22-27.08.2017 Neskove StoLove
22-27.08.2017 Neskove StoLove
W związku z licznymi zaległościami postanowiłam zacząć od końcówki moich wakacji, a podczas niej zaliczyłam wielki powrót w Góry Stołowe. Nie stałoby się tak, gdyby nie mocna ekipa warszawska z Vlado na czele! Podczas mojego bieszczadowania telefonicznie dograliśmy szczegóły i już w poniedziałek dotarłam trochę pociągiem, trochę autostopem do Radkowa. Tam relaksowałam się na rynku, spożywałam obiadek i piwo w oczekiwaniu na tych, którzy już w poniedziałek dzielnie walczyli ze znakami szlakowymi
Ja natomiast świeża, pachnąca i wypoczęta dołączyłam do nich na wieczór - namiot rozłożony, ekipa z otwartymi ramionami - żyć, nie umierać
WTOREK, 22.08.
O ile mnie pamięć nie myli, a z nią różnie u mnie bywa, naszą wtorkową przygodę rozpoczęliśmy na parkingu na Lisiej Przełęczy. Stąd planowaliśmy dotrzeć ku Skałom Puchacza. Słońce nie uderzało po oczach, ale na widoki nie można było narzekać.
Trasa z serii "Lekkie i przyjemne", raptem kilka minut szliśmy pod górę przez las...
...by za chwilę dotrzeć do pierwszego punktu widokowego!
Tak to ja mogę chodzić! Nawet nie zdążyłam się spocić, zmęczyć i zacząć narzekać, a już mogłam przystanąć i podziwiać widoki!
Jest szansa, że gdyby reszta ekipy poznała się na mnie, jako na zawodowej MaRudej, to mogliby mnie zrzucić ze skarpy, ale okoliczności sprzyjały Zanim wyruszyliśmy dalej, każdy paparazzi zrobił odpowiednią liczbę zdjęć z punktu widokowego.
Oczywiście miałam świadomość, że kiedyś już szłam tym szlakiem (kiedyś! W listopadzie 3:)), ale dopiero po chwili zauważyłam, że tym razem idę w kierunku odwrotnym - lepiej późno niż wcale.
Ruszyliśmy dalej, co jakiś czas spoglądając za skały i drzewa, by móc zobaczyć, co widać "za płotem".
Jako ślimakożółw oczywiście usilnie starałam się iść z tyłu, co chwilami nie było trudne, gdyż niektórzy byli już na kolejnej skałce
Tymczasem inni powoli i niespiesznie zmierzali ku Skałom, podziwiając widoki, roztaczające się wokół.
Oczywiście po drodze mijaliśmy fajne skałki, ale sudecki las również zachwyca, bo jest miłą odmianą w stosunku do beskidzkiego, do którego oczy są już przyzwyczajone W Sudetach bywam zdecydowanie rzadziej.
Co jakiś czas szukaliśmy "dziury w całym", "okna na świat" i dochodziliśmy ścieżynkami do skał, z których można było zerknąć na pobliskie krajobrazy.
...a mimo chmur na niebie prezentowały się całkiem przyzwoicie!
W końcu dotarliśmy do zielonego szlaku, z którego mieliśmy zboczyć na chwilę na torfowisko, by później wrócić z powrotem do szlaku i udać się na Lisią Przełęcz. Chwilami nawet słońce wyglądało zza gęstych chmur! A droga nadal nie była zbyt wymagająca dla ślimakożółwia, więc mogłam śmiało nadążać za innymi i oglądać ich plecy z bardzo bliska
...mijając skały...
...na chwilę odbiliśmy do punktu, z którego mogliśmy podziwiać Szczeliniec.
Następnie zeszliśmy do parkingu, by odbić jeszcze ku Fortowi Karola.
Stąd też widoki były bardzo ładne, w oddali się rozpogadzało. Była szansa, że i do nas kiedyś dotrze to szczęście w postaci delikatnych chmurek i słońca.
Później nastąpił podział - rozpad na mniejsze cząsteczki. Jedna cząsteczka ruszyła dalej czerwonym szlakiem na Błędne Skały, druga cząsteczka wyjechała na parking na górze, by przejść przez Błędne Skały typowo relaksacyjnie. Ja, jako nadworny leniuszek, wybrałam opcję drugą i dotarłam tuż pod kasy. W oczekiwaniu na resztę ekipy zrobiłyśmy sobie przerwę. Po ich dotarciu lunęło - pewnie przynieśli to mokre dziadostwo ze sobą, bo wcześniej było ładnie!
