19-20.05.2017 Dwie wieże
W sobotę o 8.00 dojrzałam już na pewno do tego, że ruszę na Magurki. Bus miał być o 13.25, więc miałam kilka godzin, aby spokojnie przejść trasę. Tuż po pobudce widziałam przez okno zachmurzone niebo, co nie wróżyło dobrze na resztę dnia. Przed 9.00 jednak znów wyjrzało słońce, więc gdy wychodziłam ze schroniska, było całkiem przyzwoicie.
Miałam cztery godziny, więc zostawiłam schronisko za plecami i znów poszłam skrótem - tym samym, którym szłam dzień wcześniej, ale tym razem niestety w górę
Lubań został odłożony na inny termin - może już wtedy, kiedy będzie czynna baza. Ostatnim razem, gdy nocowałam w namiocie bazowym, akurat była burza
Doszłam do kapliczki na Zoniowskim i tutaj według wskazówek miałam przeciąć polanę i dojść do żółtego szlaku w okolicach zielonego.
Tatry znów były ledwie widoczne.
Po drugiej stronie polany stała tylko bardzo zniszczona chatka (bacówka?)
Później weszłam na chwilę w las, najpierw rzadki, później ciut gęstszy. Po drodze mijałam jeszcze jakieś nowe domy.
Obok jednego z nich pojawiła się wątpliwość, bo było rozwidlenie dróg. Skręciłam w lewo, gdyż wydawało mi się, że jest szansa na wyjście bliższej Magurek. Polany, po których szłam prezentowały się całkiem ładnie i wiosennie.
Szczególnie podobała mi się ta, na której kręciłam kółka, a właściwie półkola
Była usiana mleczami.
Droga szła tak specyficznie, że co i rusz zamiast się przybliżać, oddalałam się od Magurek, ale liczyłam na to, że się to zmieni
W końcu tuż przy okolicznych gospodarstwach doszłam do drogi, na której był zielony szlak.
Początkowo prowadził asfaltem i niestety zszedł dosyć nisko, co oznaczało, że teraz trzeba będzie znów wytargać pod górę
Co jakiś czas przy szlaku pojawiały się tablice i solidne drewniane ławki (czasem tylko te drugie;)).
Trasa na początku wiodła lasem, co mnie nawet trochę cieszyło, bo nie miałam w perspektywie spieczenia się jak burak
Ale chwilami również były widoki na gorczańskie polany.
...by po chwili znów wrócić w las.
Przy kolejnych zabudowaniach zaczęły się pojawiać chmury - trochę wcześniej niż zapowiadano, ale i tak już skazałam ten dzień na brak widoków.
Na razie były takie:
Droga była dla mnie dosyć męcząca, bo rzadko były wypłaszczenia. Raczej cały czas prowadziła pod górę. Płasko miało się zrobić dopiero na ostatnim odcinku Tymczasem mogłam do woli robić przerwy.
W końcu jednak dotarłam do polanki, przy której miało zacząć się robić lekko, płasko i przyjemnie
Faktycznie tak było! Ostatnie 20 minut to spacerek i natychmiastowe odbudowanie sił
W końcu dotarłam do Magurek. Teraz pozostało tylko pomaszerować do wieży.
Tatr już prawie w ogóle nie było widać.
Cóż mi pozostało? Wrócić tu jeszcze kiedyś! Teraz jednak postanowiłam zobaczyć, co oferuje wieża.
Sama polana jest dosyć fajna. Widać było na niej ślady po ogniskach, jest przestrzenna, przyjemna i z widokami
Najbardziej chyba urzekł mnie widok z wieży w kierunku Lubania.
Przebłyskiwały gdzieś zza chmur Tatry.
Na lewo od Lubania widać było Gorc.
Nie zapomniałam oczywiście o selfie
Ii oczywiście milion razy widok, który mi się najbardziej spodobał.
