Majówkowo w Szczawnicy
Nadeszła środa. Wsiedliśmy w busa (tym razem przyjechał bez opóźnień) i dotarliśmy w upatrzone wcześniej miejsce,,,
Liczyłem na pusty szlak, ale na dzień dobry szliśmy łeb w łeb z wycieczką szkolną. To miał być dopiero przedsmak tego, co nas miało czekać później.
Po niedługiej chwili w lesie wyszliśmy na halę z pięknym widokiem na Gorce.
Pogoda dopisywała. Humory także. No i udało się nam wyprzedzić nieco naszych gwarnych towarzyszy.
Szlak wdrapał się nieco wyżej, pod Macelaka, po czym odsłonił nieco od południowej strony.
Tatry też były, ale tego dnia znów grały rolę drugoplanową.
Tak sobie szliśmy pienińskim grzbietem, raz delikatnie w górę, raz delikatnie w dół. Były od czasu do czasu jakieś małe polanki, ale generalnie przeważał las. Najważniejsze jednak było to, że nie było zbyt ostro w górę.
W końcu usłyszeliśmy spory gwar, a po chwili zobaczyliśmy siedemset czterdzieści pięć osób odpoczywających na Przełęczy Szopka. Postanowiliśmy iść dalej, bo i tak nie było gdzie usiąść.
Na schodach prowadzących na Okrąglicę było około trzech tysięcy dwustu ludzi. Tak więc swoje trzeba było odstać. Przesuwaliśmy się w tej kolejce powoli, a nawet bardzo powoli.
Co kilka stopni próbowałem złapać jakieś kadry, głównie dla zabicia czasu.
To podglądałem, co dzieje się w Sromowcach
Czy też wyszukiwałem ryb w Dunajcu.
Sokole oko nie wypatrzyło ryb, ale Tatry to zauważyć musiałem, chociaż w dalszym ciągu nie chciały współpracować tak, jakbym sobie tego życzył.
W końcu nastał odpowiedni czas i dostaliśmy się na platformę. Mieliśmy swoje pięć minut.
Moja ocena? Fajne miejsce, z potencjałem, ale mogła być trochę lepsza pogoda. I mniej ludzi.
No dobra, czas minął, ewakuujemy się.
Odbijamy na niebieski szlak ku Górze Zamkowej. Liczymy na pustki, jest dużo lepiej. Nie no, ludzie są. Ale tylko jedna wycieczka, a tak to pojedyńcze osoby.
Zamek zamknięty - zawalony strop. Schodki szybko się nudzą, las dłuży. Zaczyna się marudzenie. Norma. Wychodzimy na połączenie ze szlakiem z Krościenka. Wrażenia? śreeeednio..
Dalej jest jeszcze gorzej. Las, las las. Już mam dostać w łeb, ale zaczęły się jakieś skałki, to dziewczynom się humor poprawił. Młoda nawet, jak idzie, to pokazuje spadówę. W końcu jej mówię, że za kilka lat będzie jej głupio, że wszystkie zdjęcia ma z fuckiem. I chyba do niej to dociera.
No ale też nie do końca. Julka już nie chce iść niebieskim szlakiem. Mam znaleźć inny kolor.
Widoki z grani nie zapierają dechu w piersiach, ale lepsze to, niż sam las.
W końcu dochodzimy do szlaku zielonego. Julka słyszy, że niebieski idzie na skały, zielony do lasu. Już jej pasuje znów ten niebieski. Bo zielony jest głupi.
A teraz nowy problem. Schodzimy w dół. To przecież bez sensu, bo za chwilę będziemy musieli wejść do góry. Czyli przesłanie o bezsensowności istnienia przełęczy. No ale w końcu wchodzimy na Sokolicę, a tam niespodzianka - dwie osoby. Nikogo więcej.
Widoki stąd bardzo malownicze. Szczególnie Dunajec.
Ale nie tylko. Może to kwestia troszkę lepszych warunków, ale po prostu akurat w tej chwili, w której tam byłem, podobało mi się tam bardziej, niż wcześniej na Trzech Koronach.