Gdy deszcz powoli ustawał, ruszyliśmy za bramy.
Cóż! Jeszcze się mieszczę w szczelinach, więc nie jest tragicznie!
Po przejściu przez Błędne Skały długodystansowcy udali się na dół, gdzie zostawili samochód, a my ruszyłyśmy ku parkingowi, aby o określonej godzinie zjechać na dół. Po drodze minęłyśmy jeszcze platformę widokową.
Tym miłym akcentem zakończyłyśmy wycieczkę. W komplecie spotkaliśmy się w Karłowie.
Stąd wróciliśmy do Pasterki, gdzie czekał nas przyjemny wieczór w kazamatach - później weszło nam to w zwyczaj
Ja natomiast świeża, pachnąca i wypoczęta dołączyłam do nich na wieczór - namiot rozłożony, ekipa z otwartymi ramionami - żyć, nie umierać
WTOREK, 22.08.
O ile mnie pamięć nie myli, a z nią różnie u mnie bywa, naszą wtorkową przygodę rozpoczęliśmy na parkingu na Lisiej Przełęczy. Stąd planowaliśmy dotrzeć ku Skałom Puchacza. Słońce nie uderzało po oczach, ale na widoki nie można było narzekać.
Trasa z serii "Lekkie i przyjemne", raptem kilka minut szliśmy pod górę przez las...
...by za chwilę dotrzeć do pierwszego punktu widokowego!
Tak to ja mogę chodzić! Nawet nie zdążyłam się spocić, zmęczyć i zacząć narzekać, a już mogłam przystanąć i podziwiać widoki!
Jest szansa, że gdyby reszta ekipy poznała się na mnie, jako na zawodowej MaRudej, to mogliby mnie zrzucić ze skarpy, ale okoliczności sprzyjały Zanim wyruszyliśmy dalej, każdy paparazzi zrobił odpowiednią liczbę zdjęć z punktu widokowego.
Oczywiście miałam świadomość, że kiedyś już szłam tym szlakiem (kiedyś! W listopadzie 3:)), ale dopiero po chwili zauważyłam, że tym razem idę w kierunku odwrotnym - lepiej późno niż wcale.
Ruszyliśmy dalej, co jakiś czas spoglądając za skały i drzewa, by móc zobaczyć, co widać "za płotem".
Jako ślimakożółw oczywiście usilnie starałam się iść z tyłu, co chwilami nie było trudne, gdyż niektórzy byli już na kolejnej skałce
Tymczasem inni powoli i niespiesznie zmierzali ku Skałom, podziwiając widoki, roztaczające się wokół.
Oczywiście po drodze mijaliśmy fajne skałki, ale sudecki las również zachwyca, bo jest miłą odmianą w stosunku do beskidzkiego, do którego oczy są już przyzwyczajone W Sudetach bywam zdecydowanie rzadziej.
Co jakiś czas szukaliśmy "dziury w całym", "okna na świat" i dochodziliśmy ścieżynkami do skał, z których można było zerknąć na pobliskie krajobrazy.
...a mimo chmur na niebie prezentowały się całkiem przyzwoicie!
W końcu dotarliśmy do zielonego szlaku, z którego mieliśmy zboczyć na chwilę na torfowisko, by później wrócić z powrotem do szlaku i udać się na Lisią Przełęcz. Chwilami nawet słońce wyglądało zza gęstych chmur! A droga nadal nie była zbyt wymagająca dla ślimakożółwia, więc mogłam śmiało nadążać za innymi i oglądać ich plecy z bardzo bliska
...mijając skały...
...na chwilę odbiliśmy do punktu, z którego mogliśmy podziwiać Szczeliniec.
Następnie zeszliśmy do parkingu, by odbić jeszcze ku Fortowi Karola.
Stąd też widoki były bardzo ładne, w oddali się rozpogadzało. Była szansa, że i do nas kiedyś dotrze to szczęście w postaci delikatnych chmurek i słońca.