Wieża jest fajna. W stylu pozostałych trzech. Osoby z lękiem wysokości spokojnie mogą próbować wychodzić
Schodząc z wieży spotkałam w zasadzie jedyną dwójkę turystów tego dnia. Tym razem ruszyłam ścieżką w stronę Kurnytowej Koliby.
Nie ma ona regularnych znaków szlakowych, ale co jakiś czas pojawia się drewniany palik, wskazujący na to, że idzie się właściwym szlakiem.
Tak jak tutaj przy rozwalonej bacówce. Szlak jest "Szlak Kultury Wołoskiej" - tak samo jak skrót którym docierałam z Zoniowskiemu ku Magurkom (też praktycznie nieoznakowany) i zielony szlak w kierunku Liberatora.
Kurnytowa teraz ponoć jest w posiadaniu prywatnym - w Gorczańskiej Chacie mówili mi, że wykupił ją jakiś prawnik i sobie remontuje na własny użytek.
Nie jest to pewnie proste, bo jest miejscem historycznym, zabytkiem, a więc musi ją odnawiać według konkretnych wytycznych. Schodząc na dół spotkałam się jeszcze z takim znakiem:
Tymczasem ja zmierzałam już ku przystankowi autobusowemu.
Po drodze urzekła mnie jedna z chatek.
I pełne mleczy pola!
Mijałam też ośrodek wczasowy, który przekroczył granice kiczu
Dochodząc do przystanku miałam jeszcze 40 minut do busa, więc postanowiłam zbliżać się ku wylotowi Ochotnicy i złapać go po drodze. Bus jednak nie pojechał, więc pozostało mi łapać stopa. Z przygodami mniej i bardziej przyjemnymi, trzema autostopami dotarłam do Tylmanowej.
Tutaj zatrzymał mi się kolejny autostop, czyli ludzie, których spotkałam pod wieżą na Magurkach - świetni! Nie dość, że zawieźli na dworzec w Nowym Sączu, to jeszcze w międzyczasie zabrali na lody na Łącka.
Tym samym zakończyłam swoją wycieczkę, a w niedzielę wróciłam do obowiązków.
Sobota
Miałam cztery godziny, więc zostawiłam schronisko za plecami i znów poszłam skrótem - tym samym, którym szłam dzień wcześniej, ale tym razem niestety w górę
Lubań został odłożony na inny termin - może już wtedy, kiedy będzie czynna baza. Ostatnim razem, gdy nocowałam w namiocie bazowym, akurat była burza
Doszłam do kapliczki na Zoniowskim i tutaj według wskazówek miałam przeciąć polanę i dojść do żółtego szlaku w okolicach zielonego.
Tatry znów były ledwie widoczne.
Po drugiej stronie polany stała tylko bardzo zniszczona chatka (bacówka?)
Później weszłam na chwilę w las, najpierw rzadki, później ciut gęstszy. Po drodze mijałam jeszcze jakieś nowe domy.
Obok jednego z nich pojawiła się wątpliwość, bo było rozwidlenie dróg. Skręciłam w lewo, gdyż wydawało mi się, że jest szansa na wyjście bliższej Magurek. Polany, po których szłam prezentowały się całkiem ładnie i wiosennie.
Szczególnie podobała mi się ta, na której kręciłam kółka, a właściwie półkola
Była usiana mleczami.
Droga szła tak specyficznie, że co i rusz zamiast się przybliżać, oddalałam się od Magurek, ale liczyłam na to, że się to zmieni
W końcu tuż przy okolicznych gospodarstwach doszłam do drogi, na której był zielony szlak.
Początkowo prowadził asfaltem i niestety zszedł dosyć nisko, co oznaczało, że teraz trzeba będzie znów wytargać pod górę
Co jakiś czas przy szlaku pojawiały się tablice i solidne drewniane ławki (czasem tylko te drugie;)).
Trasa na początku wiodła lasem, co mnie nawet trochę cieszyło, bo nie miałam w perspektywie spieczenia się jak burak
Ale chwilami również były widoki na gorczańskie polany.
...by po chwili znów wrócić w las.