Nawet tą słynną sosnę znalazłem, chociaż widziałem ją także wcześniej z dołu, z tratwy. Trochę trzeba pokombinować, żeby zrobić bez barierek, ale że pusty szczyt, to się udaje.
Jest i kawałek Tatr.
W dole widać i słychać tych, co zdecydowali się popłynąć rzeką.
Mamy dobry czas, więc kombinuję jeszcze z tą sosenką...
No i moja banda. W tej dostojnej chwili pojawia się znak. Tym razem inny.
Niegrzeczna jest inna osoba, ta, która przekracza barierki, żeby zobaczyć co jest na dole.
W sumie i ja się po chwili wychylam. No, lufa jest.
Pół godziny później jesteśmy już na dole. Tratwiarz trochę przyspał, ale w końcu dostajemy się na drugi brzeg, chociaż Julka nie jest zadowolona, bo liczyła na dłuższy pobyt w łodzi.
Jeszcze grota z włosami po drodze
I finiszujemy jak to już bywa w knajpie z żarłem na wagę. Tym razem mam problem wrócić na kwaterę, bo naładowałem więcej niż kilogram, a żal było zostawić, takie dobre było.
Wracamy, ostatni raz pod domem na placu zabaw...
Liczyłem na pusty szlak, ale na dzień dobry szliśmy łeb w łeb z wycieczką szkolną. To miał być dopiero przedsmak tego, co nas miało czekać później.
Po niedługiej chwili w lesie wyszliśmy na halę z pięknym widokiem na Gorce.
Pogoda dopisywała. Humory także. No i udało się nam wyprzedzić nieco naszych gwarnych towarzyszy.
Szlak wdrapał się nieco wyżej, pod Macelaka, po czym odsłonił nieco od południowej strony.
Tatry też były, ale tego dnia znów grały rolę drugoplanową.
Tak sobie szliśmy pienińskim grzbietem, raz delikatnie w górę, raz delikatnie w dół. Były od czasu do czasu jakieś małe polanki, ale generalnie przeważał las. Najważniejsze jednak było to, że nie było zbyt ostro w górę.
W końcu usłyszeliśmy spory gwar, a po chwili zobaczyliśmy siedemset czterdzieści pięć osób odpoczywających na Przełęczy Szopka. Postanowiliśmy iść dalej, bo i tak nie było gdzie usiąść.
Na schodach prowadzących na Okrąglicę było około trzech tysięcy dwustu ludzi. Tak więc swoje trzeba było odstać. Przesuwaliśmy się w tej kolejce powoli, a nawet bardzo powoli.
Co kilka stopni próbowałem złapać jakieś kadry, głównie dla zabicia czasu.
To podglądałem, co dzieje się w Sromowcach
Czy też wyszukiwałem ryb w Dunajcu.
Sokole oko nie wypatrzyło ryb, ale Tatry to zauważyć musiałem, chociaż w dalszym ciągu nie chciały współpracować tak, jakbym sobie tego życzył.
W końcu nastał odpowiedni czas i dostaliśmy się na platformę. Mieliśmy swoje pięć minut.
Moja ocena? Fajne miejsce, z potencjałem, ale mogła być trochę lepsza pogoda. I mniej ludzi.
No dobra, czas minął, ewakuujemy się.
Odbijamy na niebieski szlak ku Górze Zamkowej. Liczymy na pustki, jest dużo lepiej. Nie no, ludzie są. Ale tylko jedna wycieczka, a tak to pojedyńcze osoby.
Zamek zamknięty - zawalony strop. Schodki szybko się nudzą, las dłuży. Zaczyna się marudzenie. Norma. Wychodzimy na połączenie ze szlakiem z Krościenka. Wrażenia? śreeeednio..
Dalej jest jeszcze gorzej. Las, las las. Już mam dostać w łeb, ale zaczęły się jakieś skałki, to dziewczynom się humor poprawił. Młoda nawet, jak idzie, to pokazuje spadówę. W końcu jej mówię, że za kilka lat będzie jej głupio, że wszystkie zdjęcia ma z fuckiem. I chyba do niej to dociera.
No ale też nie do końca. Julka już nie chce iść niebieskim szlakiem. Mam znaleźć inny kolor.
