Chorwacja - Paklenica
- sprocket73
- Posty: 5764
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Część III - Vaganski Vrh
Parę dni przerwy. Łapki Tobiego się trochę podleczyły. Ja pokleiłem buty chorwacką "kropelką". Znowu były chęci na akcję górską. Kiedy zapytałem Ukochaną o plany, powiedziała, że mamy sobie iść na tą najwyższą górę, a ona pokibicuje nam dla odmiany z plaży. A więc jednak będzie zdobyty najwyższy szczyt Velebitu, bo przecież nie pokona mnie góra ciut wyższa od Babiej.
Wyruszyliśmy ok. 4:30, w Paklenicy było jeszcze prawie ciemno. Tobi wyglądał jakby dodatkowo chciał zrobić jakąś drogę wspinaczkową, ale nie było czasu. Miałem plan podgonić idąc kanionem, ale okazało się, że nagrzane w ciągu dnia skały oddają ciepło w nocy i momentalnie zacząłem cały spływać potem. Postanowiłem więc nie szaleć. Droga do schroniska zajęła 2 godzinki.
Wyżej temperatura bardzo fajna, chłodek. Dość mocny wiatr. Nabieraliśmy wysokości, pojawiło się słońce. Nice and easy.
Tobi w dobrym humorze znowu łaził po ostrych kamieniach.
Jak to jest łatwy i łagodny szlak, to ciekawe jak wyglądają te trudne i strome?
Dookoła niesamowite skały. Jak tu pięknie!
Nawet kwiatki takie jakieś radosne.
Godziny mijają, a ja jakby wciąż w tym samym miejscu. Jednak idzie się wolniej niż w naszych górach, gdzie często są ułożone kamienne schodki.
Wreszcie jesteśmy na granicy płaskowyżu. Wiszą nad nim chmury, ale z tendencją do cofania się.
Za mną niebo czyste. Okoliczności przyrody zupełnie inne niż w niższych partiach i wciąż chłodno. Tzn, żeby doprecyzować: jak spocony człowiek zatrzyma się w cieniu na wietrze, to czuć chłód.
Mijam jeziorko. Tobi mówi, że woda w nim nie nadaje się do picia.
Wędrujemy spokojnie dalej. Wypatruję gdzież to jest ten najwyższy szczyt, ale nic się nie wyróżnia.
I nagle, o jest!
Vaganski Vrh jest kompletnie nieinteresujący i niewybitny.
Niewiele z niego widać. Chowa się za krawędzią płaskowyżu i dopiero z wysp można go wypatrzeć.
Widok w bok. Ciekawa warstwowa budowa geologiczna. Warstwy są pod kątem 45 stopni.
Dochodzi 13:00, czyli od schroniska szedłem na szczyt 6 godzin. Faktycznie idzie się długo. Co prawda od krawędzi płaskowyżu tempo miałem bardzo wolne, ale wcześniej na podejściu nie obijałem się. Zastanawiam się co dalej. Godzina jeszcze młoda, będę wracał wariantem wydłużonym z drugiej strony. Wchodzę na rozległe trawiaste przestrzenie.
W tym miejscu spotykam dwójkę turystów. Tak to byłem sam w górach. Jak tu pięknie i spokojnie... i niestety gorąco. Wiatr zniknął, pojawiło się pełne słońce. Ale obiektywnie, nie jest jeszcze źle.
Góra przede mną to Sveti Brdo (1753 m). Drugi co do wielkości szczyt. Ten jest dobrze widoczny z dołu. Przyciąga mnie jak leżę na plaży. Ale dzisiaj mam do niego za daleko.
Wędrówka bardzo mi się podoba. Góry są ciekawe. Pełno w nich kotlinek, mijam kolejne szczyty i obniżenia dość szybko. Niestety schodzę 400 m w dół, żeby potem znowu wyjść tyle samo w górę, jak to w górach. Upał dokucza coraz bardziej. Mam lekki niepokój, czy znajdę odbicie na mój szlak zejściowy, bo w Chorwacji nigdy nic nie wiadomo, ale spoko, z tym akurat nie było problemu.