Później nastąpił podział - rozpad na mniejsze cząsteczki. Jedna cząsteczka ruszyła dalej czerwonym szlakiem na Błędne Skały, druga cząsteczka wyjechała na parking na górze, by przejść przez Błędne Skały typowo relaksacyjnie. Ja, jako nadworny leniuszek, wybrałam opcję drugą i dotarłam tuż pod kasy. W oczekiwaniu na resztę ekipy zrobiłyśmy sobie przerwę. Po ich dotarciu lunęło - pewnie przynieśli to mokre dziadostwo ze sobą, bo wcześniej było ładnie!
Gdy deszcz powoli ustawał, ruszyliśmy za bramy.
Cóż! Jeszcze się mieszczę w szczelinach, więc nie jest tragicznie!
Po przejściu przez Błędne Skały długodystansowcy udali się na dół, gdzie zostawili samochód, a my ruszyłyśmy ku parkingowi, aby o określonej godzinie zjechać na dół. Po drodze minęłyśmy jeszcze platformę widokową.
Tym miłym akcentem zakończyłyśmy wycieczkę. W komplecie spotkaliśmy się w Karłowie.
Stąd wróciliśmy do Pasterki, gdzie czekał nas przyjemny wieczór w kazamatach - później weszło nam to w zwyczaj
Ostatnio zmieniony 2017-09-01, 22:38 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
ŚRODA, 23.08.17
Jako że uprawialiśmy turystykę samochodowo-pieszą, to środowy start polegał na dotarciu autami z Pasterki do Wambierzyc. Tym razem pogoda dopisywała - przynajmniej wtedy, gdy dotarliśmy już do "dolnośląskiej Jerozolimy".
Podczas gdy część ekipy rozstawiała samochody, my "poplątaliśmy się" po Wambierzycach - można tak powiedzieć, bo uwinęli się tak szybko, że jedyne, co zdążyliśmy zrobić, to zakupy . Dobra. Tak naprawdę udało się jeszcze podejść do Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej.
Weszłam do wnętrza bazyliki i obeszłam drogę krzyżową, ale do części kościółkowej nie wchodziłam, bo akurat trwała msza.
Wprawdzie msza się skończyła, zanim jeszcze odeszliśmy, ale który nadworny leniuszek wchodziłby drugi raz po schodach na górę? Na pewno nie ja!
Duża część ekipy ruszyła czerwonym szlakiem prosto z Wambierzyc. My natomiast zostałyśmy chwilę dłużej w Wambierzycach i poszłyśmy na krótki spacer po Wambierzycach.
Odwiedziłyśmy m.in. Ruchomą szopkę, w której jest zakaz fotografowania, a pani "nakręcajka" mnie ofukała, ale poza tym było ładnie i sympatycznie. Następnie wsiadłyśmy w samochód by dołączyć do reszty w Studziennie. Dotarłyśmy prawie wtedy, kiedy oni, więc prawie nikt na nikogo nie czekał. No, prawie
Kontynuowaliśmy spacer czerwonym szlakiem.
Znów było lekko i przyjemnie, czyli wszystko zgodnie z planem
Dodatkowo było słonecznie i soczyście zielono. Czego chcieć więcej?
Na trasie były stare niemieckie znaki.
I pomniczek.
Oczywiście byliśmy w Górach Stołowych, więc nie mogło zabraknąć jakichś przynajmniej drobnych skałek.
I skały, które z tej perspektywy wyglądały jak wrota, ale z drugiej strony już całkiem zwyczajnie
Przez chwilę nawet spomiędzy drzew wyłaniały się krajobrazy, więc zrobiliśmy postój, aby się posilić.
Wkrótce jednak znów się rozdzieliliśmy. Część poszła czerwonym, reszta zrobiła "skok w bok". Tutaj już nie było punktów widokowych, tylko skałki i las.
Wciąż pogodnie, więc chociaż słońce dodawało światu koloru
Po pewnym czasie dotarliśmy do asfaltu, skąd pognaliśmy na parking, gdzie było zgrupowanie
Idąc asfaltem mijaliśmy jeszcze przydrożne "potwory"
Na zgrupowaniu ustaliliśmy dalszą część trasy 3:) Ruszyliśmy w kierunku Szczelińca.
Planowaliśmy dotrzeć na zachód słońca, więc się w miarę możliwości sprężaliśmy.