Widoki z grani nie zapierają dechu w piersiach, ale lepsze to, niż sam las.
W końcu dochodzimy do szlaku zielonego. Julka słyszy, że niebieski idzie na skały, zielony do lasu. Już jej pasuje znów ten niebieski. Bo zielony jest głupi.
A teraz nowy problem. Schodzimy w dół. To przecież bez sensu, bo za chwilę będziemy musieli wejść do góry. Czyli przesłanie o bezsensowności istnienia przełęczy. No ale w końcu wchodzimy na Sokolicę, a tam niespodzianka - dwie osoby. Nikogo więcej.
Widoki stąd bardzo malownicze. Szczególnie Dunajec.
Ale nie tylko. Może to kwestia troszkę lepszych warunków, ale po prostu akurat w tej chwili, w której tam byłem, podobało mi się tam bardziej, niż wcześniej na Trzech Koronach.
Nawet tą słynną sosnę znalazłem, chociaż widziałem ją także wcześniej z dołu, z tratwy. Trochę trzeba pokombinować, żeby zrobić bez barierek, ale że pusty szczyt, to się udaje.
Jest i kawałek Tatr.
W dole widać i słychać tych, co zdecydowali się popłynąć rzeką.
Mamy dobry czas, więc kombinuję jeszcze z tą sosenką...
No i moja banda. W tej dostojnej chwili pojawia się znak. Tym razem inny.
Niegrzeczna jest inna osoba, ta, która przekracza barierki, żeby zobaczyć co jest na dole.
W sumie i ja się po chwili wychylam. No, lufa jest.
Pół godziny później jesteśmy już na dole. Tratwiarz trochę przyspał, ale w końcu dostajemy się na drugi brzeg, chociaż Julka nie jest zadowolona, bo liczyła na dłuższy pobyt w łodzi.
Jeszcze grota z włosami po drodze
I finiszujemy jak to już bywa w knajpie z żarłem na wagę. Tym razem mam problem wrócić na kwaterę, bo naładowałem więcej niż kilogram, a żal było zostawić, takie dobre było.
Wracamy, ostatni raz pod domem na placu zabaw...
Ostatnio zmieniony 2017-05-20, 23:13 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Nie wiem co napisać. Szczawnica-moje miejsce na Ziemi, Pieniny-ukochane góry. Jedynie mogę się cieszyć, że lipiec już blisko i mieć nadzieję na lepszą pogodę...
Jak chodzi o żarcie- taka mała knajpka obok parku dolnego-niezmiennie od wielu lat. Czasem jemy też w Halce, głównie ze względu na dobre surówki, których można sobie nabrać bez ograniczeń, ale ostatnio jedzenie się tam trochę popsuło. Niektórzy chwalą "Pod Siekierkami", tyle,że w sezonie tam trzeba odstać swoje. Zestawy śniadaniowe godne polecenia w knajpce pod wyciągiem. Nigdy nie należy jeść w Marcie, bo to nieporozumienie.
Jak chodzi o żarcie- taka mała knajpka obok parku dolnego-niezmiennie od wielu lat. Czasem jemy też w Halce, głównie ze względu na dobre surówki, których można sobie nabrać bez ograniczeń, ale ostatnio jedzenie się tam trochę popsuło. Niektórzy chwalą "Pod Siekierkami", tyle,że w sezonie tam trzeba odstać swoje. Zestawy śniadaniowe godne polecenia w knajpce pod wyciągiem. Nigdy nie należy jeść w Marcie, bo to nieporozumienie.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Dobre domowe obiady są Pod Siekierkami. Smakowo znacznie lepiej niż w Halce. A rzut kamieniem stamtąd. No i oczywiście bereśnikowe jadło - klasa sama w sobie.
W lipcu zjeżdżamy na 10 dni. Dobry był ten szybki wypad, bo już wiem na co się nastawiać u Zuźki w kwestii łazikowania.
W lipcu zjeżdżamy na 10 dni. Dobry był ten szybki wypad, bo już wiem na co się nastawiać u Zuźki w kwestii łazikowania.
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
bton1 pisze:Dobre domowe obiady są Pod Siekierkami. Smakowo znacznie lepiej niż w Halce. A rzut kamieniem stamtąd. No i oczywiście bereśnikowe jadło - klasa sama w sobie.
