestem podekscytowany tym, co przyniosą następne dni
C.D.N.