Słońce pojawiało się dopiero wtedy, gdy już byliśmy wyżej. Niższe partie lasu były już okryte cieniem. Wszystko jednak wskazywało na to, że zdążymy.
Pod schroniskiem przywitały nas ładne widoki.
Zanim poszliśmy na szczyt, spoglądaliśmy jeszcze na krajobrazy z okołoschroniskowych punktów widokowych.
Jedno z nielicznych zdjęć tegoż straszydła
I widok ku słońcu.
Następnie ruszyliśmy wyżej. Część osób poszła na spacer, ja postanowiłam zostać i obejrzeć zachód słońca.
Zanim jednak zaszło, musiało najpierw wyłonić się zza chmur
Odwrócony "wschód" słońca
..a następnie jego zachód.
W komplecie spotkaliśmy się na dole. Stąd ruszyliśmy w kierunku Pasterki.
Jako że uprawialiśmy turystykę samochodowo-pieszą, to środowy start polegał na dotarciu autami z Pasterki do Wambierzyc. Tym razem pogoda dopisywała - przynajmniej wtedy, gdy dotarliśmy już do "dolnośląskiej Jerozolimy".
Podczas gdy część ekipy rozstawiała samochody, my "poplątaliśmy się" po Wambierzycach - można tak powiedzieć, bo uwinęli się tak szybko, że jedyne, co zdążyliśmy zrobić, to zakupy . Dobra. Tak naprawdę udało się jeszcze podejść do Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej.
Weszłam do wnętrza bazyliki i obeszłam drogę krzyżową, ale do części kościółkowej nie wchodziłam, bo akurat trwała msza.
Wprawdzie msza się skończyła, zanim jeszcze odeszliśmy, ale który nadworny leniuszek wchodziłby drugi raz po schodach na górę? Na pewno nie ja!
Duża część ekipy ruszyła czerwonym szlakiem prosto z Wambierzyc. My natomiast zostałyśmy chwilę dłużej w Wambierzycach i poszłyśmy na krótki spacer po Wambierzycach.
Odwiedziłyśmy m.in. Ruchomą szopkę, w której jest zakaz fotografowania, a pani "nakręcajka" mnie ofukała, ale poza tym było ładnie i sympatycznie. Następnie wsiadłyśmy w samochód by dołączyć do reszty w Studziennie. Dotarłyśmy prawie wtedy, kiedy oni, więc prawie nikt na nikogo nie czekał. No, prawie
Kontynuowaliśmy spacer czerwonym szlakiem.
Znów było lekko i przyjemnie, czyli wszystko zgodnie z planem
Dodatkowo było słonecznie i soczyście zielono. Czego chcieć więcej?
Na trasie były stare niemieckie znaki.
I pomniczek.
Oczywiście byliśmy w Górach Stołowych, więc nie mogło zabraknąć jakichś przynajmniej drobnych skałek.
I skały, które z tej perspektywy wyglądały jak wrota, ale z drugiej strony już całkiem zwyczajnie
Przez chwilę nawet spomiędzy drzew wyłaniały się krajobrazy, więc zrobiliśmy postój, aby się posilić.
Wkrótce jednak znów się rozdzieliliśmy. Część poszła czerwonym, reszta zrobiła "skok w bok". Tutaj już nie było punktów widokowych, tylko skałki i las.
Wciąż pogodnie, więc chociaż słońce dodawało światu koloru
Po pewnym czasie dotarliśmy do asfaltu, skąd pognaliśmy na parking, gdzie było zgrupowanie
Idąc asfaltem mijaliśmy jeszcze przydrożne "potwory"
Na zgrupowaniu ustaliliśmy dalszą część trasy 3:) Ruszyliśmy w kierunku Szczelińca.
Planowaliśmy dotrzeć na zachód słońca, więc się w miarę możliwości sprężaliśmy.
Słońce pojawiało się dopiero wtedy, gdy już byliśmy wyżej. Niższe partie lasu były już okryte cieniem. Wszystko jednak wskazywało na to, że zdążymy.
Pod schroniskiem przywitały nas ładne widoki.
Zanim poszliśmy na szczyt, spoglądaliśmy jeszcze na krajobrazy z okołoschroniskowych punktów widokowych.
Jedno z nielicznych zdjęć tegoż straszydła
I widok ku słońcu.
