Piątek.
Całą noc lało. Rano też leje. No, z gór nici.
To jedziemy do Małpiego Gaju. Taki plac zabaw dla dzieci. Julka szaleje, a my dostajemy fioła.
W końcu postanawiamy zaopatrzyć Julkę w góretex, tak dla dodatkowego zabezpieczenia i późnym popołudniem zagłębiamy się w dolinę.
Jestem w szoku, jakie spustoszenia się tu dokonały. Dawno mnie tu nie było.
Mijamy stadko owiec, to duża atrakcja.
Przestaje padać. Od razu milej się idzie.
W planie mamy Jaskinię Mroźną.
Byliśmy, fajnie, bardzo się podobało wszystkim.
Wyłazimy z dziury, a tu ulewa. Nic, do Ornaku dojdziemy.
Miał być Kraków, ale daliśmy sobie spokój.
Późny obiad w schronisku no i pora wracać. Cały czas pada. Julce zimno. Ściągam kurtkę, opatulam dziecko i na barana. A ta w płacz. "Nie chcę być tatą!"
Baranowi sił starczyło do Pisanej. Ale tam przestało padać.
Z każdą minutą robiło się jaśniej, mimo, że było już przed 19.
Nagle spostrzegam znajome stadko. Idziemy w ich kierunku.
Chciał brać mnie na barana?
Słońce wychodzi, podejmujemy szaloną decyzję, idziemy przez Przysłop.
Trudno nie podążać w takim kierunku, pięknie się robi, a cały dzień przeca lało.
Szlak był króciutki.
A na Przysłopie Miętusim zaznaliśmy bajecznej pogody przy zniżającym się powoli słońcu. Byliśmy tam może kwadrans, ale było przepięknie.
Pojawił się smutek, że dopiero teraz słońce wychodzi, że przecież mogło być cały tydzień, oto, pech.
Poniższe fotki pozostawiam bez opisu i komentarza, jest zbyteczny, prawda?
Ściemnia się. Schodzimy. Baran zbiega. Żeby zdążyć przed zmrokiem.
W Małej Łące kończy swój bieg na mokrej belce. Pada na ryj i kolana, bo ręce trzymają dziecko, któremu nic się stać nie mogło.
Wracamy, śmiejąc się.
Padam na łóżko i zasypiam. W międzyczasie przychodzą chmury. Deszcz.