Poranek na
Przegibku jest słoneczny i ciepły. Może będzie ładny dzień?
Na śniadanie tradycyjnie zjadam jajecznicę w pustej już jadalni. Większość osób albo wyrwała się wcześnie na szlak albo siedzi na zewnątrz.
Na ścianie wisi mapa wykonana przez Edwarda Moskałę w 1966 roku. Powstało ich kilka i, moim zdaniem, świetnie oddają plastyczność gór. Można też przyjrzeć się dawno nieistniejącym szlakom - np. nie wiedziałem, że z Raczy na Przegibek prowadził kiedyś niebieski szlak znacznie poniżej granicy państwowej.
Schronisko zdobi stare godło państwowe, na którym ktoś domalował ręcznie koronę. Toż to skandal!
Przed godziną 10-tą zarzucam plecak i raźno maszeruję w kierunku przełęczy. Przy szlaku powstał jakiś nowy szałas zamknięty na głucho.
Wielka i Mała Racza widoczne jak na dłoni.
Pod Banią (Przegibkiem) wybieram szlak niebieski. Jest on minimalnie krótszy niż czerwony graniczny, a że oboma chodziłem już wielokrotnie, to nie ma co kombinować.
Od ostatniej wizyty wycięto jednak sporo drzew (warkot pił słychać niemal cały czas, jeśli ktoś marzy o górskiej ciszy to nie ten klimat), więc ciut się pozmieniało: schronisko na Przegibku i krzyż na Bednoszce widać z miejsc, gdzie kiedyś był środek lasu.
W pewnym momencie, już w dalszej części trasy, pojawia się nawet Racza, co dawniej było niemożliwe.
Tablica rezerwatu "Dziobaki". Długa lista czego nie można robić. Ale już zaoranie całej okolicy przy zwózce drewna nie stanowi problemu.
Niestety, pogoda się zepsuła. Meteo zapowiadało dziś praktycznie brak chmur, niebo miało być czyściutkie, a tu coraz bardziej szaro i buro, wieje wiatr. Zdaje się, że i wśród meteorologów nastąpiła wymiana na "dobrą zmianę", bo ostatnio prognozy są dokładnie odwrotne niż rzeczywistość.
Ludzi na szlaku niewielu, dopiero w okolicach
Rycerzowej spotykam jakieś większe grupki. Przy bacówce nawet całkiem sporo turystów, stoi kilka namiotów.
Dobrze, że nie zdecydowałem się tu nocować: raz, że tłumniej, dwa, że drożej, trzy - średnio mi się podoba. Zamiast skorzystać z usług bufetu zjadam wczorajsze zapasy i popijam importówką
.
Słuchanie niektórych współturystów bywa bardzo zajmujące - można się dowiedzieć, że zdobyli prawie Mount Blanc
. Za to dzieciaki w wieku nastoletnim jak jeden mąż odkrywają przerażającą prawdę:
- Tu nie ma internetuuuu?
W środku bacówki druga mapa autorstwa Moskały. Musieli ją skądś przynieść, bo w latach 60., gdy powstała, bacówka jeszcze nie istniała.
Nagłe słychać ryk silników - dwóch debili przemknęło polaną i stanęli sobie wyżej, aby pozachwycać się przyrodą obok swoich quadów. Ciekawe z jak wysokich schodów trzeba upaść, aby mieć tak zryte mózgi?
Początkowo planowałem iść dalej na
Muńcoł, a potem do Ujsołów, bo tego odcinka chyba nigdy nie robiłem. Patrząc jednak na pogodę, która w każdej chwili może przynieść deszcz, postanawiam trasę skrócić. Trudno.
Najpierw maszeruję dość długo Halą Rycerzową.
Widoków trochę jest: Mała Fatra z Rozsutcami i Stohem (21-23 km)...
...Krawców Wierch (11), Pilsko (20) i Babia Góra (35 km).
Na skraju polany zagaduje mnie dwóch gości (prawdopodobnie spali też na Przegibku): chcieli iść na przełęcz Przysłop, ale nic im się nie zgadza, poza kolorem szlaku. I mieli rację: barwa żółta była odpowiednia, tylko kierunek nie ten, bo poruszali się w kierunku Soblówki!
Wchodzę w las, wyjątkowo gęsty jak na okolicę. Pełno w nim błota, niczym w Beskidzie Niskim.
Po podejściu na Wiertalówkę następuje ostre zejście do przełęczy Kotarz, gdzie ktoś wyjechał seicento.
Postanawiam zrobić sobie przerwę, podczas której przewala się obok dużo osób. Od strony Mładej Hory dotarła grupka ludzi, wśród których jeden brodaty cały czas marudzi:
- Kto to widział tak chodzić, proponuję się wrócić, nie po to tu przyjechałem aby łazić po górach, chciałem grać w GoTa (chodzi zapewne o grę planszową)! Zobaczycie, dostanę zawału i umrę (gdy zaczęli wspinać w kierunku Rycerzowej)!