Problem był jak zobaczyłem jak wygląda mój szlak zejściowy. Trochę skalisty i nie wiadomo co jest za załomem. Przypominam sobie rozmowę z panią o trudnościach. Zadając pytanie miałem na myśli wszystkie warianty szlaku. Czy ona udzielając odpowiedzi mówiła o wszystkich, czy tylko o tym łagodnym, który polecała na wyjście? Mam obawy, że mogło dojść do małego nieporozumienia.
Lekko zestresowany odbiłem kawałek w bok, żeby zdobyć kolejny szczyt Liburnija (1710 m).
Widok na Sveti Brdo.
Tutaj już coś widać. Szkoda, ze powietrze mało przejrzyste. Wielka Paklenica i ruinki nad morzem, których zdjęcie dałem z Viternika.
Mała Paklenica i most na drodze do Zadaru z którego można skakać na bungee.
OK. I co teraz?
Upał coraz większy. Woda się kończy i wariant, żeby wracać z powrotem po śladach nie wydaje się dobry. Przecież jakoś szlakiem zejdę. Pytanie co z Tobim. Jak bardzo tam będzie stromo?
Idziemy. Ostrożnie, bo kruszyzna. Ciekawe co będzie za załomem?
A za załomem pionowa ściana. Czułem to gdzieś w podświadomości.
No OK, nie pionowa, ale wygląda groźnie. To jest widok z dołu.
Patrze na Tobiego, a on ciągle w wyjątkowo dobrym humorze. No to co... idziemy. W końcu tyle lat ćwiczeń na Jurze musi się do czegoś przydać.
Tobi po prostu zszedł. Ja nie dałem rady bez trzymania się obiema rękami liny. Trudnych miejsc było potem jeszcze kilka. Ogólnie bardzo strome zejście.
Skalna ściana ma 300 metrów w pionie i kończy się skalistym szczytem Babin kuk, na który też jest szlak, ale już go odpuściliśmy.
Byłem już bardzo zmęczony, przegrzany, a czekało kolejne 900 metrów zejścia przez stromy kamienisty las, gdzie trzeba uważać na każdy krok.
Uff... koniec.
Widok z dołu. To było bardzo męczące.
Potem piwko przy pustym schronisku, pół godziny odpoczynku. Rozmowa z miejscową dziewczyną, która była pełna podziwu dla Tobiego.
Ruszamy dalej. Tobi niestety znowu kuleje. Coś go te odpoczynki pod schroniskiem dobijają. Widać jak woli iść po równych kamieniach, niż żwirku.
Pod koniec Paklenicy doganiam faceta, który akurat wychodził ze schroniska jak ja przyszedłem. Idzie ledwo kuśtykając. Założyłem w ciemno, że to Polak i zrównując się z nim powiedziałem "cześć". Miałem rację - Polak. Też był na Vagańskim, wychodził szlakiem najkrótszym. Wychodził nim 6 godzin, choć zakładał max 4. Bardzo złorzeczył na ten szlak, dał mu popalić. Na szczycie był po mnie, bo widział mój wpis w książce. Potem schodził tak jak ja wychodziłem. Czyli na trasie się minęliśmy. Pogadaliśmy o górach i tak końcówka kanionu zeszła szybko.
Wycieczka zajęła mi 15 godzin. Jedna z bardziej męczących jakie miałem w życiu. Porobiły mi się bąble pomiędzy palcami stóp. Widać nie mam przygotowania kondycyjnego na takie góry i takie warunki.
Ale za to jaka radość, oj superek było!
C.D.N.
Parę dni przerwy. Łapki Tobiego się trochę podleczyły. Ja pokleiłem buty chorwacką "kropelką". Znowu były chęci na akcję górską. Kiedy zapytałem Ukochaną o plany, powiedziała, że mamy sobie iść na tą najwyższą górę, a ona pokibicuje nam dla odmiany z plaży. A więc jednak będzie zdobyty najwyższy szczyt Velebitu, bo przecież nie pokona mnie góra ciut wyższa od Babiej.
Wyruszyliśmy ok. 4:30, w Paklenicy było jeszcze prawie ciemno. Tobi wyglądał jakby dodatkowo chciał zrobić jakąś drogę wspinaczkową, ale nie było czasu. Miałem plan podgonić idąc kanionem, ale okazało się, że nagrzane w ciągu dnia skały oddają ciepło w nocy i momentalnie zacząłem cały spływać potem. Postanowiłem więc nie szaleć. Droga do schroniska zajęła 2 godzinki.