W lipcu zjeżdżamy na 10 dni. Dobry był ten szybki wypad, bo już wiem na co się nastawiać u Zuźki w kwestii łazikowania.
My też planujemy w lipcu, na dni 6. Pod Siekierkami w sezonie są tłumy, kolejka ustawia się przed drzwiami. Mnie szkoda czasu na stanie i czekanie. Trzeba będzie zajrzeć przy okazji do Orlicy, bo tam po zmianie gospodarza podobno jedzonko przednie . Bereśnik wiadomo, tyle,że też trzeba długo dość czekać.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Fakt, w sezonie są kolejki. Dla mnie to akurat znak, że warto poczekać, bo świeże i pewnie dobre. Puste knajpy raczej omijam.
A wydaje mi się, że na Bereśniku aż tak długo się nie czeka..
W Orlicy po remoncie byłem tylko na piwie.. Ale ludki odbierali jedzenie i wyglądało godnie
A wydaje mi się, że na Bereśniku aż tak długo się nie czeka..
W Orlicy po remoncie byłem tylko na piwie.. Ale ludki odbierali jedzenie i wyglądało godnie
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
bton1 pisze:A wydaje mi się, że na Bereśniku aż tak długo się nie czeka..
Na Bereśniku trzeba jednak odczekać 20min.-pół godziny. Natomiast ja zdecydowanie wolę zjeść tam niż szukać knajpy gdzieś po Szczawnicy. Zresztą ja akurat w Szczawnicy raczej nie śpię, co najwyżej przecinam tamtędy szlak, więc jem w schroniskach.
Wycieczki fajne, sokół. Ogólnie rzecz biorąc nie możesz nawet narzekać na pogodę, bo w sumie dopisała. Jeden dzień to drobiazg Ja byłam w kwietniu w Pieninach i miałam taką szarówkę, że nawet relacji nie pisałam. I w dodatku śnieg. Pfe ;p
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Dziękuję. Też mi się podobało.
Rano wstaliśmy i ruszyliśmy na Śląsk.
Po drodze jednak...
Bardzo fajny zameczek. Najładniejszy jednak był taras.
I całkiem niezłe obrazy powiesili.
Potem podjechaliśmy jeszcze na Niedzicę.
Czorsztyn z Niedzicy.
W środku spodziewaliśmy się czegoś innego, chociaż łóżko się Julce podobało.
Były tarasy, ale z nich widoki niestety, przysłonięte..
Dziewczyny zastanawiały się też nad wymianą środka transportu, ale nie umiały się zdecydować na konkretny model, więc wrócilismy tradycyjnie, powozem japońskim.
No i w zasadzie tyle z wyjazdu. Bardzo udanego.
No, nie wszystko, kolega Laynn dziś pojechał popatrzeć sobie na Tatry z Pienin Spiskich, ale coś mu chyba nie wyszło, z tego, co widziałem na kamerkach, więc dołączę jeszcze cztery obrazki. I opuszczę kurtynę tej relacji.
Dziękuję za uwagę.
Rano wstaliśmy i ruszyliśmy na Śląsk.
Po drodze jednak...
Bardzo fajny zameczek. Najładniejszy jednak był taras.
I całkiem niezłe obrazy powiesili.
Potem podjechaliśmy jeszcze na Niedzicę.
Czorsztyn z Niedzicy.
W środku spodziewaliśmy się czegoś innego, chociaż łóżko się Julce podobało.
Były tarasy, ale z nich widoki niestety, przysłonięte..
Dziewczyny zastanawiały się też nad wymianą środka transportu, ale nie umiały się zdecydować na konkretny model, więc wrócilismy tradycyjnie, powozem japońskim.
No i w zasadzie tyle z wyjazdu. Bardzo udanego.
No, nie wszystko, kolega Laynn dziś pojechał popatrzeć sobie na Tatry z Pienin Spiskich, ale coś mu chyba nie wyszło, z tego, co widziałem na kamerkach, więc dołączę jeszcze cztery obrazki. I opuszczę kurtynę tej relacji.
Dziękuję za uwagę.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 88 gości