Jego jęki i stęki (być może robił sobie jaja, a ja nie wyczułem ironii ;P) słychać było jeszcze długo, dopiero potem mogłem chwilę posiedzieć w ciszy.
Zamiast na Muńcuł skręcam w leśną drogę trawersującą go od zachodu. Według mapy biegnie tam szlak rowerowy, w rzeczywistości nie ma jednak żadnych oznaczeń. Idzie się dość przyjemnie, pomijając ciągłe zrywki drewna.
Młada Hora, przełęcz Przegibek, Bania i Bendoszka Wielka.
Beskid Śląski: Barania Góra i Skrzyczne (25 kilometrów).
Pogoda zaczyna się poprawiać. Szkoda, że tak późno.
Z oddali słychać odgłosy muzyki, które nasilają się z każdym krokiem. Po chwili w dole widać obozowisko namiotów.
Schodzę w dół do doliny Danielki. Mijam zaparkowany wóz - prawdą jest to, że BMW to nie samochód, to stan umysłu.
W
Chałupie Chemików odbywa się kolejna edycja
Festiwalu Danielka. Nie byłem tu wcześniej na imprezie, ale usłyszałem o niej w Rudawach Janowickich i postanowiłem wykorzystać sytuację
.
Wokół chatki tłum.
Jest tu ciut bardziej "profesjonalnie" niż na Festiwalu Polana: za namiot pobierają opłatę, są pewne ograniczenia odnośnie widowni pod sceną. Za to ludzi tutaj więcej, choć podobny klimatyczny gatunek jak w Sudetach.
Po rozłożeniu miejsca namiotowego udaję się do potoku Danielka aby nieco się schłodzić. A tam - alternatywa impreza: gitary, śpiewy, a głównym muzykantem jest Andrzej, którego poznałem w Rudawach
.
Podchodzi do mnie z kielonkiem:
- Wypij na raz.
Łykam, niezłe, choć mocne.
- Co to jest? - lekko mnie zatkało.
- Oddzielacz. Oddziela chłopców od mężczyzn - pokazuje z uśmiechem etykietę:
tuzemak 80%. - Zdałeś egzamin
.
Postanawiam jeszcze przed wieczorem skoczyć do Ujsołów coś zjeść i po zakupy. To około trzech kilometrów, ale przecież nie będę szedł asfaltem piechotą. Macham ręką... pierwsze auto z Sosnowca mija mnie obojętnie. Drugie - z Lublińca - zabiera
.
W Ujsołach udaje mi się znaleźć bankomat i nieczynną restaurację ze starymi neonami.
Zespół Pieśni i Tańca "Juhas"
.
Na posiłek wstępuje do knajpy prowadzonej kiedyś przez znajomego Eco, teraz chyba ekipa się zmieniła, ale jest bardzo sympatycznie, bo wkrótce trwa komitywa i dyskusje w najlepsze, przyłącza się też jeden rowerzysta z festiwalu. Tymczasem na dworze zaczyna lać...
...a potem przychodzi burza, po której kilka okolicznych wiosek nie ma prądu! Ponoć czegoś takiego nie było tu od lat, mimo, że same wyładowania nie były najsilniejsze. W sklepie kasy działają dopóki nie padną baterię, w lokalach piwnych mają jeszcze zeszyty
.
Do Chemików znów udaję się stopem, tym razem zatrzymuje się pierwszy samochód. Ludzi nieco przybyło.
Wieczorem zjawia się Turystykon z małżonką, więc dzielimy czas pomiędzy dyskusje przy ognisku i oglądanie kolejnych koncertów.
Rano niektórzy mają ciężko...
Plan wcześniejszego wyjścia storpedował stolik w okolicach bufetu, gdzie gra gitara i szybko nawiązują się rozmaite ciekawe dyskusje. Spotykam też całą gamę znajomych: Baśkę Z., Agnieszkę i Guru, którzy byli w styczniu w Łupkowie, faceta, z którym rozmawiałem na Rycerzowej, organizatora biegów z Czerwionki i jeszcze kilka innych person
.
Tymczasem na scenie koncerty laureatów konkursowych, ale z braku czasu tylko przemykam.
Idę wyrzucić śmieci do kosza, podnoszę lekko rękę i... staje samochód:
- Przepraszam, chciałeś się zabrać na stopa??
Eh, żeby zawsze podwózki tak działały
Weekend udany: zaliczone bezśnieżne przejście z Raczy na Przegibek i dalej (dla mnie Worek Raczański zamyka się między tymi dwoma schroniskami, ale geograficznie sięga on aż do przełęczy Glinka) i dobra zabawa na festiwalu. Troszkę szkoda tego Muńcoła, ale wszystkiego (ponoć) mieć nie można
----
Wszystkie zdjęcia:
https://flic.kr/s/aHsm8bJHYK