Wyżej temperatura bardzo fajna, chłodek. Dość mocny wiatr. Nabieraliśmy wysokości, pojawiło się słońce. Nice and easy.
Tobi w dobrym humorze znowu łaził po ostrych kamieniach.
Jak to jest łatwy i łagodny szlak, to ciekawe jak wyglądają te trudne i strome?
Dookoła niesamowite skały. Jak tu pięknie!
Nawet kwiatki takie jakieś radosne.
Godziny mijają, a ja jakby wciąż w tym samym miejscu. Jednak idzie się wolniej niż w naszych górach, gdzie często są ułożone kamienne schodki.
Wreszcie jesteśmy na granicy płaskowyżu. Wiszą nad nim chmury, ale z tendencją do cofania się.
Za mną niebo czyste. Okoliczności przyrody zupełnie inne niż w niższych partiach i wciąż chłodno. Tzn, żeby doprecyzować: jak spocony człowiek zatrzyma się w cieniu na wietrze, to czuć chłód.
Mijam jeziorko. Tobi mówi, że woda w nim nie nadaje się do picia.
Wędrujemy spokojnie dalej. Wypatruję gdzież to jest ten najwyższy szczyt, ale nic się nie wyróżnia.
I nagle, o jest!
Vaganski Vrh jest kompletnie nieinteresujący i niewybitny.
Niewiele z niego widać. Chowa się za krawędzią płaskowyżu i dopiero z wysp można go wypatrzeć.
Widok w bok. Ciekawa warstwowa budowa geologiczna. Warstwy są pod kątem 45 stopni.
Dochodzi 13:00, czyli od schroniska szedłem na szczyt 6 godzin. Faktycznie idzie się długo. Co prawda od krawędzi płaskowyżu tempo miałem bardzo wolne, ale wcześniej na podejściu nie obijałem się. Zastanawiam się co dalej. Godzina jeszcze młoda, będę wracał wariantem wydłużonym z drugiej strony. Wchodzę na rozległe trawiaste przestrzenie.
W tym miejscu spotykam dwójkę turystów. Tak to byłem sam w górach. Jak tu pięknie i spokojnie... i niestety gorąco. Wiatr zniknął, pojawiło się pełne słońce. Ale obiektywnie, nie jest jeszcze źle.
Góra przede mną to Sveti Brdo (1753 m). Drugi co do wielkości szczyt. Ten jest dobrze widoczny z dołu. Przyciąga mnie jak leżę na plaży. Ale dzisiaj mam do niego za daleko.
Wędrówka bardzo mi się podoba. Góry są ciekawe. Pełno w nich kotlinek, mijam kolejne szczyty i obniżenia dość szybko. Niestety schodzę 400 m w dół, żeby potem znowu wyjść tyle samo w górę, jak to w górach. Upał dokucza coraz bardziej. Mam lekki niepokój, czy znajdę odbicie na mój szlak zejściowy, bo w Chorwacji nigdy nic nie wiadomo, ale spoko, z tym akurat nie było problemu.
Problem był jak zobaczyłem jak wygląda mój szlak zejściowy. Trochę skalisty i nie wiadomo co jest za załomem. Przypominam sobie rozmowę z panią o trudnościach. Zadając pytanie miałem na myśli wszystkie warianty szlaku. Czy ona udzielając odpowiedzi mówiła o wszystkich, czy tylko o tym łagodnym, który polecała na wyjście? Mam obawy, że mogło dojść do małego nieporozumienia.
Lekko zestresowany odbiłem kawałek w bok, żeby zdobyć kolejny szczyt Liburnija (1710 m).
Widok na Sveti Brdo.
Tutaj już coś widać. Szkoda, ze powietrze mało przejrzyste. Wielka Paklenica i ruinki nad morzem, których zdjęcie dałem z Viternika.
Mała Paklenica i most na drodze do Zadaru z którego można skakać na bungee.
OK. I co teraz?
Upał coraz większy. Woda się kończy i wariant, żeby wracać z powrotem po śladach nie wydaje się dobry. Przecież jakoś szlakiem zejdę. Pytanie co z Tobim. Jak bardzo tam będzie stromo?
