Poranek na przełęczy Karkonoskiej. Wreszcie pogoda taka, jaką każdy wędrowiec chciałby mieć w górach!
Chciałoby się od razu zarzucić plecaki i ruszyć w śnieg, ale spokojnie... najpierw pakowanie i śniadanie. Na jadalni zjawiamy się zaraz po otwarciu, aby wyprzedzić tłumy narciarzy.
Po konsumpcji tradycyjnej jajecznicy fotografuję wnętrza
Odrodzenia, bo to dość ciekawy obiekt. Wybudowano je jako wzorcowe schronisko dla niemieckiej młodzieży -
Jugendkammhaus „Rübezahl”. Wbrew często przytaczanym plotkom nie postawiono go dla Hitlerjugend, bowiem rok otwarcia to 1928. Nigdy też nie nazywało się Adolf-baude (te leżało po czeskiej stronie, o czym już wspominałem).
Dzięki dachowi kształtem przypomina nieco piramidę, a w klatce schodowej kojarzy mi się raczej z urzędem, niż miejscem turystycznym. Na ścianach zamiast map dróg ewakuacyjnych są przedwojenne plany budynku
. Wynika z nich, że trzecim piętrze znajdowała się ogromna sala na 48 łóżek.
Dekadę temu Odrodzenie było synonimem syfu i burdelu; powstały nawet specjalne strony ukazujące odpychające i zaniedbane wnętrza. To już przeszłość, obecnie standard określiłbym jako średnią normę PTTK. Schron niby przeszedł kilka lat temu kompleksowy remont (tak się przynajmniej reklamuje), jednak pokój na pewno nie doświadczył tego zaszczytu, podobnie jak męski kibel - damski odpicowano! I gdzie tu równouprawnienie??
A na dworze pięknie. Lekki mrozik szczypie w twarz. W tle świeci śnieg i skały nad
Łabskim Kotłem (Labský důl, Elbgrund). Z prawej biały
Wielki Szyszak (Vysoké Kolo, Hohe Rand).
Mijamy Špindlerovą. Jest dopiero około 8.30, więc ludzi jeszcze niewielu na zewnątrz.
Cykamy zdjęcia jak nakręceni. Mam z nimi pewien problem, ponieważ mój aparat nie zawsze oddaje prawidłowo balans bieli. Częściowo to korygowałem po powrocie do domu, ale nie ze wszystkich ujęć jestem zadowolony, dlatego efekt może być taki, że niektóre będą zbyt niebieskie, inne zbyt żółte. A i tak żadne nie odda w pełni rzeczywistości
.
W środku przełęczy stoi prostokątny klocek. Pierwotnie był to niemiecki
Zollhaus, po aneksji Sudetenlandu i wybuchu wojny przetrzymywano w nich jeńców budujących Drogę Sudecką (Spindlerpassstraße), mającej połączyć czeską i śląską stronę Karkonoszy. Przebywać mieli tu m.in. Belgowie.
W czasach polskich siedzieli w nim WOPiści, następnie Straż Graniczna. Po otwarciu granic obiekt opustoszał. Kupił go właściciel Špindlerovej boudy i uczynił z byłej strażnicy filię hotelu. Mamy więc do czynienia z przypadkiem, że kompleks wypoczynkowy leży jednocześnie w dwóch państwach - ktoś zna inny taki przypadek?
Czech wykazał się typowo polskim podejściem do przepisów i narobił niezłego zamieszania: prowadził działania bez żadnej zgody władz parkowych i zarzucono mu "
nielegalne przerwanie granicy państwa, nielegalne prowadzenie prac ziemnych na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego oraz zniszczenie cennych przyrodniczo roślin". Zdaje się, iż sprawa rozeszła się po kościach...
Ruszamy czerwonym Głównym Szlakiem Sudeckim. Przeważnie prowadzi on granicą, ale tej często w ogóle nie widać.
Zima w pełni!
Mały Szyszak i przełęcz Karkonoska powoli się oddala. A z przodu Petrova bouda wydaje się na wyciągnięcie ręki.
To oczywiście złudzenie - najpierw schodzimy do przełęczy Dołek (Mädelwiese, w Czechach całe obniżenie wraz z Karkonoską to Slezské sedlo), a potem mozolnie zaczynamy podchodzić.
Z boku dołącza szlak dla niepełnosprawnych. W tych warunkach ledwie wystaje ze śniegu.
Do tej pory szło się bardzo dobrze po zmrożonej nawierzchni, ale od tego miejsca ścieżka została świeżo wyratrakowana, co powoduje lekkie zapadanie się.