Przy kolejnych zabudowaniach zaczęły się pojawiać chmury - trochę wcześniej niż zapowiadano, ale i tak już skazałam ten dzień na brak widoków.
Na razie były takie:
Droga była dla mnie dosyć męcząca, bo rzadko były wypłaszczenia. Raczej cały czas prowadziła pod górę. Płasko miało się zrobić dopiero na ostatnim odcinku Tymczasem mogłam do woli robić przerwy.
W końcu jednak dotarłam do polanki, przy której miało zacząć się robić lekko, płasko i przyjemnie
Faktycznie tak było! Ostatnie 20 minut to spacerek i natychmiastowe odbudowanie sił
W końcu dotarłam do Magurek. Teraz pozostało tylko pomaszerować do wieży.
Tatr już prawie w ogóle nie było widać.
Cóż mi pozostało? Wrócić tu jeszcze kiedyś! Teraz jednak postanowiłam zobaczyć, co oferuje wieża.
Sama polana jest dosyć fajna. Widać było na niej ślady po ogniskach, jest przestrzenna, przyjemna i z widokami
Najbardziej chyba urzekł mnie widok z wieży w kierunku Lubania.
Przebłyskiwały gdzieś zza chmur Tatry.
Na lewo od Lubania widać było Gorc.
Nie zapomniałam oczywiście o selfie
Ii oczywiście milion razy widok, który mi się najbardziej spodobał.
Wieża jest fajna. W stylu pozostałych trzech. Osoby z lękiem wysokości spokojnie mogą próbować wychodzić
Schodząc z wieży spotkałam w zasadzie jedyną dwójkę turystów tego dnia. Tym razem ruszyłam ścieżką w stronę Kurnytowej Koliby.
Nie ma ona regularnych znaków szlakowych, ale co jakiś czas pojawia się drewniany palik, wskazujący na to, że idzie się właściwym szlakiem.
Tak jak tutaj przy rozwalonej bacówce. Szlak jest "Szlak Kultury Wołoskiej" - tak samo jak skrót którym docierałam z Zoniowskiemu ku Magurkom (też praktycznie nieoznakowany) i zielony szlak w kierunku Liberatora.
Kurnytowa teraz ponoć jest w posiadaniu prywatnym - w Gorczańskiej Chacie mówili mi, że wykupił ją jakiś prawnik i sobie remontuje na własny użytek.
Nie jest to pewnie proste, bo jest miejscem historycznym, zabytkiem, a więc musi ją odnawiać według konkretnych wytycznych. Schodząc na dół spotkałam się jeszcze z takim znakiem:
Tymczasem ja zmierzałam już ku przystankowi autobusowemu.
Po drodze urzekła mnie jedna z chatek.
I pełne mleczy pola!
Mijałam też ośrodek wczasowy, który przekroczył granice kiczu
Dochodząc do przystanku miałam jeszcze 40 minut do busa, więc postanowiłam zbliżać się ku wylotowi Ochotnicy i złapać go po drodze. Bus jednak nie pojechał, więc pozostało mi łapać stopa. Z przygodami mniej i bardziej przyjemnymi, trzema autostopami dotarłam do Tylmanowej.
Tutaj zatrzymał mi się kolejny autostop, czyli ludzie, których spotkałam pod wieżą na Magurkach - świetni! Nie dość, że zawieźli na dworzec w Nowym Sączu, to jeszcze w międzyczasie zabrali na lody na Łącka.
Tym samym zakończyłam swoją wycieczkę, a w niedzielę wróciłam do obowiązków.
Sobota
Ostatnio zmieniony 2017-05-22, 20:19 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Ośrodek wczasowy jest boski, przynajmniej z zewnątrz.. Wygląda jak domy z hipisowskiej wiosze. Też bym sobie na chałupie takie kolorki strzeliła, ale reszta rodzinki nie pozwala. Mówią,że dach już wystarczy-jedyny niebieski w okolicy( nie licząc pobliskiej knajpy ).
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 61 gości