Idziemy. Ostrożnie, bo kruszyzna. Ciekawe co będzie za załomem?
A za załomem pionowa ściana. Czułem to gdzieś w podświadomości.
No OK, nie pionowa, ale wygląda groźnie. To jest widok z dołu.
Patrze na Tobiego, a on ciągle w wyjątkowo dobrym humorze. No to co... idziemy. W końcu tyle lat ćwiczeń na Jurze musi się do czegoś przydać.
Tobi po prostu zszedł. Ja nie dałem rady bez trzymania się obiema rękami liny. Trudnych miejsc było potem jeszcze kilka. Ogólnie bardzo strome zejście.
Skalna ściana ma 300 metrów w pionie i kończy się skalistym szczytem Babin kuk, na który też jest szlak, ale już go odpuściliśmy.
Byłem już bardzo zmęczony, przegrzany, a czekało kolejne 900 metrów zejścia przez stromy kamienisty las, gdzie trzeba uważać na każdy krok.
Uff... koniec.
Widok z dołu. To było bardzo męczące.
Potem piwko przy pustym schronisku, pół godziny odpoczynku. Rozmowa z miejscową dziewczyną, która była pełna podziwu dla Tobiego.
Ruszamy dalej. Tobi niestety znowu kuleje. Coś go te odpoczynki pod schroniskiem dobijają. Widać jak woli iść po równych kamieniach, niż żwirku.
Pod koniec Paklenicy doganiam faceta, który akurat wychodził ze schroniska jak ja przyszedłem. Idzie ledwo kuśtykając. Założyłem w ciemno, że to Polak i zrównując się z nim powiedziałem "cześć". Miałem rację - Polak. Też był na Vagańskim, wychodził szlakiem najkrótszym. Wychodził nim 6 godzin, choć zakładał max 4. Bardzo złorzeczył na ten szlak, dał mu popalić. Na szczycie był po mnie, bo widział mój wpis w książce. Potem schodził tak jak ja wychodziłem. Czyli na trasie się minęliśmy. Pogadaliśmy o górach i tak końcówka kanionu zeszła szybko.
Wycieczka zajęła mi 15 godzin. Jedna z bardziej męczących jakie miałem w życiu. Porobiły mi się bąble pomiędzy palcami stóp. Widać nie mam przygotowania kondycyjnego na takie góry i takie warunki.
Ale za to jaka radość, oj superek było!
C.D.N.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
- sprocket73
- Posty: 5764
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
SPROSTOWANIE
Chodzi Ci o zdjęcia z plaży, czy gołe baby?
KONIEC SPROSTOWANIAUkochana również uważała, że należy schodzić do wioski, gdyż schodzenie na przełęcz jest ryzykowne i może się nie udać.
Sebastian pisze:A będą jakieś fajne zdjęcia z plaży?
Chodzi Ci o zdjęcia z plaży, czy gołe baby?
Ostatnio zmieniony 2021-07-20, 20:16 przez sprocket73, łącznie zmieniany 3 razy.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Adrian, nie dramatyzuj
Czy teraz te słowa też są aktualne
Panie Witku i oczywiście Tobiaszu, powiem tak - O Kurwa !
Ukochaną głupi ksiądz nie chrzcił, że wysłała Cię tam samego, Was samych
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
- sprocket73
- Posty: 5764
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Część IV - Mala Paklenica
To że coś jest małe, nie znaczy, że łatwe
W przewodniku o Chorwacji przy omawianiu Paklenicy jest wspomniane, że szlak przez Małą Paklenicę odpowiada trudnością Orlej Perci. Znowu można by dużo dyskutować o tym czym są trudności szlaku turystycznego. Dzielić je na trudności techniczne, lęk wysokości, lęk przestrzeni, trudności dla psa... itd. Są to sprawy bardzo indywidualne dla każdego. W każdym razie Ukochana podjęła wyzwanie Małej Paklenicy, co bardzo mnie ucieszyło. Byłem pewny, że damy radę
Wyruszyliśmy o 5:00 z kwatery. Od ostatniej wycieczki minęły 2 dni. Buty znowu pokleiłem kropelką, ale Tobi miał mało czasu na regenerację i z samego rana rozpoczął marsz na 3 łapach. Zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy da radę. Odbyłem z nim poważną rozmowę dyscyplinującą. Powiedziałem, że albo będzie zachowywał się normalnie i używał wszystkich łap, albo oddajemy go do chorwackiego schroniska. Od razu się poprawił. Góry to nie miejsce dla mięczaków. Mnie też bolały poprzebijane bąble miedzy palcami, ale nie marudziłem.