Następnie ruszyliśmy wyżej. Część osób poszła na spacer, ja postanowiłam zostać i obejrzeć zachód słońca.
Zanim jednak zaszło, musiało najpierw wyłonić się zza chmur
Odwrócony "wschód" słońca
..a następnie jego zachód.
W komplecie spotkaliśmy się na dole. Stąd ruszyliśmy w kierunku Pasterki.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Nocowałem na Szczelińcu, ale tak ładnego zachodu słońca (wschodu też) nie było mi dane widzieć.
Wydaje mi się, że miejscówka na Szczelińcu jest zdecydowanie lepsza niż w Pasterce.
Młodzież coraz bardziej leniwa się robi.
Wydaje mi się, że miejscówka na Szczelińcu jest zdecydowanie lepsza niż w Pasterce.
Poszłaś na łatwiznę, bo ta zabytkowa idzie na wzgórze Tabor-Synaj/Horeb i stamtąd jest ładny widok na Wambierzyce.nes_ska pisze:obeszłam drogę krzyżową
Młodzież coraz bardziej leniwa się robi.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
CZWARTEK, 24.08.2017
Kolejny i w zasadzie prawie ostatni dzień leniucha na mojej trasie. Tym razem większa część ekipy ruszyła w kierunku Błędnych Skał, by z nich zejść czerwonym szlakiem do Kudowy-Zdroju. My natomiast wyruszyłyśmy bezpośrednio do Kudowy, a że miałyśmy sporo czasu to najpierw odwiedziłyśmy Informację Turystyczną, a prosto z niej pospacerowałyśmy do Muzeum Zabawek
Zabawki były przeróżne - niektóre nawet z okresu mojego dzieciństwa
W jednym pomieszczeniu jest zrobiona stara sala lekcyjna.
Więcej zdjęć można zobaczyć tutaj.
Z Muzeum udałyśmy się jeszcze do parku zdrojowego.
Wody ohydne jak wszędzie! Ale oczywiście spróbowałyśmy. Wszystkie śmierdzą jak zbuki
Leniwie spacerując po parku dotarłyśmy do stawu zdrojowego.
Stąd już powoli musiałyśmy wracać, gdyż ekipa dochodziła do Kudowy. Razem podjechaliśmy do Czermnej, aby odwiedzić Kaplicę Czaszek. Robi wrażenie! Choć podobno czaszek w podziemiach dawniej było więcej, ale czas zrobił swoje. W środku nie robiłam zdjęć, ponieważ jest zakaz, a ja jestem porządna i zakazów przestrzegam
Z Kaplicy Czaszek pojechaliśmy z powrotem do Kudowy. Tutaj skręciliśmy znów na czerwony szlak, który tym razem prowadził nie w Góry Stołowe, a Wzgórza Lewińskie.
Jeszcze przy drodze asfaltowej znajdowało się Muzeum Żaby.
Zasypane plastikowymi, porcelanowymi, szklanymi, słomianymi żabami. Żabami-mydelniczkami, świeczkami, breloczkami i szczotkami. Takie małe kiczparty, ale zabawne
Na piętrze była wystawa prac śląskich fotografów.
Po obejrzeniu wystaw we wszystkich pomieszczeniach, wróciliśmy na szlak.
Niebo nie było czyste, ale było pogodnie.
Droga była przyjemna, bez gwałtownych zmian wysokości...
Po drodze czekały nas utrudnienia w postaci drabiny oraz bramki.
Pokonawszy wszystkie przeciwności losu ruszyliśmy dalej.
W okolicach Dańczowa dodatkowo zostałam zaatakowana przez pszczołę! Na szczęście nie trzeba było mnie ratować, choć mogłam liczyć na wszelką pomoc
Wszystkie moje antyalergiczne rzeczy zostały w namiocie, więc bardzo byłam rada, że pszczoła zaatakowała w miejscu, które nie spowodowało nagłej śmierci. Mogłam więc iść dalej wraz z grupą
Nie spiesząc się oglądałam wszystko, co mnie otaczało - tego dnia pozwoliłam sobie chwilami zamykać stawkę
W okolicach Przełęczy Lewińskiej zastaliśmy miejsce, w którym najlepiej byłoby opanować latanie lub lewitację. Poradziliśmy sobie jednak pieszo. Ostatecznie tego dnia nosiłam jeszcze buty trekkingowe, bo posiadałam skarpety
Tuż za przełęczą postanowiliśmy sobie zrobić chwilę przerwy, gdyż później mieliśmy iść pod górę!