Rozdroże szlaków - zielony odbija w lewo i prowadzi do kilku chat gastronomiczno-noclegowych.
Wychodzimy na polanę. Z tyłu nad Karkonosze zaczynają nadciągać chmury, ale jak na razie pogoda jest tak cudna, jak swojego czasu podczas wejścia na Baranią Górę.
Widoczne już ze Słonecznika brązowe ściany należą do
Petrovej boudy (Peterbaude), dawnego schroniska z ponad stuletnią historią.
Dekadę temu zastaliśmy drzwi zamknięte na głucho - Petrovka była w tak złym stanie technicznym, że nie mogła przyjmować turystów. W 2011 roku prawie w całości spłonęła; znów podejrzewano celowe podpalenie aby ukryć wałki albo oczyścić sobie miejsce. Śledztwo chyba nic nie wykazało.
Długo debatowano, czy warto cokolwiek tu odbudowywać, ale w końcu ruszyły prace przy nowym obiekcie, który ma być mniejszy niż stary i nawiązywać kształtem do pierwszych karkonoskich schronisk.
Z zewnątrz wygląda na prawie ukończone, lecz otwarcie planowane jest dopiero na przyszły rok. Dziś krząta się przy nim kilku chłopów i zrzuca potężną zaspę z dachu.
W tym miejscu miała się zakończyć wspólna wędrówka: ja musiałem już wracać do domu, więc planowałem spod Petrovej wejść na czarny szlak i zejść do Jagniątkowa. Neska dawno temu zarezerwowała ostatni nocleg na Szrenicy, zatem w planach była kontynuacja wędrówki... Ale na tym wyjeździe nic nie działo się według wcześniejszych ustaleń, więc ja postanowiłem pójść jeszcze kawałek granią, a Inez... dzień wcześniej pożegnać się z górami
.
A mój niedoszły czarny szlak był kompletnie nieprzetarty - podobno jest strasznie nudny, więc nic dziwnego, iż nikt z niego nie korzysta.
Obchodzimy dookoła chatę, tak jak biegnie szlak. Wydaje mi się, że kiedyś GSS cisnął tutaj dokładnie granicą, bez zahaczania o schronisko, ale pewności nie mam.
Na starych fundamentach powstaje nowe.
Z tyłu kłębi się coraz bardziej.
Kolejne rozwidlenie. Lekko sfatygowane
muttichovky (nieme znaki Karkonoszy) kierują do Martinovej boudy oraz na Śnieżne Kotły (choć zgodnie z oryginałem kreska w środku kółka powinna być pozioma).
Gdzieś czytałem, że Petrovkę odbudowuje właściciel Špindlerovej, choć nie wiem czy to prawda.
Mając takie otoczenie gęba nie przestaje się cieszyć
.
Z tego punktu dojrzeliśmy Śnieżkę. W linii prostej to niecałe 10 kilometrów.
Podczas podchodzenia pod
Śląskie Kamienie (Dívči kameny, niem.
Mädelsteine) po raz pierwszy słońce zostaje przez chwilę zakryte chmurami.
Od tej pory mamy na przemian cień i jasność. Aparat zaczyna głupieć...
Łabski Kocioł wygląda fantastycznie! Chciałbym kiedyś przejść się wytyczoną nad nim ścieżką.
Ruch na szlaku jeszcze niewielki. Większość osób idzie w kierunku przeciwnym do naszego; razem z nami pędził jeden Czech, zagłuszając nieznośne odgłosy natury miłą muzyką.
Czeskie Kamienie (Mužské kameny, Mannsteine) i Szyszak. Swoją drogą zastanawiam się na jakiej podstawie ustalano polskie nazwy w tych górach? Wiele (jeśli nie większość) nie ma nic wspólnego z wersją czeską i niemiecką, wcześniejsze polskie nazewnictwo miały tylko najważniejsze punkty... Była w tym jakaś logika (tutaj geograficzna) czy jak w przypadku części miejscowości liczyła się pomysłowość członków szanownej Komisji?
Częściowo zakryty śniegiem pomnik upamiętniający Rudolfa Kalmana, którego w 1929 roku dorwała śmiertelna burza śnieżna.
Wielki Szyszak jest zaiste wielki! Aż nogi bolą na myśl, że trzeba na niego wejść!