Najpierw mieliśmy kilometr asfaltem, potem weszliśmy w kanion wyraźną ścieżką.
Szybko poczuliśmy unikalną atmosferę Małej Paklenicy. Cisza i spokój. Świerszcze. Ściany skalne z których dochodziły odgłosy zwierząt - sapanie ostrzegawcze kozic i meczenie małych koziczątek. Niestety żadnej nie udało się wypatrzeć. Magia.
Idzie się dnem wyschniętego strumienia.
Szybko pojawiły się trudności zaasekurowane stalowymi linami.
Kanion jest wąski i głęboki. Ciekawe jak długo świeci tu słońce, pewnie maksymalnie godzinę.
Poruszamy się wolno, ale konsekwentnie do przodu.
Taki tor przeszkód.
Cała zabawa polega na wymyśleniu którędy iść.
Czasami trzeba usiąść i pomyśleć jak przejść kolejną przeszkodę
Są też momenty spokojne.
Najtrudniejsze miejsce wg Ukochanej. Trzymając się liny, wypadałoby sięgnąć nogą kamienia na którym stoi Tobi, ale noga jest za krótka. W przypadku niepowodzenia spada się parę metrów w kamienne szczeliny. Dla mnie to miejsce było łatwe, po prostu zeskoczyłem na kamień ufając w moje poczucie równowagi. Ale dla mnie inne miejsca były trudne, takie, gdzie nie umiałem wyjść z aparatem na szyi i musiałem go chować, aby używać obu rąk. Całą Orlą przeszedłem z aparatem, więc mógłbym powiedzieć, że Orla łatwiejsza niż Paklenica. Tobi radził sobie dobrze, w paru miejscach go podsadzałem, aby nie nadwyrężał uszkodzonych kończyn.
Jest więcej słońca. Wygląda, że kanion się powoli kończy. To dobrze, bo pokonując ęćdzieciątą przeszkodę człowiek zaczyna mieć już lekki przesyt.
Skały w słońcu zdecydowanie prezentują się lepiej.
Ciekawe miejsce, obniżenie i zwężenie strumienia. W poprzek jest zawieszona stalowa linka. Czyżby miała ułatwiać przejście w momencie gdy strumieniem płynie woda? Żeby się jej trzymać, żeby nie porwał człowieka nurt?
O dziwo pojawiły się trudności nawigacyjne. Trasę mieliśmy banalnie prostą. Iść cały czas kanionem, na pierwszym skrzyżowaniu szlaków w lewo, na kolejnym znowu w lewo i będzie już proste zejście górami wprost do domu. Pierwsze skrzyżowanie minęliśmy planowo, na drugim coś mi jednak nie pasowało. Niestety nie było żadnych tablic, napisów gdzie prowadzi dany szlak, ani numeru szlaku. To drugie skrzyżowanie wyglądało jednak inaczej niż się spodziewałem. Cholera jak to możliwe? Czy jakimś cudem przeszliśmy je nie zauważając go i jesteśmy już gdzieś dalej? Ale to też nie pasowało. Bardziej wyglądało, ze jesteśmy dopiero na pierwszym skrzyżowaniu, a to co widziałem jako pierwsze to albo był szlak, którego nie miałem zaznaczonego na mapie, albo jakieś omamy. W każdym razie skłaniałem się do drugiej opcji, a jak trochę wyszliśmy w górę to wszystko na szczęście zaczynało pasować.
Pięknie się zrobiło, widokowo.
Ależ niesamowite są te góry.
Szliśmy górskim interiorem. Nadszedł upał.
Na szczęście były chłodniejsze miejsca.
Znowu bardzo mi się podobało.
Te wąskie ścieżki. Skałki. Gdyby tylko nie ten upał...
Rozpoznaję znajome kształty. Viterniki: Wielki i Mały - nasi znajomi. A za nimi wyspy Dalmacji.
