Na dzisiaj zapowiedzieli jednodniowe okno pogodowe. Niby super bo sobota, ale pechowo w domu wszyscy chorzy. Ukochana coś przywlokła, apogeum miała w zeszły weekend, a mnie wzięło od czwartku. Pomyślałem olać chorobę, góry ważniejsze. Pytam Ukochanej czy zainteresowana małą wycieczką, mówi, że jak mała to może być...
No to pojechaliśmy do Cięciny, gdzie wymyśliłem 10-kilometrowe kółeczko po pagórkach poniżej 1000 metrów. Na miejscu zima nas znowu zaskoczyła - tym razem było mniej śniegu niż się spodziewaliśmy. Idziemy w dobrych humorach bezszlakowo na Abrahamów. Miejscowe pieski nas witają - sielanka.
No ale, za łatwo i za szybko szło. Ledwie 10:30, a my już się zbliżamy do połowy trasy. Na dodatek jeszcze taki widok na Romankę.
No to mówię Ukochanej, popatrz jaka fajna górka, chodź wydłużymy sobie trasę, żeby o nią zahaczyć. Ale Ukochana coś marudzi, że duża góra.. Gdzie duża, mówię, Romanka przecież... tyle razy byliśmy... chodź. Ukochana dalej marudzi, że na 20:00 wrócimy. Gdzie na 20:00, szybciorem obrócimy, na 15:00 będziemy.
No i poszliśmy. Widoki piękne na Beskid Śląski mieliśmy.
Na łysą Baranią Górę...
Co prawda nie wszystko szło zgodnie z planem, bo najpierw 2 godziny szliśmy z Abrachamowa do podnóża Romanki, a tam okazało się, że niebieski jest nieprzetarty, śniegu jakoś przybyło, a to 500 metrów podejścia w pionie jest. W końcu udało się być na 15:00... ale na Romance, a nie z powrotem.
Ale warto było to zobaczyć...
Niżne Tatry.
Wielki Chocz.
Tatry Zachodnie.
Zachód za Rysianką.
Babia w promieniach zachodzącego słońca.
Lysá Hora w Beskidzie Ślasko-Morawskim.
A potem zapadła ciemność.
Przy aucie byliśmy na 20:00
Ukochana chce rozwodu.
Ale choroba mnie opuściła... choć zobaczymy co będzie jutro