Tutaj też rozłożyliśmy się na trawie i otrzymałam piździonek zaręczynowy z zielonego złota Raz się żyje! Piździonek był tak trwały jak zaręczyny
Czekała nas dłuższa chwila z widokami na otaczające wzniesienia.
Niebo też prezentowało się ładnie, wiec ten odcinek przeszłam tyłem.
Wszystko co dobre, szybko się kończy, więc zerknęłam ostatni raz...
https://lh3.googleusercontent.com/T30rd ... 29-h618-no[/img]
...i poszliśmy w kierunku Grodźca (Grodczyna), czyli najwyższego szczytu tychże Wzgórz. Część grupy ominęła szczyt, gdyż aby do niego dotrzeć, trzeba odbić od szlaku.
Ja mam!
Później zaczęliśmy gonić resztę, która już zmierzała w kierunku Dusznik-Zdroju.
W końcu ich wypatrzyliśmy!
Przed sobą mieliśmy też wzgórze, na którym znajdują się ruiny zamku Homole.
Za plecami natomiast był Grodziec.
I kolejny raz słońce wschodziło zza chmur, żeby zajść za górami
W okolicach Homoli rosły zimowity jesienne - chyba pierwszy raz było mi je dane zobaczyć na żywo
Widzieliśmy też taki oto pojazd, który mi się trochę rozmazał, ale jego przeznaczeniem jest zostanie JanTourem, który będzie nas od tej pory woził po górach
Na Homolach faktycznie są mocne ruiny.
W okolicach zmroku dotarliśmy do Dusznik-Zdroju. Stąd samochodami do Pasterki.
Następny dzień należał już do strony czeskiej
Kolejny i w zasadzie prawie ostatni dzień leniucha na mojej trasie. Tym razem większa część ekipy ruszyła w kierunku Błędnych Skał, by z nich zejść czerwonym szlakiem do Kudowy-Zdroju. My natomiast wyruszyłyśmy bezpośrednio do Kudowy, a że miałyśmy sporo czasu to najpierw odwiedziłyśmy Informację Turystyczną, a prosto z niej pospacerowałyśmy do Muzeum Zabawek
Zabawki były przeróżne - niektóre nawet z okresu mojego dzieciństwa
W jednym pomieszczeniu jest zrobiona stara sala lekcyjna.
Więcej zdjęć można zobaczyć tutaj.
Z Muzeum udałyśmy się jeszcze do parku zdrojowego.
Wody ohydne jak wszędzie! Ale oczywiście spróbowałyśmy. Wszystkie śmierdzą jak zbuki
Leniwie spacerując po parku dotarłyśmy do stawu zdrojowego.
Stąd już powoli musiałyśmy wracać, gdyż ekipa dochodziła do Kudowy. Razem podjechaliśmy do Czermnej, aby odwiedzić Kaplicę Czaszek. Robi wrażenie! Choć podobno czaszek w podziemiach dawniej było więcej, ale czas zrobił swoje. W środku nie robiłam zdjęć, ponieważ jest zakaz, a ja jestem porządna i zakazów przestrzegam
Z Kaplicy Czaszek pojechaliśmy z powrotem do Kudowy. Tutaj skręciliśmy znów na czerwony szlak, który tym razem prowadził nie w Góry Stołowe, a Wzgórza Lewińskie.
Jeszcze przy drodze asfaltowej znajdowało się Muzeum Żaby.
Zasypane plastikowymi, porcelanowymi, szklanymi, słomianymi żabami. Żabami-mydelniczkami, świeczkami, breloczkami i szczotkami. Takie małe kiczparty, ale zabawne
Na piętrze była wystawa prac śląskich fotografów.
Po obejrzeniu wystaw we wszystkich pomieszczeniach, wróciliśmy na szlak.
Niebo nie było czyste, ale było pogodnie.
Droga była przyjemna, bez gwałtownych zmian wysokości...
Po drodze czekały nas utrudnienia w postaci drabiny oraz bramki.
Pokonawszy wszystkie przeciwności losu ruszyliśmy dalej.