Niestety upał stał się nie do wytrzymania. Minęło południe, słońce grzało jak szalone, powietrze stało w miejscu. W miejscach takich jak to tak się nagrzewało, że wchodząc pomiędzy skały parzyło w nieosłonięte części ciała nogi, ręce, twarz. Trzeba było chwilowo wstrzymywać oddech żeby to rozgrzane powietrze nie dostało się do płuc. Tobi przemieszczał się między jedną plamą cienia a drugą i przydeptywał sobie język. Dyszał jak szalony. Wody już nie chciał pić. Ostrzegłem go tylko, że jak padnie to idzie do chorwackiego schroniska bo nie będę go nosił. Góry to nie miejsce dla mięczaków.
Byliśmy już nisko, gdzieś może na 100-200 metrach. To najgorsza strefa. Nie dociera tu wiatr od morza, ani chłodniejsze górskie powietrze. Nie ma wysokiej roślinności, nie ma cienia. Strefa śmierci. Wciąż robiłem jakieś zdjęcia, ale przestawałem widzieć kolory na wyświetlaczu aparatu. Miałem już kiedyś to zjawisko w Czarnogórze w podobnych warunkach. Dlatego wiedziałem że od takich rzeczy się nie umiera i nie wpadałem w panikę.
Ukochana miała tendencję do moim zdaniem zbyt szybkiego schodzenia, uciekania z tego piekła. Ostrzegałem ją, że na tych kamieniach trzeba uważać na każdy krok. Przecież jesteśmy już bardzo blisko, nie ma opcji, żebyśmy nie doszli.
Miałem rację. Dochodzimy do Seline. Tu już czuć lekkie podmuchy od morza i jest lepiej.
Ciekawostka, jak wchodziliśmy w tym miejscu na szlak na pierwszą wycieczkę, to roślinność była bujna. Teraz wszystko broni się przed uschnięciem, liście złożone. Czekanie na deszcz. Natura jest niesamowita.
Wycieczka trwała 8 godzin, czyli była najkrótsza ze wszystkich. Mała Paklenica jest fantastyczna. Kawałek wymagającego szlaku w niesamowitych okolicznościach przyrody. Na końcówce trochę nas przypiekło, ale tak czasem bywa. Jak się jedzie w lipcu do Chorwacji i wychodzi w góry, to trzeba się z tym liczyć.
C.D.N.
To że coś jest małe, nie znaczy, że łatwe
W przewodniku o Chorwacji przy omawianiu Paklenicy jest wspomniane, że szlak przez Małą Paklenicę odpowiada trudnością Orlej Perci. Znowu można by dużo dyskutować o tym czym są trudności szlaku turystycznego. Dzielić je na trudności techniczne, lęk wysokości, lęk przestrzeni, trudności dla psa... itd. Są to sprawy bardzo indywidualne dla każdego. W każdym razie Ukochana podjęła wyzwanie Małej Paklenicy, co bardzo mnie ucieszyło. Byłem pewny, że damy radę
Wyruszyliśmy o 5:00 z kwatery. Od ostatniej wycieczki minęły 2 dni. Buty znowu pokleiłem kropelką, ale Tobi miał mało czasu na regenerację i z samego rana rozpoczął marsz na 3 łapach. Zaczęliśmy mieć wątpliwości, czy da radę. Odbyłem z nim poważną rozmowę dyscyplinującą. Powiedziałem, że albo będzie zachowywał się normalnie i używał wszystkich łap, albo oddajemy go do chorwackiego schroniska. Od razu się poprawił. Góry to nie miejsce dla mięczaków. Mnie też bolały poprzebijane bąble miedzy palcami, ale nie marudziłem.
Najpierw mieliśmy kilometr asfaltem, potem weszliśmy w kanion wyraźną ścieżką.
Szybko poczuliśmy unikalną atmosferę Małej Paklenicy. Cisza i spokój. Świerszcze. Ściany skalne z których dochodziły odgłosy zwierząt - sapanie ostrzegawcze kozic i meczenie małych koziczątek. Niestety żadnej nie udało się wypatrzeć. Magia.
Idzie się dnem wyschniętego strumienia.
Szybko pojawiły się trudności zaasekurowane stalowymi linami.
Kanion jest wąski i głęboki. Ciekawe jak długo świeci tu słońce, pewnie maksymalnie godzinę.
Poruszamy się wolno, ale konsekwentnie do przodu.
Taki tor przeszkód.
Cała zabawa polega na wymyśleniu którędy iść.
Czasami trzeba usiąść i pomyśleć jak przejść kolejną przeszkodę
Są też momenty spokojne.
Najtrudniejsze miejsce wg Ukochanej. Trzymając się liny, wypadałoby sięgnąć nogą kamienia na którym stoi Tobi, ale noga jest za krótka. W przypadku niepowodzenia spada się parę metrów w kamienne szczeliny. Dla mnie to miejsce było łatwe, po prostu zeskoczyłem na kamień ufając w moje poczucie równowagi. Ale dla mnie inne miejsca były trudne, takie, gdzie nie umiałem wyjść z aparatem na szyi i musiałem go chować, aby używać obu rąk. Całą Orlą przeszedłem z aparatem, więc mógłbym powiedzieć, że Orla łatwiejsza niż Paklenica. Tobi radził sobie dobrze, w paru miejscach go podsadzałem, aby nie nadwyrężał uszkodzonych kończyn.
Jest więcej słońca. Wygląda, że kanion się powoli kończy. To dobrze, bo pokonując ęćdzieciątą przeszkodę człowiek zaczyna mieć już lekki przesyt.
Skały w słońcu zdecydowanie prezentują się lepiej.
Ciekawe miejsce, obniżenie i zwężenie strumienia. W poprzek jest zawieszona stalowa linka. Czyżby miała ułatwiać przejście w momencie gdy strumieniem płynie woda? Żeby się jej trzymać, żeby nie porwał człowieka nurt?
O dziwo pojawiły się trudności nawigacyjne. Trasę mieliśmy banalnie prostą. Iść cały czas kanionem, na pierwszym skrzyżowaniu szlaków w lewo, na kolejnym znowu w lewo i będzie już proste zejście górami wprost do domu. Pierwsze skrzyżowanie minęliśmy planowo, na drugim coś mi jednak nie pasowało. Niestety nie było żadnych tablic, napisów gdzie prowadzi dany szlak, ani numeru szlaku. To drugie skrzyżowanie wyglądało jednak inaczej niż się spodziewałem. Cholera jak to możliwe? Czy jakimś cudem przeszliśmy je nie zauważając go i jesteśmy już gdzieś dalej? Ale to też nie pasowało. Bardziej wyglądało, ze jesteśmy dopiero na pierwszym skrzyżowaniu, a to co widziałem jako pierwsze to albo był szlak, którego nie miałem zaznaczonego na mapie, albo jakieś omamy. W każdym razie skłaniałem się do drugiej opcji, a jak trochę wyszliśmy w górę to wszystko na szczęście zaczynało pasować.
Pięknie się zrobiło, widokowo.
Ależ niesamowite są te góry.
Szliśmy górskim interiorem. Nadszedł upał.
Na szczęście były chłodniejsze miejsca.
Znowu bardzo mi się podobało.
Te wąskie ścieżki. Skałki. Gdyby tylko nie ten upał...
Rozpoznaję znajome kształty. Viterniki: Wielki i Mały - nasi znajomi. A za nimi wyspy Dalmacji.
Niestety upał stał się nie do wytrzymania. Minęło południe, słońce grzało jak szalone, powietrze stało w miejscu. W miejscach takich jak to tak się nagrzewało, że wchodząc pomiędzy skały parzyło w nieosłonięte części ciała nogi, ręce, twarz. Trzeba było chwilowo wstrzymywać oddech żeby to rozgrzane powietrze nie dostało się do płuc. Tobi przemieszczał się między jedną plamą cienia a drugą i przydeptywał sobie język. Dyszał jak szalony. Wody już nie chciał pić. Ostrzegłem go tylko, że jak padnie to idzie do chorwackiego schroniska bo nie będę go nosił. Góry to nie miejsce dla mięczaków.
Byliśmy już nisko, gdzieś może na 100-200 metrach. To najgorsza strefa. Nie dociera tu wiatr od morza, ani chłodniejsze górskie powietrze. Nie ma wysokiej roślinności, nie ma cienia. Strefa śmierci. Wciąż robiłem jakieś zdjęcia, ale przestawałem widzieć kolory na wyświetlaczu aparatu. Miałem już kiedyś to zjawisko w Czarnogórze w podobnych warunkach. Dlatego wiedziałem że od takich rzeczy się nie umiera i nie wpadałem w panikę.
Ukochana miała tendencję do moim zdaniem zbyt szybkiego schodzenia, uciekania z tego piekła. Ostrzegałem ją, że na tych kamieniach trzeba uważać na każdy krok. Przecież jesteśmy już bardzo blisko, nie ma opcji, żebyśmy nie doszli.
Miałem rację. Dochodzimy do Seline. Tu już czuć lekkie podmuchy od morza i jest lepiej.
Ciekawostka, jak wchodziliśmy w tym miejscu na szlak na pierwszą wycieczkę, to roślinność była bujna. Teraz wszystko broni się przed uschnięciem, liście złożone. Czekanie na deszcz. Natura jest niesamowita.
Wycieczka trwała 8 godzin, czyli była najkrótsza ze wszystkich. Mała Paklenica jest fantastyczna. Kawałek wymagającego szlaku w niesamowitych okolicznościach przyrody. Na końcówce trochę nas przypiekło, ale tak czasem bywa. Jak się jedzie w lipcu do Chorwacji i wychodzi w góry, to trzeba się z tym liczyć.
C.D.N.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
- sprocket73
- Posty: 5764
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Tobi jest debeściak!
p.s.
oczywiście z tym oddawaniem do schroniska żartowałem
p.s.
oczywiście z tym oddawaniem do schroniska żartowałem
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Nieustająco podziwiam wasze łażenie po chorwackich górach w lipcu.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Ja jestem pod wrażeniem tych gór i klimatu miejsc. Taki zupełnie inny świat niż nasze kapusty
Ciutkę liznąłem gór Biokovo, one wyglądają wizualnie wręcz tak samo, więc mniej więcej wyobrażam sobie warunki.
Co do łapek pieska - nie ma jakiegoś "obuwia" dla psów?. Myśl może głupia się wydawać ale kto wie, może jakieś patenty są
Ciutkę liznąłem gór Biokovo, one wyglądają wizualnie wręcz tak samo, więc mniej więcej wyobrażam sobie warunki.
Co do łapek pieska - nie ma jakiegoś "obuwia" dla psów?. Myśl może głupia się wydawać ale kto wie, może jakieś patenty są
sokół pisze:(widzę, że ze swoją relacją mogę sie schować)
Nie rozdzieraj tak publicznie szat
Aż tak ujowa ta Twoja relacja nie jest.
sprocket73 pisze:oczywiście z tym oddawaniem do schroniska żartowałem
Nie wierzę Ci. Masz teraz składać codzienny raport z obecności Tobiego. Proponuję filmy.
Piotrek pisze:Co do łapek pieska - nie ma jakiegoś "obuwia" dla psów?.
Z vibramem.
Na pewno są ochronne maści na zimę. Znajomy piesio Sokrates takich używa.
Sprockecie - czy widzisz już świat nie tylko na siwo i zielono ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- sprocket73
- Posty: 5764
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Chłopaki bądźcie poważni - to górskie forumsokół pisze:ale wciąż brakuje mi tego pazura.... z plaż
Poza tym nie chce zbytnio podniecać Cepra
No wreszcie ktoś pożałował biednego pieskaPiotrek pisze:Co do łapek pieska - nie ma jakiegoś "obuwia" dla psów?
Spoko, udało się pod koniec zaprawić łapki w boju. Po ostatniej wycieczce wszystko było OK!
Nawiasem mówiąc jestem pewny, że w butach nie miałby takiej koordynacji na tych skałach, nigdzie by nie doszedł.
Ciężko się przestawić na normalne życieDobromił pisze:Sprockecie - czy widzisz już świat nie tylko na siwo i zielono ?
Ostatnio zmieniony 2021-07-22, 08:06 przez sprocket73, łącznie zmieniany 1 raz.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
laynn pisze:Istebna the best
Nie tylko turystycznie. W szczepionkach też przodują.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
sprocket73 pisze:Ciężko się przestawić na normalne życie
To może na okres przejściowy pokój podobnie pomalujesz ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 71 gości