Czarna Przełęcz (pod Smělcem) to było drugie miejsce z którego miałem schodzić w doliny. Ale Inez kusi: "Śnieżne Kotły są tak blisko, chodźmy". Fakt, wychylają się przymilnie zza górki. W głowie biją się sudeckie diabełki z leniwymi nizinnymi aniołkami. Po krótkiej walce diabełki zwyciężają! A co tam, idziemy!
Podchodzenie jest szczególnie męczące, bowiem śnieg pod wpływem słońca stał się kopny. Zimowa wersja szlaku trawersuje szczyt z południowej strony, w przeciwieństwie do letniej.
Zaczynają boleć mnie plecy, ale nie przeszkadza to w podziwianiu panoramy.
W dole dachy Martinovej boudy (Martinsbaude), jednego z najstarszych schronisk w paśmie.
Podejście łagodnieje i budynek nadajnika rośnie pod horyzontem.
Głęboko w dole Labská bouda (Elbfallbaude), często przedstawiana jako przykład współczesnej architektury szpecącej krajobraz.
Dochodzimy do przepaści.
Śnieżne Kotły (Sněžné jámy, Schneegruben) są prawdopodobnie najbardziej widowiskowym miejscem w Karkonoszach, a na pewno w ścisłej czołówce.
Trochę żal, że w 1961 roku zamknięto schronisko. Pod względem wysokości w śląskiej części
Gór Olbrzymich ustępowało jedynie Śnieżce. Po czeskiej chyba też nic go nie przebijało.
Robimy sobie krótki postój. Mamy nad sobą okno pogodowe, bowiem wokół Karkonoszy krążą ciemne chmury, niektóre nawet opadowe. Tak samo okolice Śnieżki na pewno nie mają teraz tak fajnie jak my.
Neska proponuje, że zrobi mi zdjęcie na nawisie. Zapewne chciała zobaczyć jakąś akcję ratunkową na żywo
. Nie daję się namówić!
Wracamy do Czarnej Przełęczy. Z góry idzie się zdecydowanie szybciej. Mijamy kucharza ze Szrenicy, który także wybrał się na przechadzkę. Z kolei od strony Martinovej boudy bezszlakowo podąża grupa na skiturach.
Nagle widzimy... zasypany słupek graniczny! Trzeba korzystać z okazji i wskoczyć na niego
.
A tego nie zasypało!
Niebieski szlak do Jagniątkowa ("Koralowa ścieżka") także wygląda na nieprzetarty, ale to złudzenie. Ktoś musiał nim iść wczoraj, a ponieważ wieczorem i w nocy lekko prószył śnieżek, to zasłonił część śladów. Początek trasy jest bezproblemowy z twardym podłożem.
Potem zaczyna się cholernie ostre zejście! Na tyle mocne, że moje raczki (a raczej "nakładki antypoślizgowe") niewiele mi dają, bo cały czas zsuwam się w dół. Zaliczam też jedną glebę, lecz w miarę kontrolowaną.
Z przeciwka gramoli się narciarz. Szczerze mu współczuję. Pytam się, czy szedł od wioski.
- Nie, od chatki - odpowiada. Chodzi pewno o tą pod Śmielcem. - Nie wziąłem nic do jedzenia, a cofał się nie będę!
Inez ratuje go batonami
. Dla odmiany u nas kończą się zapasy picia, ale jakoś dotrwamy do cywilizacji.
Od granicy lasu idziemy dość szybko. Maszerujemy po licznych mostkach przykrytych grubą warstwą śniegu, jest także jeden kiepski punkt widokowy na skałach.
Potem białego zaczyna gwałtownie ubywać, jakby ktoś zakręcił kurek ze śniegiem. Całkiem nisko spotykamy drwali. "Pozyskiwanie drewna" - głoszą dumnie tabliczki. Kiedyś mnie uczono, że Park Narodowy służy do ochrony przyrody, a od pozyskiwania są lasy gospodarcze. No, ale to kiedyś... A spróbowałbyś tylko zerwać tu kwiatek lub jagodę - to byłby już zamach na naturę!
Jagniątków (Agnetendorf) osiągamy w znacznie szybszym czasie, niż się spodziewałem! Porównując to z niektórymi mapami to wręcz pędziliśmy! Dzięki temu udaje nam się zdążyć na wcześniejszy autobus, odjeżdżający spod willi Gerharda Hauptmanna.
Karkonoska przygoda zakończona. Z mojej strony stwierdzam, że ostatni dzień wynagrodził mi niezdobycie Śnieżki. Żałowałem, że nie mam już czasu dojść na Szrenicę, ale prognozy wieszczące załamanie pogody na następny dzień okazały się trafne!