IV - Cheile Vălișoarei
Do kolejnej wycieczki użyliśmy samochodu, podjechaliśmy niecałe 10 km do Wąwozu Vălișoarei. Przebiega przez niego droga, zaparkować można na poboczu i już się jest pod ścianą. Szlak jest widoczny na tym zdjęciu - ścieżka prosto w górę nad prawym lusterkiem. Dlaczego nikt tu nie chodzi? Może jest za brzydko, może nie ma świeżości, albo jakości... nie wiem
Myśmy poszli i zdobyliśmy nienazwany punkt widokowy z krzyżem.
Na wprost kolejny cel, ale to za chwilę...
Najpierw delektujemy się tym co mamy tutaj.
Jest Ardaşcheia, z której dzień wcześniej ten wąwóz wypatrzyłem. Jest zamek (fajnie widać skalę wzgórza zamkowego w porównaniu z Ardaşcheią). A po prawej stronie inny grzebyk, który od początku przyciągał mój wzrok. Jednym słowem okolica staje się coraz bardziej znajoma dla mnie.
Nie spieszymy się, można sfocić makro kwiatka.
Nawet fotkę grupową zrobiłem
Poem schodzimy na dół z drugiej strony.
I idziemy w kierunku kolejnego celu mając wąwóz za sobą.
Tu przed chwilą byliśmy.
Szlak w dalszym ciągu skromny.
Wyłania się Vârful Data (884 m) najwyższa góra tego dnia.
Co ciekawe dojście do niej było ciut skomplikowane, trzeba było przejść dolinkę i szlak po prostu zniknął, a że tereny były chaszczowo-pastwiskowe, ciężko było go znaleźć.
Jednak dla nas to żaden problem i już podchodzimy pod skały.
Piękne skały.
Wychodzimy wyżej, rzut okiem w stronę, z której przyszliśmy.
Następnie szlak prowadzi wprost na skały i mam ogromne skojarzenia Anićą Kuk z Paklenicy. Raz, że skały, a dwa, że był to chyba największy upał z całego urlopu. Stok idealnie wystawiony do słońca.
Spójrzcie jak Tobi patrzy, czy Pańcia dobrze sobie radzi na skałach.
Kawałek wyżej pojawiła się stalowa lina. Zawsze chciałem zrobić jakąś ferratę z pieskiem
Całkiem spory kawałek liny, ale trudności niewielkie.
Nabieramy wysokości, piesek zadowolony, w swoim żywiole
Szczytujemy!
Zejście od tyłu jest zwykłą ścieżką w lesie. Następnie idziemy przyjemną drogą w kierunku kolejnych celów.
Obchodząc wąwóz od drugiej strony zauważyłem skałę z krzyżem trochę obok szlaku. Poczułem zew.
Podeszliśmy pod nią i Ukochana wyłożyła się w cieniu, a ja bez plecaka i aparatu stwierdziłem że zobaczę co uda się zdziałać. Początek był za trudny dla Tobiego, więc został w dole i nie podobało mu to się wcale, szczekał i kombinował. Po chwili pojawił się, znalazł inną drogę. Walczyliśmy więc w duecie. Dla mnie problemem było sporo kolczastej roślinności. W końcu stanęliśmy na szczycie. Zejście jak to zwykle było trudniejsze niż wyjście.
Wróciłem do Ukochanej i poszliśmy dalej - bajkowym lasem.
Na kolejne szczyty i punkty widokowe.
Ależ fajne te skałki.
Pora wracać. Ładnie tu, ale jesteśmy już mocno zmęczeni.
Na powrocie wymyśliłem bezszlakowy skrót.
Na tą wyższą skałę się wspinałem.
To był trzeci dzień z rzędu z konkretną wycieczką. Jesteśmy wciąż zafascynowali okolicą. Tyle jeszcze jest do zobaczenia, ale pojawiły się głosy w zespole, żeby trochę zwolnić, bo się zajedziemy. Tak konkretnie mówiąc, Ukochana zapowiedziała, że więcej ze mną w góry na tym urlopie już nie pójdzie
C.D.N.