W okolicach Dańczowa dodatkowo zostałam zaatakowana przez pszczołę! Na szczęście nie trzeba było mnie ratować, choć mogłam liczyć na wszelką pomoc
Wszystkie moje antyalergiczne rzeczy zostały w namiocie, więc bardzo byłam rada, że pszczoła zaatakowała w miejscu, które nie spowodowało nagłej śmierci. Mogłam więc iść dalej wraz z grupą
Nie spiesząc się oglądałam wszystko, co mnie otaczało - tego dnia pozwoliłam sobie chwilami zamykać stawkę
W okolicach Przełęczy Lewińskiej zastaliśmy miejsce, w którym najlepiej byłoby opanować latanie lub lewitację. Poradziliśmy sobie jednak pieszo. Ostatecznie tego dnia nosiłam jeszcze buty trekkingowe, bo posiadałam skarpety
Tuż za przełęczą postanowiliśmy sobie zrobić chwilę przerwy, gdyż później mieliśmy iść pod górę!
Tutaj też rozłożyliśmy się na trawie i otrzymałam piździonek zaręczynowy z zielonego złota Raz się żyje! Piździonek był tak trwały jak zaręczyny
Czekała nas dłuższa chwila z widokami na otaczające wzniesienia.
Niebo też prezentowało się ładnie, wiec ten odcinek przeszłam tyłem.
Wszystko co dobre, szybko się kończy, więc zerknęłam ostatni raz...
https://lh3.googleusercontent.com/T30rd ... 29-h618-no[/img]
...i poszliśmy w kierunku Grodźca (Grodczyna), czyli najwyższego szczytu tychże Wzgórz. Część grupy ominęła szczyt, gdyż aby do niego dotrzeć, trzeba odbić od szlaku.
Ja mam!
Później zaczęliśmy gonić resztę, która już zmierzała w kierunku Dusznik-Zdroju.
W końcu ich wypatrzyliśmy!
Przed sobą mieliśmy też wzgórze, na którym znajdują się ruiny zamku Homole.
Za plecami natomiast był Grodziec.
I kolejny raz słońce wschodziło zza chmur, żeby zajść za górami
W okolicach Homoli rosły zimowity jesienne - chyba pierwszy raz było mi je dane zobaczyć na żywo
Widzieliśmy też taki oto pojazd, który mi się trochę rozmazał, ale jego przeznaczeniem jest zostanie JanTourem, który będzie nas od tej pory woził po górach
Na Homolach faktycznie są mocne ruiny.
W okolicach zmroku dotarliśmy do Dusznik-Zdroju. Stąd samochodami do Pasterki.
Następny dzień należał już do strony czeskiej
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Nocowałem na Szczelińcu, ale tak ładnego zachodu słońca (wschodu też) nie było mi dane widzieć.
Nam się tym razem udało Chłopaki też załapali się na fajny wschód słońca, ale w ten dzień, kiedy oni się wybierali o 5.00 rano, ja o 5.00 dopiero położyłam się do spania, więc odpadłam
ceper pisze:Wydaje mi się, że miejscówka na Szczelińcu jest zdecydowanie lepsza niż w Pasterce.
Całkiem możliwe, ale my spaliśmy w namiotach. I w zasadzie było w sam raz.
ceper pisze:Poszłaś na łatwiznę, bo ta zabytkowa idzie na wzgórze Tabor-Synaj/Horeb i stamtąd jest ładny widok na Wambierzyce.
Młodzież coraz bardziej leniwa się robi.
Haha Wprawdzie jestem nadwornym leniuchem, ale też nie miałyśmy dużo czasu, bo musiałyśmy dołączyć do reszty ekipy. Pewnie kiedyś obejrzę w całości, a wtedy wzgórza sobie nie daruję
Majka pisze:Pamiętam, że duże wrażenie zrobiła na mnie kaplica z czaszek i kości bodajże w Czermnej.
Dotarliśmy do niej następnego dnia!
sokół pisze:Kolory, światło... nie no, na majówkę tam ruszam. Zaczynam się coraz bardziej przekonywać.
Koniecznie! Ja się skłaniam bardziej ku stronie czeskiej, do której w relacji jeszcze nie dotarłam, ale ta polska też jest bardzo fajna!
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości